zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Fields Of The Nephilim "Dawnrazor"

9.09.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: Fields Of The Nephilim
Tytuł płyty: "Dawnrazor"
Utwory: Intro (The Harmonica Man); Slow Kill; Laura II; Preacher Man; Volcane (Mr. Jealousy Has Returned); Vet for the Insane; Secrets; Dust; Reanimator; Power; The Tower; Dawnrazor; The Sequel
Wykonawcy: Carl McCoy - wokal; Gary Whisker - saksofon; Tony Pettitt - gitara basowa; Paul Wright - gitara; Alexander Wright - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Beggars Banquet
Premiera: 1987
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Był kiedyś (niestety, bardzo krótko) taki serial - "FireFly". Opowiadał o losach załogi statku kosmicznego "Serenity", podróżującej po wszechświecie w poszukiwaniu nowych zleceń, które zapewniały im środki potrzebne do życia. Pomysł niby niezbyt odkrywczy, ale gdy dodamy, że cała załoga nosiła się po kowbojsku, w galaktyce rządził Sojusz (Alliance - nawiązanie do wojny o niepodległość Ameryki), a miejsca akcji wyglądały charakterystycznie dla Dzikiego Zachodu, łatwiej będzie zrozumieć, czemu serial został w dużej mierze niezrozumiany, a sam pomysł łączenia science fiction z westernem dla wielu był zbyt szokujący. Czemu o tym piszę? Ponieważ w drugiej połowie lat osiemdziesiątych równie kontrowersyjny mógł wydawać się pomysł łączenia westernu z gotykiem. Taki właśnie sposób na granie wymyślili sobie Fields Of The Nephilim.

W kreowaniu swojego wizerunku byli bardzo konsekwentni: na koncertach nosili kowbojskie płaszcze ubrudzone mąką, kapelusze i oczywiście rewolwery u pasa (niezbyt wyraźnie widać to też na okładce płyty). Również swój debiutancki album, opisywany tu "Dawnrazor", musieli rozpocząć w iście kowbojskim stylu: otwiera go przeróbka "The Harmonica Man", utworu Ennio Morricone, skomponowanego do klasycznego spaghetti westernu "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". "Dawnrazor" nie jest jeszcze arcydziełem gotyku, jakie stworzą Fieldsi w postaci kolejnych płyt. Przeważają tutaj mocno rock and rollowe, dynamiczne kompozycje, jak agresywny "Slow Kill", znana już wcześniej z EPki "Burning the Fields", "Laura II" czy singlowy "Preacher Man", do którego nakręcono odpowiednio zakręcony klip (na koniu przez cmentarz?! w końcu miał być gotyk z westernem...). Chwili wytchnienia nie zostawiają też nawiązujący do makabrycznej ekranizacji Lovecrafta "Reanimator" oraz motoryczny, wręcz punkowy "Power". Gdybym miał podać najbardziej charakterystyczne brzmienie lat osiemdziesiątych, zaraz obok wszelkiej maści keyboardów i syntezatorów wskazałbym niemal zupełnie zapomniany w dzisiejszej muzyce rozrywkowej saksofon. Instrument ten pojawia się w utworze "The Tower", ale niech nikt nie oczekuje po nim czegoś w stylu "Careless Whispers" - u Nepilimów saksofon tylko pogłębia uczucie niepokoju.

Mimo wszystko widać tu już zalążki tego, co na następnych krążkach gotyccy kowboje doprowadzą do mistrzostwa: warto wspomnieć np. o "Dust" - linia basu, zagrana w tym utworze, stanie się później znakiem rozpoznawczym Tony'ego Pettita. W zestawie wyróżniają się jednak przede wszystkim "Vet for the Insane" oraz "Dawnrazor". Ta pierwsza to zawodząca, monotonna kompozycja, która od początku przytłacza swoim klimatem - głównie dzięki niesamowitej interpretacji wokalnej Carla McCoya, ale zamykający ją upiorny sampel z horroru "Evil Dead" też odgrywa tu duże znaczenie. Aż ciężko dziś uwierzyć, że tak porażający kawałek został wykorzystany w mainstreamowej telewizji, w jednym z odcinków bijącego wtedy rekordy popularności serialu "Miami Vice". Przedostatni na płycie - utwór tytułowy - to już jawna zapowiedź tego, co będzie się działo na "The Nephilim", a nawet "Elizium": od pierwszych dźwięków efektownie buduje napięcie, by przez siedem minut prowadzić nas przez mroczne, zimne zakamarki niesamowitego świata Fields Of The Nephilim.

Że mamy do czynienia z zespołem nietuzinkowym, przekonamy się też, jeśli zechcemy sięgnąć po teksty utworów. Tu nie ma miejsca na częste w przypadku gothic rocka kiczowate użalanie się nad sobą. Są za to pasujące jak ulał do atmosfery towarzyszącej im muzyki zjawiska niesamowite, okultyzm, nawiązania do Crowleya, Lovecrafta i Spare'a. Nawet gdy już jest mowa o tak ogranym w gotyckich rejonach samobójstwie ("Slow Kill"), jest to samobójstwo w męskim, kowbojskim stylu. Na pewno ogromną rolę przy odbiorze tekstów odgrywa wyśpiewujący je wokal Carla McCoya, który jeszcze nie jest na "Dawnrazor" jednym z najbardziej demonicznych głosów, jakie słyszał świat, lecz już przykuwa uwagę swoją oryginalną barwą i dramatycznymi liniami wokalnymi.

"Dawnrazor" to wspaniały krążek. Można by rzec, że momentami nawet genialny, lecz to określenie warto zarezerwować dla kolejnych płyt zespołu. Serial "FireFly" zdjęto z anteny po zaledwie 13 odcinkach. Zawarte na debiutanckiej płycie 13 utworów było dla Fields Of The Nephilim dopiero początkiem kariery, która miała przynieść jedne z najwybitniejszych osiągnięć klimatycznego grania.

Komentarze
Dodaj komentarz »