- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
recenzja: Me And That Man "Songs of Love and Death"

Najpierw Maciej Maleńczuk wyrecytował w metalowym walcu Behemotha fragment wiersza pewnego poety. Potem, w ramach rewizyty, Nergal zaśpiewał razem z gospodarzem, a także z Johnem Porterem i Gienkiem Loską, w coverze w stylu country na albumie Psychodancingu. Kolejna konfiguracja w tym ciągu logicznym należała do podobnie zaskakujących. Adam Darski, znany szerzej jako Nergal, lider Behemotha, polskiej ikony metalu ekstremalnego oraz starszy od niego o ponad ćwierć wieku John Porter, członek wczesnego składu Maanamu, ważna postać polskiego rocka i nowej fali lat 80., dekady później kojarzony raczej z pop rockiem, bluesem i country, znany z artystycznego i prywatnego partnerstwa z Anitą Lipnicką, stworzyli duet Me and That Man. Nie chodziło już tylko o gościnny udział ani o pojedynczy utwór. Pomysł współpracy wielu fanom muzyków się nie spodobał, a debiutancki album "Songs of Love and Death" spotkał się z nieprzychylnymi opiniami jeszcze przed premierą.
Z ładnej, czarno-białej książeczki z tekstami i zdjęciami przedstawiającymi głównie Nergala i Johna Portera można się dowiedzieć, że materiał nagrano już w 2015 roku - co najmniej kilkanaście miesięcy przed wydaniem. Dwaj panowie sami napisali muzykę i angielskie teksty oraz odpowiadali za produkcję. Co do stylistyki albumu, z perspektywy doświadczeń Nergala Me And That Man to oczywiście nie metal - raczej blues rock z domieszką mrocznego country, czyli zupełnie inna kraina. Czy jako trener w "The Voice of Poland" brał na warsztat utwory z tych gatunków muzycznych, nie orientuję się, ale może jest jakąś wskazówką fakt, że w chórkach na "Songs of Love and Death" udzielał się Damian Ukeje - jeden z jego podopiecznych ze wspomnianego programu telewizyjnego. Z perspektywy Johna Portera za to, Nergal to nie do końca nowa Anita Lipnicka, chociaż podział obowiązków przy pisaniu repertuaru był podobny. Poza dwoma utworami panowie nie śpiewają w duecie. Mniej tu ballad, mniej country, a z samego nastroju muzyki można wnioskować, że - wbrew tytułowi - mniej tu też "love", a nawet mniej "death". Stosunkowo blisko materiałowi jest za to do "Honey Trap", czyli ostatniego solowego albumu Johna Portera, już bez Anity Lipnickiej.
Na "Songs of Love and Death" w większości każdy śpiewa swoje teksty. W większości autor tekstu jest też autorem muzyki - tylko przy dwóch utworach jako kompozytor figuruje Nergal, podczas gdy za słowa odpowiadał jego starszy kolega. Chociaż członkowie duetu się dobrze uzupełniają i album nie jest zbyt eklektyczny, różnice między ich stylami są zauważalne. Utwory Nergala wyróżniają się bogatszymi, ciekawszymi aranżacjami. Może to z tej przyczyny to trzy z jego kawałków - "My Church Is Black", "Ain't Much Loving" i "Cross My Heart and Hope to Die" - opublikowano jako single przed premierą albumu. Zresztą rzeczywiście należą one do najlepszych nagrań na "Songs of Love and Death". Szczególne upodobanie, nie tylko w wymienionych utworach, muzyk wykazuje do męskich chórków w refrenach. W jednym przypadku postanowił pójść dalej: w końcówce "Cross My Heart and Hope to Die" wokalna grupka wspomagająca zmienia się w dziecięcą. Ważne, że za każdym razem pomysł się sprawdza. "Cross My Heart and Hope to Die" to powolny blues rock wyróżniający się też starannie dobranym instrumentarium. W zwrotkach słychać banjo, a chórek w refrenie wzmocniony został akordeonem. Na tym ostatnim zagrał Czesław Mozil, czyli znowu można mówić o rewizycie - kilka lat wcześniej Nergal wystąpił w jednym utworze na albumie "Pop" Czesław Śpiewa. W bluesrockowym "My Church Is Black", oprócz chórku dobre wrażenie robią wypełniająca przestrzeń gitara i wchodząca regularnie harmonijka ustna. Warto wspomnieć, że zamieszczony tylko na niektórych wydaniach "Cyrulik Jack" to wersja tego utworu z tą samą muzyką, ale zupełnie innym, polskim tekstem, napisanym przez Olafa Deriglasoffa. Dodatek ten traktuję głównie jako ciekawostkę. Mroczna, smutna ballada "Ain't Much Loving" z dwoma wokalistami prowadzącymi klimatem przewyższa oba pozostałe single. Nastrój podkręcają m.in. pianino i przede wszystkim wstawka z solówką gitarową i powolnymi, mocniejszymi bębnami. I tak jednak za najlepszy kawałek uważam żywiołowy "Better the Devil I Know", też Nergala. Wyróżnia się już sama warstwa rytmiczna. Perkusja w wielu utworach na albumie jest dość toporna - tutaj brzmi znacznie ciekawiej. Do ognia dorzuca troje gości. Solo na organach Hammonda wykonał Michał Łapaj z Riverside, a na skrzypcach zagrała Magdalena Szczypińska, perełką jest tu jednak nieco folkowy wokal wspomagający w refrenie. Trzeba przyznać, że w dziedzinie czystego śpiewu Nergal wybitny nie jest - słychać to już od pierwszego utworu na albumie. John Porter, chociaż sprawniejszy, też ma słabe wejście - w "Nightride" brzmi jak zdziadziały. Wokalne partie Luny Bystrzykowskiej w "Better the Devil I Know" są tymczasem najlepsze na całym "Songs of Love and Death", a jestem przekonany, że znakomicie wypadłaby na tle nie tylko tych dwóch panów.
Wkład Johna Portera na albumie jest niewiele mniejszy niż Nergala, jednak z liczbą godnych uwagi kawałków Brytyjczyk został wyraźnie w tyle. Wspomnieć warto tak naprawdę tylko o "Of Sirens, Vampires and Lovers". Utwór z żywą gitarą akustyczną i subtelnymi dodatkami ma fantastyczny, łagodny, tajemniczy nastrój. W tym jednym przypadku muzyk pokazał, jak wiele potrafi zdziałać kameralną aranżacją. Można pochwalić jeszcze bluesowy "On the Road", głównie za wokale w końcówce o nieco gospelowym klimacie. Również "Get Outta This Place" w finiszu trochę się rozkręca. Reszta jest po prostu poprawna. "One Day" to takie pogodne country. Prosty, dwuminutowy "Nightride" nadawałby się do odrzucenia, gdyby nie harmonijka ustna. Dla równowagi wypada wspomnieć, że "Magdalene" i "Love & Death" Nergala pomimo partii gitary elektrycznej to też najwyżej niezłe wypełniacze. Podobnie ma się sytuacja z "Voodoo Queen" z muzyką lidera Behemotha i tekstem Johna Portera. Wśród lepszych kawałków plasuję za to "Shaman Blues", również skomponowany przez Adama Darskiego, ale nie z jego tekstem. Bardziej gitarowy i bluesowy, z powolnym, mocnym rytmem, to jeszcze jeden utwór Me and That Man z tych, które pod koniec się ożywiają. Nagrań słabiej spełniających oczekiwania zdaje się być zbyt wiele, ale nie są one na tyle złe, żeby odrzucać słuchacza od całego, prawie 50-minutowego - z uwzględnieniem bonusowego "Cyrulika Jacka" - albumu, a garść kawałków z wyższej półki jest satysfakcjonująca.
Oryginalność "Songs of Love and Death" to osobna sprawa. Już pierwsze single wywoływały opinie, że Me and That Man naśladuje np. formację Nick Cave and the Bad Seeds. Pojawiły się też w pełni uzasadnione komentarze, że Nergal poszedł w ślady frontmana metalowej kapeli Book of Black Earth, który w pewnym momencie rozpoczął też neofolkową karierę solową jako King Dude. Zresztą nawet tytuł jednego z ostatnich albumów Amerykanina - "Songs of Flesh & Blood - In the Key of Light" z 2015 r. - twórcy "Songs of Love and Death" mogli przyjąć za wzór. Porównań da się poczynić znacznie więcej. "Nightride" zalatuje trochę "Personal Jesus" Depeche Mode. Gdyby lekko przyspieszyć perkusję z "Voodoo Queen", można by ją uznać za wziętą z surfrockowego "Miserlou" Dicka Dale'a, a gdyby spowolnić - z "Night Smoke" Johna Portera. Gdy w "Ain't Much Loving" Nergal z większą ekspresją powtórzył słowo "mother", odniosłem wrażenie, że kopiuje Glenna Danziga z jego tak właśnie zatytułowanego utworu - aż czekałem, czy John Porter zabrzmi zaraz jak Roger Waters albo David Gilmour w "Mother" Pink Floyd. Wymieniłem tylko kilka podobieństw muzycznych, a do tego dochodzą nawiązania tekstowe: chociażby m.in. do twórczości lub życia The Doors, Elvisa Presleya i Sida Viciousa w "Love & Death" oraz do "These Boots Are Made for Walkin'" z repertuaru Nancy Sinatry w "Get Outta This Place". Czy to przypadek, że "Better the Devil I Know" zaczyna się takim samym wersem, co "Am I Evil?" Diamond Head, czyli "My mother was a witch" - nie sądzę. Druga zwrotka wprost się za to odnosi do legendy Roberta Johnsona. Nergal i John Porter nie kryją się ze znajomością cudzych dokonań. W jakimś stopniu duet może się wydawać za bardzo zapatrzony w gwiazdy. Z drugiej strony takie zapożyczanie i zgapianie od siebie nawzajem to przecież stara bluesowa tradycja.
"Songs of Love and Death" nie jest albumem złym, ale oprócz kilku dobrych piosenek o sile przebicia Me and That Man niewątpliwie decyduje skład duetu, czyli argument pozamuzyczny. Niemniej za próbę popularyzacji uprawianego przez siebie gatunku na polskiej scenie formacji należą się słowa uznania. Ze statusem znanych osobistości wiązał się poziom, poniżej którego nie wypadało schodzić. Dwaj panowie utrzymali się trochę powyżej. Może dla Johna Portera współpraca była głównie sposobem, by przypomnieć o sobie szerszej publiczności, a dla Nergala - ułatwieniem wejścia w muzyczne rejony, po których nawet z pomocą nie porusza się perfekcyjnie. To nieważne. "Songs of Love and Death" nie dostarcza masy uniesień, ale słucha się go dobrze.