zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Opeth "Blackwater Park"

16.04.2001  autor: Margaret
okładka płyty
Nazwa zespołu: Opeth
Tytuł płyty: "Blackwater Park"
Utwory: The Leper Affinity; Bleak; Harvest; The Drapery Falls; Birge For November; The Funeral Portrait; Patterns In The Ivy; Blackwater Park
Wykonawcy: Mikael Akerfeldt - gitara, wokal; Peter Lindgren - gitara; Martin Mendez - gitara basowa; Martin Lopez - instrumenty perkusyjne; Steven Wilson - wokal, pianino, gitara
Wydawcy: Music For Nations, Metal Mind Productions
Premiera: 2001
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Na takie płyty jak "Blackwater Park" można czekać latami - nadwyrężoną cierpliwość i tolerowanie coraz bardziej banalnych metalowych gwiazdek momentalnie bowiem wynagradzają dźwięki z niej płynące. Zresztą w przypadku Opeth to nic dziwnego. Ten zespół od początku swego istnienia dał się poznać jako niezwykle oryginalny, intrygujący twór. Fakt, ostatnia (teraz już przedostatnia) płyta "Still Life" wzbudzić mogła pewne obawy, jednak jak się na szczęście okazało był to chwilowy spadek formy (jak na Opeth oczywiście, bo przecież to również porcja urzekającej i intrygującej muzyki). Szwedzi powrócili, by ponownie namieszać na scenie mocnego uderzenia.

Już od pierwszych dźwięków nie ma wątpliwości - tak grać może tylko jeden zespół. Opeth już na debiucie "Orchid" wypracował swój specyficzny styl, który do tej pory nie pozwala pomylić go z żadnym innym zespołem. Styl nie do podrobienia, który mimo swych charakterystycznych cech wspaniale ewoluuje i dojrzewa przy każdej kolejnej produkcji. "Blackwater Park" to bez wątpienia szczytowe jak dotąd osiągnięcie tej formacji. Nie jest to jednak płyta łatwa w odbiorze (zresztą niezmiennie...), wymaga wielu uważnych przesłuchań. Warto jednak poświęcić jej nieco więcej czasu - w zamian za cierpliwość słuchacz doświadczy wielu niezapomnianych, niesamowitych przeżyć i wzruszeń. Rozmaitość partii gitarowych i wokalnych powala, wciąga, wplata się we własne życie. Bo "Blackwater Park" to przede wszystkim kontrasty, zaskoczenia, zderzenia dwóch jakże różnych od siebie światów. Z jednej strony solidna praca ciężkich gitar, surowe, "brudne i poszarpane" brzmienie, potężny growling Mikaela, metalowa gwałtowność i brutalność, z drugiej natomiast tęsknota, doskonałe piękno, wyraźnie wyesksponowane fragmenty klawiszowe, mnóstwo przewspaniałych gitar akustycznych, czyste, pełne rozmarzenia i głębi wokale... Niby taki opis nie wyróżnia jakoś szczególnie "Blackwater Park" z grona "klimatycznych albumów, jest to bowiem standardowy koncept. Wyjątkowość Opeth tkwi jednak w tym, że ich twórczości nie da się nijak opisać. Wszelkie, nawet najbardziej wyszukane epitety bledną przy potędze samych dźwięków. Dźwięków niezwykle różnorodnych, zaskakujących, przebogatych. Rzadko kto z taką łatwością i finezją łączy w swojej twórczości dawną i współczesną sztukę. "Blackwater Park" oczywiście zlokalizować można w metalowych terenach, jednak zespołowi nieobce, a wręcz bardzo bliskie, są klimaty charakterystyczne dla Camel (zaskakująco subtelny, akustyczny, pełen uczucia "Harvest"), starego Genesis i King Crimson (gęstość dźwięków, przebogate muzyczne tła). Pobrzmiewają tu też psychodeliczne echa Porcupine Tree (oczywiście w bardziej metalowym ujęciu) - ale to nic dziwnego - producentem i gościem specjalnym płyty jest sam Steven Wilson (użyczył swojego specyficznego głosu, zagrał w charakterystyczny dla siebie sposób na gitarze i pianinie). Różnorodność i bogactwo tej muzyki naprawdę wprowadzają w osłupienie - potężny rozhisteryzowany growling, surowe brzmienie, metalowy ciężar, orientalne zabarwienie i gdzieś w tle gitara akustyczna... niepokój, niespodziewanie urywane dźwięki... nagle chwila uspokojenia, piękna, romantyczna melodia, akustyka wysuwa się na pierwszy plan... potem cudowna, klasyczna solówka na tle gitary akustycznej (znowu powiew lat siedmdziesiątych - to dzięki Wilsonowi)... czysty, pełen uczucia wokal... i znowu narastający dramatyzm, niepokój, splatanie ciężaru ze subtelnym tłem, płynne przejścia z brzydoty do piękna... To tylko namiastka tego, co dzieje się w przewspaniałym "Bleak". A to przecież tylko jedna z ośmiu kompozycji...

Nie ma wątpliwości - "Blackwater Park" to już teraz pozycja kultowa, wyznaczająca nowe horyzonty w metalowym światku. To jest dopiero metalowa progresja (nie mylić z progresywnym metalem w stylu Dream Theater i Queensryche). Płyta wręcz poraża swą oryginalnością i świeżością. Nie jest łatwa w odbiorze, ale przecież o to chodzi w prawdziwej sztuce. Musi okryta być pozornie brzydką oprawką, by do jej cudownego piękna dotrzeć mogli poszukiwacze prawdziwych emocji i wzruszeń, a nie amatorzy sztuczności i taniej tandety.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Opeth "Blackwater Park"
pik (gość, IP: 79.163.10.*), 2013-02-05 14:12:45 | odpowiedz | zgłoś
a ja sie zgadzam z Megakrukiem Blackwater park -> Deliverance to najsłabszy okres zespołu Opeth.
re: Opeth "Blackwater Park"
MrocznyZ (gość, IP: 83.20.19.*), 2013-02-05 12:29:35 | odpowiedz | zgłoś
Jak dla mnie to jest to ich najlepsza płyta. A po niej Deliverance i Damnation, też obydwie świetne.
A mi się nie podoba...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2010-10-14 21:07:43 | odpowiedz | zgłoś
Nie wiem co mnie wzięło na ten zespół. Swego czasy byłem fanem, poznałem na składance Mystica z Nr 1 (Black Rose Immortal - podrywałem na to laski z całkiem niezłym skutkiem ;-]), mam wszystkie płyty w cd. Trochę dziwne jak na zespół, który nie jest moim ulubionym co? Mam bo zawsze lubiłem rozbierać kompozycje Akerfeldta na części pierwsze, i właśnie na tym tutaj Shwarzwasserpork, po raz pierwszy ziewnąłem, potem zastanowiłem się dlaczego to zrobiłem, a potem już wiedziałem. Ta płyta to klon "Still Life". Posłuchajcie piosenek - i co ważniejsze układu piosenek na płycie. I brzmienie. To niemal idento. Tymczasem wszem i wobec mawia się jak to tym krążkiem Opeth pojechali po bandzie i wymyślili nową jakość. Jak dla mnie nieprawda. To nie jest ich najgorsza płyta, jest po prostu wtórna, a tego się po nich nie spodziewałem. Ich najgorszym krążkiem dla mnie jest "dwupak "Deliverance" - "Damnation". Potem było już lepiej.
re: A mi się nie podoba...
cwiartek
cwiartek (wyślij pw), 2010-10-15 00:02:08 | odpowiedz | zgłoś
nie zgadzam się. płyta na pewno nie jest wtórna, jakoś nie zauważam wielkiego podobieństwa do still life, ani w brzmieniu, ani w kompozycjach. oczywiście słychać, że to ten sam zespół, ale nie ma się takiego wrażenia wtórności, jak np. po przesłuchaniu, dajmy na to, piece of mind i powerslave.
a struktura? no bez przesady, to chyba nie grzech, żeby piosenka miała zwrotkę i refren. akustyczne wstawki? zawsze były, tu i ówdzie, bez jakiejś specjalnej regularności. podobnie ze śpiewem.
a co do blackwater park jako takiego, album jest naprawdę kawałem porządnej muzyki. mało jest na nim, że Ci, Megakruku, ukradnę sformułowanie, nizin twórczych. płyta jest dobra, i, co najważniejsze, równa. niby ma żadnych fajerwerków, ale każdy kawałek zapada w pamięć. wszystko jest na swoim miejscu, i nie ma przerostu formy nad treścią. a takiego kwiatka jak funeral portrait, opeth nigdy wcześniej i chyba nigdy później nie stworzył.
czy jest to najlepsza pozycja w dorobku akerfeldta i spółki? ciężko powiedzieć, bo w zasadzie każda jest po prostu inna, i każdą darzę wielkim sentymentem.
aczkolwiek zawsze chętnie do niej wracam i nigdy mi się nie nudzi.