zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Behemoth "Demigod"

12.10.2004  autor: BadBlood
okładka płyty
Nazwa zespołu: Behemoth
Tytuł płyty: "Demigod"
Utwory: Sculpting the Throne ov Seth; Demigod; Conquer All; The Nephilim Rising; Towards Babylon; Before Aeons came; Mysterium Coniunctionis (Hermanubis); XUL; Slaves Shall Serve; The Reign ov Shemsu-Hor
Wykonawcy: Nergal - gitara, wokal; Inferno - instrumenty perkusyjne; Orion - gitara basowa; Seth - gitara
Wydawcy: Mystic Production
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Człowiekowi, który z muzyką Behemoth po raz pierwszy spotkał się w 1992 roku, kiedy to jako nastoletni szczeniak wsłuchiwał się w demo "Endless Damnation", trudno ze szczerym uznaniem nie patrzeć na drogę, jaką zespół ten przebył przez 12 lat swego istnienia. I nie dziwi tu tyle sama metamorfoza, bo przecież grup ją przechodzących można wskazać bez liku, a konsekwencja, z jaką Nergal i spółka kroczą do przodu. Każde wydawnictwo trójmiejskiej ekipy jest logiczną kontynuacją swego poprzednika, rozwinięciem zawartej w niej myśli, kolejnym ogniwem ewolucji pomiędzy beznadziejnej jakości black metalem i leśnym kamuflażem a plującą siarką i nienawiścią, diabelnie precyzyjną deathmetalową machiną, wspartą imagem rodem z "Hellraisera" i cyberpunkowej literatury. "Demigod" nad wyraz dobitnie udowadnia, że warto było czekać, aż Nergal ostatecznie przejrzy spod szyszaka na oczy. Pozostaje tylko pytanie czy tym razem Behemoth nie stawia sobie poprzeczki zbyt wysoko?

"Demigod" to dzieło kompletne. Łącząc w sobie technikę i harmonie znane z płyt Morbid Angel, dzikość wczesnych nagrań Deicide, nieokiełznaną brutalność Immolation i spajając wszystko w jedną całość klimatem Nile, krążek ten nie pozostawia cienia wątpliwości, że Behemoth należy postawić w jednym rzędzie z największymi tuzami gatunku, a samą płytę uznać jednym z najważniejszych wydarzeń na deathmetalowej scenie początku XXI wieku. Długo można by tu pisać o kapitalnym brzmieniu wykreowanym w Hendrix Studio przez Arka Malczewskiego, "odhumanizowanych", ponakładanych na siebie ścieżkach wokalnych, prawdziwej perkusyjnej nawałnicy zgotowanej przez Inferno, gościnnym udziale Karla Sandersa z Nile i jego rozedrganej solówce w "XUL", intrygującym koncepcie okładki oraz innych aspektach tego albumu. Obawiam się tylko, że rozpłynąłbym się w samych superlatywach. Zostańmy więc przy tym, że "Demigod" to dzieło kompletne. I tyle.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Rewelka.
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-10-06 13:13:47 | odpowiedz | zgłoś
i to mnie boli właśnie.....chodzi o tę jakość. Behemoth jest dla mnie majstersztykiem w sferze całej tej procedury wydawniczej, dbałości o detale, brzmienie płyty, oprawę graficzną, promocję medialną. Duża rzecz. Ale kompozycyjnie, cóż po latach rewiduję swój pogląd. Początkowo byłem niemal zachwycony, po dłuższej analizie, kilkuletnim uleżeniu się materiałów, mam wrażenie symptomu traileru. Wiesz o co biega. Trzy kawałki z 10 - zajebiste, superzajebiste, z tego filmik promo, który okazuje się lepszy niż pełnometrażowa produkcja. Co do wirtuozerii na Demigod, heh, można się głupio tłumaczyć, że dajmy na to partie gitary solowej mają pasować do reszty, ale tak serio, nie sądzicie, że Behe cierpi na tą samą chorobę jak swego czasu Vader (pomijam Marek Pająk Years) - czyli brak solówkarza, który zrobi to w końcu inaczej niż zawsze? Oni nie mają człowieka od tych rzeczy, nie wiem kogoś w typie Karla Sandersa np. To jest wirtuoz pełną gębą dont 'ya think? W kwestii wokali, hmmmm....cóż na początku też myślałem, że co za gardło i od Bentona najlepszych lat czegoś podobnego nie słyszałem, ale to przecież technika studyjna nie? G. "Krycyfiksmanaczolewypalony" do dziś pozostaje niepobity na scenie.
re: Rewelka.
Marcin Kutera (wyślij pw), 2012-10-07 01:19:34 | odpowiedz | zgłoś
Behemoth nie odstaje od tych co wymieniłeś, na swój sposób i w swoim stylu. W przypadku Vai'a ileż można grać solówki, owszem to wirtuozeryjne, ale jakby na jedno kopyto i zbyt monotematyczne, to już Satriani ciekawszy jest (takie albumu to 20 lat po dwa 3 razy się słuchało i w odstawkę, bo to bardziej dla instrumentalistów, szczególnie gitarzystów adeptów szkół muzycznych. Co innego Robert Fripp on dopiero miesza, nieobliczalny gitarzysta i własnie Behemoth jest momentami nieobliczalny na tym albumie, dla tego tak wysoko go cenię.
Ten album chwyta najpierw za jaja a później za serce. Oj będzie się liczył i będzie doceniany
2
Starsze »