zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Nile "At the Gate of Sethu"

23.07.2012  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Nile
Tytuł płyty: "At the Gate of Sethu"
Utwory: Enduring The Eternal Molestation Of Flame; The Fiends Who Come To Steal The Magick Of The Deceased; The Inevitable Degradation Of Flesh; When My Wrath Is Done; Slaves Of Xul; The Gods Who Light Up The Sky At The Gate Of Sethu; Natural Liberation Of Fear Through The Ritual Deception Of Death; Ethno-Musicological Cannibalisms; Tribunal Of The Dead; Supreme Humanism Of Megalomania; The Chaining Of The Iniquitous
Wykonawcy: Karl Sanders - wokal, gitara, instrumenty klawiszowe; Dallas Toler - Wade - wokal, gitara, gitara basowa; George Kollias - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Nuclear Blast Records
Premiera: 29.06.2012
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Co za świat. Od wydania "At The Gates Of Sethu" minęło parę chwil, a już naczytałem się opinii, jakoby Karl Sanders i Dallas Toler Wade dali tym razem dupy. Że nowy materiał Nile powiela schematy, że ma chujową okładkę, w końcu, że brzmi jak gówno, bo mało nowocześnie. Cóż, zdania to wyssane z fallusa być może nawet samego Ra. Ale nieważne. Tym razem egipscy bogowie, odrodzeni po wiekach z paszportami USA i hamburgerami w pudełkach śniadaniowych, wracają do korzeni własnego Ja, czyli okolic pierwszej płyty "Amongst The Catacombs Of Nephren Ka", co być może rzeczywiście dla wielu będzie wadą. Ja jednak przyjmuję taki zwrot akcji z otwartymi ramionami i dreszczykiem emocji, która postawiła mi włosy na baczność - od łydek, przez mosznę, aż po te w nosie czy uszach, i to już po pierwszym odsłuchu "At The Gates Of Sethu".

Krążek, jak to u Nile, rozpoczyna podniosłe intro (bębny, zawodzenia, egzotyczne instrumenty etc.), po którym spodziewałem się potężnego, przestrzennego, eklektycznego gatunkowo nawalania, jakie spopieliło świat na poprzednim "Those Whom The Gods Detest", ale ku mojemu ogromnemu zdziwieniu napotkałem zaraz oldschoolową barwę gitar, jakże charakterystyczną dla lat 90-tych. Jest chropowato, miejscami bzycząco, ale za to niespotykanie kąśliwie i porywająco. Tak właśnie prześlicznie wpierdala się do mózgu słuchacza "Enduring The Eternal Molestation Of Flame". Bezlitosna "młóca" Kolliasa, wyjące wiosła Sandersa i Wade'a i potrojony wokal nie pozostawiają złudzeń - "Nephren Ka" znów jest z nami, krojąc w najlepsze przyrodzenia swoich wrogów. Prawdziwy rozpierdol rozpoczyna jednak największy hit, jaki napotykam tutaj od czasów pamiętnych "Chapter Of Transformating Into Snake" czy "The Blessed Dead", w postaci "The Fiends Who Come To Steal The Magick Of The Deceased" - rany boskie, cóż to za kompozycja. Masa zmian temp, melodii, wokali, przy tym spiętych zapadającym w pamięć gwoździem przewodnim. Kto wątpił, czy z muzyki Amerykanów da się wycisnąć coś więcej niż tylko prędkość i mielone z aligatora, niech z kolei odpali "The Inevitable Degradation Of Flesh" i posłucha trzech sekund solówki, jaką gitarmeni Nile wplatają na wyjącej wajsze. Masakra, totalny napór i wściekłość, powodujące, że na wysokości trąb i zwolnienia w następnym "When My Wrath Is Done" o mało się nie zesrałem. A to dopiero środek płyty, zwieńczony miniaturą instrumentalną "Slaves Of Xul" - będącą krótkim przystankiem przed dolnymi partiami piekielnej piramidy, których wrót strzegą znów monumentalne nile'owe evergreeny: "The Gods Who Light Up The Sky At The Gate Of Sethu" czy "Supreme Humanism Of Megalomania" - zarządzane "chwytliwymi", rytmicznymi wejściami i płomiennymi, egzotycznymi riffami, które na koncertach sprawdzą się jak złoto. Dodam tylko, że sekundowy rozjazd gitarowy w tym drugim przywodzi na myśl wycinanie wzorów na gołej skórze. Jeszcze jakieś wątpliwości?

Tak więc "At The Gates Of Sethu", idąc w najlepsze śladem dwóch - trzech pierwszych płyt Nile, koncentruje się na zabijaniu, nieco zaciskając pasa w zakresie rozlazłości kompozycyjnej, pompowania hektolitrów wody z Nilu czy permanentnego rozbuchiwania numerów tematyką filmów z Borisem Karloffem w roli głównej. Oczywiście wszystko to tutaj mamy - miniatury muzyczne, zapomniane instrumentarium itp., jednakże głównym atutem nowego materiału jest lot koszący sierpa i szybkie dekapitacje. Główki spadają i odbijają się rytmicznie po posadzkach pałaców egipskich faraonów, a kałuże krwi rwącym potokiem opuszczają mury pradawnych świątyń. Śmierć metal w czystej postaci - tradycyjnej, konserwatywnej, bezlitosnej - czyli takiej, jaką samce kochają najbardziej. No dobra, ostatni tutaj, ponad 7-minutowy kolos "The Chaining Of The Iniquitous" miażdży wolnym tempem i ślamazarnym wywlekaniem bandaży z grobowców, w typie "Sarcophagus", "To Dream Of Ur" czy z w miarę nowszych - "Eat Of The Dead" - jakiś sęp jednak musi posprzątać bałagan na tym polu walki.

Co tu dużo gadać, choć nie każda płyta Amerykanów urzeka mnie tak samo i mogę z placem w dupie wskazać mniej porywające momenty ich kariery, a w konsekwencji już dawno nie daję się łapać na slogany pt. zajebiste bo to Nile, stwierdzam uczciwie: "At The Gates Of Sethu" spokojnie można na pół roku przed końcem trwania numeru "12" obwołać wydawnictwem nr 1 całego sezonu muzycznych rozgrywek. Jestem 100% pewien, że nic w death metalu temu tworowi nie podskoczy. Nie wszyscy podzielą moje zdanie, bo mniej tutaj czarowania, a więcej twardej, konkretnej wojny, prowadzonej przy użyciu szczelnych i zwartych szeregów kompozycji, ale kto szedł w jednym marszu z bojownikami "Nephren Ka" czy tryskał czarnym nasieniem wespół z "tracklistą" "Black Seeds Of Vengeance", zrozumie w czym tkwi potęga tej muzyki. Ten wolumin to klasyk.

Przeczytaj: recenzja autorstwa don Corpseone.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Mord
pik (gość, IP: 79.163.27.*), 2012-08-08 16:39:37 | odpowiedz | zgłoś
no cóż, Death jest tylko jeden...
re: Mord
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-09 21:52:34 | odpowiedz | zgłoś
Był niestety. A i Chuckowi zdarzało się czasami zbytnio skoncentrować na technicznych popisach kosztem emocji i duszy w muzyce.
re: Mord
universal_soul (gość, IP: 84.13.61.*), 2012-08-15 03:09:13 | odpowiedz | zgłoś
Death ma się tak do Nile jak Bugatti Veyron do Warburga 353
re: Mord
Jontek79
Jontek79 (wyślij pw), 2012-08-15 13:49:24 | odpowiedz | zgłoś
eeeeeeeee bardzo zle porownanie, poniewaz Nile gra zupelnie inna muzyke.Nawet w obrebie tzn death metalu.Bugatti vs Wartburg?A czego Nile brakuje?Umiejetnosci? Techniki?Emocji? Zaangazowania?... to wszystko jest w ich muzyce.Owszem mozna takowej nie lubic-rozumiem to,ale odmawiac im tych przymiotow....nie pojmuje!.... co do'At the gate od Sethu'to slucham naprzemian z'Those Whom the Gods Detest'Tak,jest inna,w mojej opini mniej przystepna, chyba bardziej wymagajaca ale czy gorsza?Nie sadze.
re: Mord
universal_soul (gość, IP: 2.96.214.*), 2012-08-09 11:19:23 | odpowiedz | zgłoś
mam dokładnie taką samą opinię. Nie wiem po co takiego zespoliki jak Nile w ogóle istnieją i grają. Nie ma w tym nic nowego - każdy dźwięk jest ograny 10 000 razy. Staram sie trzymać od tego z daleka ale czasem po prostu śmieszą mnie pewni recenzenci dający 7-mej wodzie po kisielu 10-tki i gorszych ocen płytom naprawdę wybitnym, gdzie najzwyczaniej nie łapią stylu. To trochę tak jak z disco polo - wielki fan disco polo, nie zabardzo wyłapie o co chodziło Mozartowi, będzie to dla niego brzdękanie bez polotu i melodii.
Jest w gatunku kilka zespołów nowatorski, których słucham pomimo tego, że warczą, ryczą i chrząkają (choc robią to dobrze) - należy do nich Septic Flesh. Wiecej dzieje się w 1 kawałku SF niż na całej dyskografii tej rzeki jazgotu
re: Mord
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-09 21:48:06 | odpowiedz | zgłoś
Akurat braku oryginalności to bym Nile nie zarzucił, bo to jedna z nielicznych kapel stricte death metalowych, które w przeciągu ostatnich kilkunastu lat wniosły do gatunku coś nowego, przy okazji wypracowując swój własny styl. Ostatnio zaczęli trochę połykać swój ogon, ale to niestety najpoważniejsza choroba całego gatunku.
Septic Flesh z death metalem za dużo wspólnego to już nie ma i z takim klasycznym w zasadzie nigdy nie miał(poza growlami na wokalu), więc odniesienie raczej chybione. A dobry jazgot nie jest zły:)
re: Mord
universal_soul (gość, IP: 84.13.61.*), 2012-08-15 02:59:08 | odpowiedz | zgłoś
Nile spotkałem lata temu i odrzuciłem z uwagi na niemal disco-polowy prymitywizm. Tak jakby gościom się wydawało, że wplatając parę egzotycznie brzmiących nutek gdzieś spod kairskiej wsi, stworzą dzieło. Ja nie mam nic przeciwko jazgotowi o ile jest zrobiony inteligentnie. Czy SF to death, czy nie - raczej w ten sposób siebie określają i większość ich tak określa. Znaduję też wiele cech charakterystycznych dla gatunku - growl, blasty. Oczywiście SF wyróśł ponad gatunek, tak jak każdy zespół który ma coś swojego do wniesienia - wszystko co "pure" jest dla mnie z definicji g..... Prócz paru prekursorów oczywiście - po nich zostają już tylko pogrobowcy. jeśli w czymś nie ma na czym ucha zawiesić - nie ma oryginalnego riffu, pasażu, melodii, której jeszcze nie słyszałem to na nic mi całe to gatunkowe szambo
re: Mord
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-15 09:50:52 | odpowiedz | zgłoś
Ciągle ogólnikowe zarzuty o prymitywizmie i wtórności - to pierwsze to kwestia gustu, tego drugiego jakoś wciąż nie poparłeś żadnymi konkretnymi nazwami.
re: Mord
The Dreamlord
The Dreamlord (wyślij pw), 2012-08-15 15:13:41 | odpowiedz | zgłoś
"Septic Flesh z death metalem za dużo wspólnego to już nie ma i z takim klasycznym w zasadzie nigdy nie miał". To ciekawe czym są ich dema z pierwszych 3 lat działalności czy nawet takie "Behind the Iron Mask" i "Return to Carthage" z pierwszego albumu.
Czepiam się tu tylko słowa nigdy.
re: Mord
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-16 23:51:48 | odpowiedz | zgłoś
Masz rację, ale to były tylko fragmenty odległych już czasowo płyt, a Universal pije do ostatnich dokonań Greków, gdzie tego death metalu jest już tylko odrobinę (np. w wykurwistym "Babel's Gate" z "Communion"). Uczciwie przyznam, że dem SF nie znam, więc się nie wypowiadam i wierzę na słowo. A Universal zarzuca kapeli stricte death metalowej wtórność m. in. poprzez porównanie do kapeli (świetnej zresztą), która swoją oryginalność zawdzięcza temu, że bardzo szybko w istocie odeszła od gatunku, w którym gdzież tam po części tkwiły jej korzenie. Co nie znaczy, że nie można być oryginalnym, pozostając w kanonie gatunku, co moim zdaniem właśnie czyni Nile od samego początku i to wcale nie tylko za pomocą tych orientalnych wstawek "spod kairskiej wsi".