zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 27 kwietnia 2024

recenzja: Megadeth "Countdown To Extinction"

13.11.2012  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Megadeth
Tytuł płyty: "Countdown To Extinction"
Utwory: Skin O' My Teeth; Architecture Of Aggression; Foreclosure Of A Dream; Sweating Bullets; This Was My Life; Countdown To Extinction; High Speed Dirt; Psychotron; Captive Honour; Ashes In Your Mouth
Wykonawcy: Dave Mustaine - wokal, gitara; Marty Friedman - gitara, wokal; David Ellefson - gitara basowa, wokal; Nick Menza - instrumenty perkusyjne, wokal
Wydawcy: Capitol Records Inc.
Premiera: 1992
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

"'Mój Boże! Naprawdę?!?! Jest na drugim miejscu?' - wyszło z moich ust, ale w środku byłem wkurwiony! Chciałem, by był numerem jeden. Byłbym głupcem, gdybym nie chciał, ale to Billy Ray Cyrus i jego Achy Breaky Heart byli numerem jeden. (...) Wiedziałem, że to będzie największa płyta, jaką zrobiłem". Tak mniej więcej Mustaine wywnętrza się na temat "Countdown To Extinction" w krótkiej nocie zawartej we wkładce zremasterowanej edycji albumu z 2004 r. Dalej idąc: "Jesienią byliśmy ponownie w trasie, a mnie pochłonęła obsesja doścignięcia Metalliki..." (op. cit. "Mustaine", Layden, Mustaine, Kagra 2010 - o okresie po wydaniu "CTE")

I w ten właśnie sposób najlepiej sprzedająca się płyta w historii Megadeth stała się jakoby największym przekleństwem Rudego Dave'a. W tym roku mija 20. rocznica wydania wiekopomnego "Odliczania do Zagłady". Wiem, wiem - muzyka na pierwszym miejscu, ale tak konkludując po latach, lider Megaśmierci przyznaje, że jego słynny zespół był także środkiem. Machiną mającą ostatecznie zwieńczyć jego walkę o pozycję, szacunek i poważanie po legendarnym upokorzeniu, jakie Haćfield i Ulrich von Jungingen zafundowali mu w 1983 r. Choć w momencie wydawania "Countdown..." gość miał już na koncie takie niewątpliwe szlagiery, jak "Peace Sells...", "So Far..." czy już w ogóle sprzedany w milionie kopii "Rust In Peace", wciąż brakowało tej kropki nad "i" w postaci spektakularnego, światowego, rankingowego prześcignięcia byłych (w tej chwili zaś zdaje się obecnych) kolegów po fachu. Można odnieść wrażenie, że w tym momencie cyferki stały się ważniejsze niż muzyka i tutaj zaczyna się porażka, że tak to nazwę, psychologiczna, i to na kliku frontach naraz, która okazała się wyraźnym krokiem w kierunku rozpadu tzw. "złotego składu" Megadeth (Mustaine, Ellefson, Menza, Friedman), o czym na końcu tej opowieści.

"Countdown To Extinction" to wyraźne zmiany w muzyce. Choć już przy okazji wcześniejszych krążków Megadeth przekonywał, że dwóch takich samych płyt nie zamierza nagrywać, to jasno trzeba stwierdzić, że stawiał na mniej ("Killing...") lub bardziej pokomplikowany ("Peace Sells...", "So Far...") thrash metal, który w swej postaci wykrystalizował się ostatecznie na "RIP"-ie. Gdzieś po wydaniu tego krążka klamka zapadła, a zmiany okazały się równie szokujące, co te, które miały miejsce na przełomie płyt "...And Justice For All" i "Black Album" Metalliki. Stwierdźmy jednoznacznie: na tym wydawnictwie po prostu już nie ma megadethowego thrash metalu. Nie ma prędkości światła, nie ma schizoidalnych wygibasów i zawodzeń pierwszych trzech krążków, nie ma Vica Rattleheada na froncie okładki (jest z tyłu), co już samo w sobie zdaje się dowodzić, że tzw. "dumę muzyczną" ktoś chowa tutaj do kieszeni, oddając pola innym dążeniom. Bynajmniej nie jest to zarzut z mojej strony, bo mając w składzie kogoś takiego, jak Marty Friedman (słuchaj "Dragon's Kiss" czy zupełnie wyciszonych "Scenes" i "Introduction"), prędzej czy później nie sposób w końcu skręcić z Thrash Metal Route.

Rozpoczynający "Odliczanie..." "Skin O' My Teeth" to najprostszy przykład zwiewności, jaką otulona jest praktycznie cała płyta. To już nie jest ultra szybkie, zwarte i ciasne niczym spodnie typu rurki Megadeth, ale po prostu dynamiczny, metalowo - rockowy kawałek z rewelacyjnymi zmianami temp i pokazami gitarowymi panów Dejwa i Marcina. Przebojowy riff podstawowy, bluesowa melodyka, zgrabna, przeciągana solóweczka - innymi słowy hit pełną gębą. To jednak następujący po nim "Symphony Of Destruction" stał się najbardziej znanym, obok "Hangar 18" i "Holy Wars...", numerem ever tego składu. Choć muza to inna, to jednak skonstruowana mniej więcej na tych samych zasadach, co "For Whom The Bell Tolls" 'Tallicatsów. Rządzi nim pozorna prostota, która, jak się okazało na sztukach live, odzwierciedla prawdziwą naturę człowieka chcącego zwyczajnie pomoshować. Konstrukcja cepa, monumentalna, minimalistyczna zagrywka, na której oparto całą piosenkę - nie są niczym szczególnym, ale ogólny, chwytający za jaja drive skutecznie zaprasza do boju, każąc skandować po argentyńsku (patrz DVD "That One Night") - "Megadeth - Me-Me-Me-Megadeth". Do miana bezwzględnych evergreenów z różnym jak się okazało powodzeniem zdają się aspirować jeszcze takie tytuły, jak "kabaretowo" pojechany "Sweating Bullets" i wręcz "walczykowy" tytułowiec. Pierwszy z nich rzeczywiście na stałe zagościł w repertuarze ekipy Dave'a, nie tylko z powodu psychozabawy w nim uprawianej, ale także otwartego pola dla teatralności frontmana Megadeth, który na koncertach zwykł się w nim wyżywać, gestykulując w najlepszej tradycji "In My Darkest Hour". Drugi nie wiedzieć czemu, choć zakrawa na najbardziej melodyjny twór, jaki chłopaki mieli na stanie w 1992 r., jakoś się nie przebił.

Jak dla mnie jednak, mimo swej nośności, to nie wspomniane wyżej tytuły stanowią o sile "Countdown...", a te z reguły pomijane, nawet przez zaciekłych fanów. O ile szlagiery same w sobie utorowały Dave'owi drogę do szerszej publiki, o tyle naprawdę ciekawe rzeczy dzieją się w rozpoczynającym się odgłosami wystrzałów niczym w "One" wiadomych muzykantów - "Architecture Of Aggression", ciągnącym dalej kanonadami rytmicznego niczym klang M-16 riffu. Rewelacyjnie radzi sobie również "High Speed Dirt", o rockowo - barowo - autostradowym zacięciu. Prawdziwe powalanie na glebę zaś to ostatnie trzy utwory, które moim skromnym zdaniem są najlepszymi strzałami, jakie kapela popełniła "ever". A więc jedno wielkie, zajebiste outro wrzynające się w czaszkę już od pierwszych sekund odgłosu wiertarki w "Psychotron", przez skandowane "Captive Honour (Is No Honour)", aż po wycharczane na do widzenia "God Have Mercy!" w "Ashes In Your Mouth". Rządy riffu - chciałoby się rzec. Pierwszy z tej wielkiej trójcy od razu kładzie buta na mordzie epickim intro gitarowym, zaciągając następnie hipnotycznym rytmem, jak ten w "Symphony...", przez wpadający w ucho refren ("part bionic, and organic, not a cyborg - call him Psychotron"), w końcu racząc solówkowymi wstawkami Friedmana, aż po pełne napięcia zakończenie epatujące wspaniale uzupełniającym się szyciem Mustaine'a i pana Marcina. "Capitve Honour"? Kto zna, od razu wyrecytuje: "boy, your soul better belong to Jesus, hmm-mm, cause your ass belongs to me!" - znów nieco rozluźnienia, rockowej maniery i prześmiewczej retoryki, ale przy tym ogromny bagaż emocji i co ciekawe - rewelacyjny, pełen aktorstwa głos Dave'a. Kto twierdził, że on nigdy nie potrafił - tutaj musi zrewidować swoje poglądy. I w końcu Grande Finale. Pieprzone "Popioły w ryju". Jak mniemam twórcom nie chodziło tutaj o dosłowne rozgryzanie kart powieści Stefana Żeromskiego, no ale nieważne, ważne za to jest to, co dzieje się w środku, a dzieje się bardzo dużo. Tak mogłaby wyglądać każda kompozycja z "Countdown To Extinction". To idealne wypośrodkowanie między tym, czym epatuje ta płyta, a tym, czym był Megadeth na poprzedzających ją czterech krążkach. Tak więc połamany, "kryminalny" (patrz seriale "Kojak", "T.J. Hooker", "Ulice San Francisco") motyw na początek, kanonady much gitarowych dalej, rytmika "Psychotron" i "Symphony...", potem kolejno pamiętny refren i istny gitarowy koncert niekończących się wymian wioślarskich wbijają w glebę. Dzieje się niesamowicie dużo. Są czady, są zapętlenia, ale bardzo zgrabnie ustawione, z wyraźnym ukierunkowaniem na techniczne, ostatecznie urywa dupę zapierdalanie. Non stop color, znaczy się non stop mosh.

No a teraz o tych porażkach i upadkach. "Countdown..." po latach okazało się faktycznym odliczaniem do zagłady "złotego składu" Megadeth. Po latach Mustaine wspomina o naciskach menedżmentu i pozostałych członków zespołu, by w końcu wprowadzić rządy demokracji w szeregach Deth. Równy dostęp do komponowania, dyskusje, kompromisy itd., itp. jeszcze przy tej okazji okazały się niezłym rozwiązaniem problemu nowej wizji kapeli, ostatecznie jednak doprowadziły do nieporozumień, kłótni i rozmywającej się definicji tego, czym Megadeth winno być. Finał poznaliśmy przy okazji wciąż bardzo dobrej, lecz lekko kulejącej "Youthanasia", nierównej "Cryptic Writings" czy już zupełnie nieprzystającej do legendarnego szyldu "Risk". Dalej - największy sukces komercyjny zespołu? Na pewno tak, ale jednocześnie przegrana. "Countdown...", mimo milionowych nakładów, nie miał żadnego startu do wydanego rok wcześniej "Black Album", którego single sprzedawały się chyba jeszcze lepiej niż cała płyta, a Dave wciąż dla mediów był "tym pierwszym znanym" gościem, który kiedyś grał w Metallice. Jak tak sobie patrzę na okładkę "Countdown To Extinction" autorstwa genialnego Hugh Syme'go - widzę ni mniej ni więcej tylko wierne odtworzenie tej sytuacji. Więzienna cela dążeń i pragnień, i ostateczne rozczarowanie spersonifikowane postacią chudego dziada zdającego się wrzeszczeć - "kurwa dlaczego?!". Jak to w ogóle brzmi? Największy sukces okazuje się porażką. W dodatku ta porażka to i tak najlepsze, co udało się osiągnąć. Ciekawa sprawa. Ten element rywalizacji to chyba największy horror życiowy jednego z najlepszych gitarzystów i kompozytorów, jakich nosiła metalowa scena. My fani przecież wiemy, że "Countdown..." rządzi!

A co na to Dave w swojej biografii? "Siedzę w sali koncertowej 'Fox Studios' w Hollywood oglądając surową wersję filmu z Willem Ferrelem. Cieszę się, że mogę tu być, bo to oznacza kolejny obszar kreatywności, który mogę eksplorować. Poproszono mnie, by stworzyć muzykę do tego obrazu (...). Oglądam kolejne sceny filmu i czuję bardziej fascynację niż inspirację (...). Tutaj ktoś się odzywa 'tu cię potrzebujemy' (...) nagle coś odwraca moją uwagę. Muzyka przepływa przez pokój, zagłuszając dialogi w filmie - a może tylko mi się tak wydaje, bo rozpoznaję ją od razu. Nazywają to 'placeholder' w tym biznesie - muzyka, która nigdy nie trafi do filmu ani na ścieżkę dźwiękową, ale jest potrzebna, by dać kompozytorowi wskazówki co będzie potrzebne. (...) Odwracam się do mojego asystenta Isaaca. Nikt z nas nie mówi ani słowa. Ale myślimy o tym samym. Metallica? Chyba kurwa żartujecie?! (...) Słyszałeś to Dave? O coś takiego nam chodzi! Coś, co brzmi jak Metallica, ale nie jest Metalliką. Możesz coś w tym stylu przygotować? Zawiesiłem się na moment, a potem uśmiechnąłem. (...) ...zdałem sobie sprawę, że to się nie skończy. To się... kurwa... nigdy... nie skończy. Któregoś dnia, gdy będą opuszczać moją trumnę do grobu i gdy zagrają mi coś ostatni raz ('A Tout Le Monde' byłoby idealne) - wtedy okaże się pewnie, że ktoś zostawi płytę Metalliki w odtwarzaczu" (op. cit. "Mustaine", Layden, Mustaine, Kagra 2010).

Komentarze
Dodaj komentarz »
8/10
bolen (gość, IP: 31.182.109.*), 2012-11-15 22:21:02 | odpowiedz | zgłoś
choc przez wielu uwazany za szczytowe osiagniecie megadeth , CTE nie miesci sie w pierwszej trojce w moim rankingu plyt tej kapeli, nigdy nie byl mi to specjalnie bliski album.. czegos tu brakuje, wiekszosc z numerow wydaje mi sie zbyt uladzona, pozbawiona pazura, szalenstwa, podkresla to jeszcze dosc sterylna produkcja.. wiem ze nie mozna bylo wiecznie nagrywac tak obskurnych i dzikich plyt jak SFSGSW czy tak technicznych jak RIP, ale dla mnie CTE raz ze jest za 'miekka' pod katem samej realizacji, soundu, po drugie wiekszosc numerow nie chwyta mnie za serce, przydaloby sie wiecej rzeczy w stylu ashes czy architecture; wciaz jednak jest to kawal solidnego rzemiosla z przeblyskami geniuszu, pomost miedzy starym dobrym thrashem(choc tu juz w malych ilosciach) a jakims takim hard n heavy od czego zaczelo sie staczanie w pop-metalowa popeline, ; zdecydowanie jednak wole wczesniejsze albumy a z nowych endgame czy szczegolnie tshf, gdzie nawiazan do korzeni znacznie wiecej; a CTE daje 8, za plynne przejscie w nowa estetyke, za -jak zawsze- swietne aranze i bogactwo pomyslow; moze to nie jest tak polamane jak rip ale nadal jest co analizowac od strony technicznej ;)
re: 8/10
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-11-16 17:00:41 | odpowiedz | zgłoś
So Far....rządzi, najlepsza płyta Deth \m/\m/
re: 8/10
vonsmroden
vonsmroden (wyślij pw), 2012-11-20 18:59:57 | odpowiedz | zgłoś
A dlaczego nie Coundown? Najlepsza sprzedaż, najwyższa pozycja na Billboard 200, największe "hiciory", no i popatrz na % ocen "plus"
ps. Dla mnie rządzi RIP!!!
Countdown To Extinction
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2012-11-15 21:01:14 | odpowiedz | zgłoś
Tak jak dla niektórych ludzi najlepszą płytą Slayera jest np "South..." a nie "Reign..." tak dla mnie najlepszym albumem Megadeth jest właśnie "Countdown..." a nie RIP. Po prostu kapitalne kompozycje to kapitalne kompozycje i już.
re: Countdown To Extinction
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-11-16 17:02:51 | odpowiedz | zgłoś
skąd ten RIP? So Far... jest najlepsze. RIP zapierdala, ale prawdziwe szaleństwo jest na So Far... Don't You Think?
re: Countdown To Extinction
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2012-11-16 18:46:13 | odpowiedz | zgłoś
"So far..." jest w pytę - pełna zgoda, ale nie zmienia to faktu, że od lat większość pismaków klepie, że RIP jest de best. Podobnie jak w przypadku "Reign..." ekipy królewicza Kerry'ego.
3 kawałki zagrane po raz 1 live
Henry Miller (gość, IP: 83.144.88.*), 2012-11-15 12:58:00 | odpowiedz | zgłoś
Najlepsze, że podczas trasy na 20-lecie grają po raz 1 'Architecture...', 'Psychotron' i 'Captive Honour' - jak dla mnie najbardziej interesujące kawałki z płyty. Oby to kiedyś wyszło na DVD, tylko nie jak Rust in Peace z USA, czyli żadnej atmosfery, kolesie jedzący burgery, pijący piwo itd., tylko np. z Am.Południowej albo jakiejś Tajlandii, gdzie dla ludzi metal to religia :)
CTE ikoną Megadeth
drVomitorian (wyślij pw), 2012-11-15 01:51:23 | odpowiedz | zgłoś
Nie wiem jak zacząć...

Wokale... Rozpiętość wokalna zostawia wszystkie poczynania Metallic'i (do dzisiaj) daleko w tyle. Mustaine rozpierdolił tymi aranżami ówczesny świat trashu.

Nowością w tamtym czasie chyba też było wyeksponowanie perkusji (no chyba to jasne) i dość wyraźnie zarysowany bas.
Owszem może nie byli pierwsi, mieli selektywne brzmienie, ale chyba można powiedzieć, że płyta, która odniosła spory sukces wprowadza/albo utrwala pewien kanon. (wcześniej najzwyczajniej brakowalo basu).

Kompozycje-zazdroszczę, że nie moje. (Nawet moja babka jak jeszcze żyła to lubiła ten album).

CTE należy do bardzo wąskiego grona płyt po które można sięgnąć absolutnie zawsze. Przesłuchałem ją pewnie kilka setek razy (w czasach kaset, zajeździłem trzy kopie, które zgrałem sobie tylko po to, żeby je z czystym sumieniem zarżnąć. Tak zwany oryginał <chyba firmy Takt> dalej gdzieś tam mam).

Wspomnę również, że na koszulkę z okładką CTE świetnie wyrywało się panny.

Z mojej strony podsumowując: mimo że gatunkowo nieczysta Countdown to Extinction uważam za absolutne opus magnum Megadeth.
Za tym tytułem kryje się sporo nostalgii. Bez skrępowania powiem, że ulubiona płyta z mojego dzieciństwa. Wychowała mnie. Zawsze traktowałem całą ogólnopojętą twórczość zespołu Nevermore jako rozwinięte dziecko stylu z właśnie CTE, pod względem kompozycyjnym i wokalnym.
Megadeth jest lepsze od Mety!!!
misiektitus
misiektitus (wyślij pw), 2012-11-14 17:57:36 | odpowiedz | zgłoś
"a mnie pochłonęła obsesja doścignięcia Metalliki..." Cholera Dave wy jestście lepsi!!
re: Megadeth jest lepsze od Mety!!!
Megaold (gość, IP: 37.47.40.*), 2019-10-08 00:31:14 | odpowiedz | zgłoś
...czyli wydać coś w stylu "Load" czy "Reload";) No i prawie się udało ("Risk"). A tak serio to nie ma sensu chyba oceniać i porównywać Megadeth i Metallica. Grają zupełnie co innego. Podobnie Slayer, Anthrax, Overkill czy Testament. I tak niech zostanie. Dzięki temu nie słuchamy w kółko tego samego. Dla mnie szczytem możliwości twórczych Metallica była biała płyta, po której ich przygarnęli i wygwiazdorzyli:-) Nic lepszego nie stworzyli.
Każda płyta Megadeth jest inna i za to ich cenię.
Naprawdę jest w czym wybierać.