zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: Ivory Knight "Unconscience"

31.08.2005  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Ivory Knight
Tytuł płyty: "Unconscience"
Utwory: Up From The Ashes; Borderline; Holy Martyr; Unconscience; Introspective; The Unseen Enemy; In The Fog I Walk; Theater Of The Insane; Eleven; Waiting For Tomorrow: Part 1- Someone?s Calling, Part 2 - In Eternal Silence, Part 3 - One Life To Live
Wykonawcy: Rob Gravelle - gitara; George Nesrallah - instrumenty perkusyjne; Steve Mercer - gitara basowa; John Devadasan Perinbam - wokal
Premiera: 2005
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Zespół Ivory Knight został założony przez Johna Perinbama oraz Paula Maleka (grał na perkusji na demówkach Annihilatora) i chociaż wkrótce udało się nagrać demo, kapela rozpadła się w roku 1990 na skutek - jak to się ładnie mówi - "odmiennego spojrzenia na muzykę" poszczególnych jej członków. Trzeba było aż 9 długich lat, aby Perinbam reaktywował kapelę i wraz z Robem Gravelle, George'm Nesrallahem oraz Stevem Mercerem wziął się do nagrywania nowej muzyki. Pierwszy pełnowymiarowy album zespołu ukazuje się w roku 2001 ("Up From The Ashes"), a teraz światło dzienne ma okazję ujrzeć nowe dzieło Rycerza, ubrane w świetną grafikę (twórcą Gyula Havanscak): płyta "Unconscience".

Rycerz ten - trzeba przyznać - swoim uzbrojeniem miota z wielką wprawą i zacięciem. Trzymając się generalnie kierunku pt. heavy metal, całkiem udanie zbacza w stronę a to power metalu, a to progmetalu, tworząc miks wprawdzie mało odkrywczy, ale z pewnością ciekawy. Na pierwszy plan wysuwają się znakomite wręcz partie gitar - obsługujący sześć strun Rob Gravelle chwilami zwala z nóg. Jego riffy brzmią bardzo ciężko, kojarzą się z Nevermore czy też Angel Dust, a chwilami uderzają nawet w thrashową nutę. A solówki to już wirtuozeria, że palce lizać! Po prostu posłuchajcie "Borderline" czy też "The Unseen Enemy" i przyznajcie mi rację! Niezwykle intrygująco brzmi także wokal pana Perinbama. Jest on wprawdzie nieco manieryczny i trzeba chwili, żeby się do niego przyzwyczaić, ale ma w sobie energię i siłę. No i nie bez znaczenia pozostaje fakt, że nie kończą mu się pomysły na ciekawe, nienachalne melodie, którymi płyta jest wręczy wyładowana. Dodatkowo Perinbam czasami dorzuca jeszcze swoje trzy grosze, stając za czarno-białymi (świetne partie w "Introspective", "The Unseen Enemy", czy subtelne melodie w "Waiting For Tommorow"). Co do sekcji, to trzyma ona poziom i dodaje muzyce mocy w sposób jak najbardziej odpowiedni i wystarczający (mocarne przejścia w "In The Fog I Walk").

W sumie świetny album, a już numery takie jak "Borderline", "In The Fog I Walk", kawałek tytułowy (świetnie uwypuklony kontrast między surowymi riffami oraz melodyjnymi wokalizami), połamany instrumental "Eleven" czy kończące album "Waiting For Tomorrow" to po prostu istne perełki. Trzymam kciuki - oby tak dalej!

Komentarze
Dodaj komentarz »