zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Evergrey "Solitude, Dominance, Tragedy"

21.04.2000  autor: Paweł Rusak
okładka płyty
Nazwa zespołu: Evergrey
Tytuł płyty: "Solitude, Dominance, Tragedy"
Utwory: Solitude Within; Nosferatu; The Shocking Truth; A Scattered Me; She Speaks To The Dead; When Darkness Falls; Words Mean Nothing; Damnation; The Corey Curse
Wydawcy: Hall Of Sermon
Premiera: 2000
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Nie zdziwił chyba zbytnio nikogo fakt, że Evergrey poproszony został o nagranie kompozycji z bardzo szerokiego repertuaru dość nietypowej, acz zasłużonej, grupy Yngvie Malmsteen's Rising Force. Muzyka, jaką obie ekipy tworzą, ma bardzo wiele wspólnego. Nie ma tu jednak mowy o jakimkolwiek kopiowaniu pomysłów czy wzorowaniu. Podobne jest na pewno specyficzne wyczucie muzyki i wkładanie w nią wszystkich swoich umiejętności i serca.

Najnowszy album Szwedów z Evergrey, zatytułowany "Solitude + Dominance + Tragedy", posiada to "coś", co nie pozwala przejść obok niego obojętnie. Być może muzycznie przypomina Rising Force, jednakże posiada o wiele więcej elementów składowych, które idealnie komponują się w całość, której nie da się jednoznacznie określić gatunkowo. Muzykę Evergrey opisuję się jako power progresywną, aczkolwiek wydaje mi się, że jest to zbyt duże uproszczenie i umniejszenie jej wartości estetycznych. Oczywiście oba te elementami są podstawowymi składnikami. Jak przystało na band power metalowy, gitary są na wysokim poziomie, pasaże instrumentalne zachwycają świeżością i nowością, a solówki są na zaiste wirtuozerskim pułapie. Riffy nie są ani nachalne, ani ograne, zadziwiają prostotą i wyrazistością przekazu zarazem, nie pozwalając się zbyt szybko i łatwo zaszufladkować. W muzyce tworzonej przez Evergrey odnaleźć można wiele różnorodnych inspiracji i elementów gatunkowych. Jak przystało na zespół progresywny, znajdujemy tutaj i skrzypce, i fortepian, i klawisze, i kobiece wokale (acz w znikomej ilości), i wpływy orientalne, jednak w proporcjach zdrowych i nie "zaśmiecających" brzmienia nadmierną kumulacją. Co więcej, są też takie smaczki jak melodeklamacje w tle, chóry gregoriańskie i dość nietypowe zakończenia kompozycji, które dodają tylko kolejnych płaszczyzn odbioru. Jest także kilka zupełnych perełek, które dodatkowo ubogacają i pogłębiają brzmienie. Mówię tutaj o intrach na kontrabasie, czy zupełnie nowatorskie brzmienia "tych samych" dzwonów kościelnych. Nie można także zapomnieć o elemencie, który przywodzi skojarzenia zupełnie odmienne aniżeli metalowe. Chodzi mianowicie o utwór "Words Mean Nothing", w którym wykorzystano wręcz magiczne połączenie skrzypiec (które przypominają natychmiast o naszym rodzimym Ankh) z dźwiękami harfy. Ten drugi instrument nie przypomina jednak dzieł Andeasa Vollenweidera, ale raczej inną postać z kręgu muzyki mistycznej - Loreenę Mckennitt. Duet skrzypiec i harfy brzmi jakby został żywcem wyjęty z utworu "Santiago" czy "The Bonny Swans" i zabiera nas w mistyczne obszary, w których od dawna już podróżuje wspomniana wyżej pani, wprowadzając tym samym uczucie delikatnej mgiełki, przemykającej się gdzieś między kompozycjami.

Wydaje mi się, że muzyka obroniłaby się sama, ale członkowie Evergrey nie zakończyli swej pracy na niej. Wokal, od pierwszego słowa aż po ostatnie westchnienie, nie pozwala oderwać od siebie uwagi. Niektórzy przyrównują go do głosy Dio czy Coverdale'a, na co można przystać, oceniając tylko manierę śpiewu. Barwa głosu Toma Englunda jest niespotykana w przemyśle muzycznym. Jego charakterystyczna, a zarazem unikatowa chrypka, nie podobna do żadnej innej chrypki, nadaje całej muzie naprawdę głębokiego przekazu, prześladuje słuchacza długo po zakończeniu słuchania płyty. Całość okraszona została wieloma przeszkadzajkami oraz bardzo specyficzną oprawą tekstualną, podobną raczej do arcydzieł Kinga Diamonda (w szczególności trylogia utworów, na bazie której oparta został okładka płyty), jawi się słuchaczowi jako zmysłowa podróż w krainę smutku, mroku, zadumy i mgły, gdzie zdają się przebywać wszyscy muzycy Evergrey.

Płyta "Solitude + Dominace + Tragedy" jest wydawnictwem, którego nie da się zbyt szybko ani przyswoić, ani zdefiniować, będąc tym samym dziełem wyróżnijącym się z całego szeregu zespołów, tworzących "podobną" muzykę. Każdy, kto lubi ambitną muzykę i chce poszukać doznań na innej płaszczyźnie emocjonalnej, winien zdecydowanie sięgnąć po najnowsze dzieło Evergrey.

Komentarze
Dodaj komentarz »