zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 27 kwietnia 2024

recenzja: Helstar "Sins Of The Past"

15.04.2008  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Helstar
Tytuł płyty: "Sins Of The Past"
Utwory: Burning Star; Suicidal Nightmare; The King Is Dead; Evil Reign; Baptized In Blood; Witch's Eye; Tyrannicide; Harker's Tale (Mass Of Death); Angel Of Death; Dracula's Castle; Face The Wicked One; Tormentor; Caress Of The Dead
Wykonawcy: James Rivera - wokal; Larry Barragan - gitara; Rob Trevino - gitara; Jerry Abarca - gitara basowa, instrumenty klawiszowe; Russell DeLeon - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: AFM Records, Mystic Production
Premiera: 2008
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Zespół Helstar powstał w latach 80-tych, kiedy to w ciągu 5 lat (1984 - 1989) wydał cztery albumy - "Burning Star", "Remnants Of War", "A Distant Thunder" oraz "Nosferatu". Potem nastąpiła długa, długa przerwa i w 1995 roku pojawiło się "Multiples of Black", a pięć lat później koncertowe "Twas The Night Of A Helish X-Mas". Teraz pojawia się kolejny krążek zespołu - "Sins Of The Past" - zawierający zarejestrowane na nowo utwory z pierwszych czterech płyt zespołu oraz dwa nowe kawałki. Dla dawnych fanów album jest więc swego rodzaju odświeżeniem materiału, a dla nieznających Helstar - swoistym "best of", dającym możliwość zapoznania się z kapelą. Jako osoba z tej drugiej grupy, muszę stwierdzić, że jest pozytywnie, ale nic ponadto.

Muzyka zaprezentowana na płycie to heavy metal delikatnie przełamany thrashowymi akcentami. Nie da się nie zauważyć podobieństw do Iron Maiden (prównajcie "Evil Reign" z "Powerslave"), Judas Priest czy Iced Earth, a wokal Jamesa Rivery kojarzyć się może zarówno z Dickinsonem, jak i z Halfordem. O thrash natomiast niemal ciągle zahacza sekcja - motoryczna, gęsta i szybka - oraz gitarowe wyścigi, pełne postrzępionych, zapętlonych riffów i wściekłych solówek. Wszystkie te elementy są na wysokim poziomie we wszystkich praktycznie numerach i gdy słucha się płyty na wyrywki, to nie można odmówić zespołowi ani umiejętności technicznych, ani energii, ani polotu. Niestety gorzej jest, jeśli słucha się albumu w całości. Kolejne numery są mocno do siebie zbliżone - podobnie cięte riffy, podobne tempo i motoryka, podobnie szybko wyrzucane, ostre, czasem na wpół mówione wokalizy. Praktycznie jedyne chwile oddechu to kilkudziesięciosekundowe, spokojniejsze, czasem akustyczne ("Baptised In Blood", "Tyrannacide") początkowe fragmenty utworów, po których zaraz wchodzi "młócka". Także klawisze - choć nominalnie są - bardzo rzadko są słyszalne, a krótkie akcenty w "Witch's Eye" czy "Angel Of Death" to tylko wyjątki potwierdzające regułę.

Trzy, cztery numery odsłuchane jeden po drugim robią bardzo dobre wrażenie, przy większej liczbie zaczyna być męcząco. Im dłużej słuchamy, tym mniej chce się wsłuchiwać w muzykę, tym mniej się słyszy, a kolejne utwory stają się tłem dla innej działalności. Najlepiej w tym wszystkim bronią się "Angel Of Death", "Suicidal Nightmare", "Tyrannicide" oraz "Tormentor", ale nawet i te najjaśniejsze punkty nie powalają. Niby na poziomie, ale jakoś tak bez błysku i zbyt monotonnie.

Komentarze
Dodaj komentarz »