zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: David Coverdale "Into The Light"

23.04.2001  autor: Maciej Mąsiorski
okładka płyty
Nazwa zespołu: David Coverdale
Tytuł płyty: "Into The Light"
Utwory: Into The Light; River Song; She Give Me...; Don't You Cry; Love Is Blind; Slave; Cry For Love; Living On Love; Midnight Blue; Too Many Tears; Don't Lie To Me; Wherever You May Go
Wykonawcy: David Coverdale - wokal, gitara; Doug Bossi - chóry, gitara; Marco Mendoza - gitara basowa, chóry; Earl Slick - gitara; Danny Saber - gitara, gitara basowa; Dylan Vaughan - gitara; Tony Franklin - gitara basowa; Denny Carmassi - instrumenty perkusyjne; Derek Hilland - instrumenty klawiszowe; John X - instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne; Mike Finnigan - organy; Jimmy Z - harmonijka
Wydawcy: EMI
Premiera: 2000
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Nie ma już Whitesnake, ale ciągle jest David Coverdale... Każdemu, kto tęskni za "Białym Wężem", polecam sięgnąć po najnowsze wydawnictwo Coverdale'a "Into The Light", w którym można znaleźć choć część z tego, czym wokalista rodem z Redcar zachwycał nas przez te lata...

To, co od razu uderza na płycie, to niezwykłe przesycenie niektórych kompozycji wpływem Jimmiego Page'a, z którym zresztą Coverdale'owi przyszło kiedyś współpracować i popełnić jedną płytę. Już krótkie instrumentalne preludium "Into The Light" narasta stopniowo w bardzo Page'owski riff, po chwili przechodzący w utwór następny... Nie pozbawione tego wpływu pozostaje i "River Song", z wstępem aż za bardzo kojarzącym się z Hendrixowskim "Little Wing", potem jednak wchodzącym typowy, bluesowo-smętny wokal Davida. Nie może być zresztą inny, gdyż ten numer to właśnie klasyczny blues, w którym przecież Coverdale czuje się tak świetnie... Numer to długi, niemniej jednak naprawdę udany, pełen klimatu, przejmujący... słuchając go ciągle jednak (może i dobrze?) gdzieś wokół unosi się duch Jimmy'ego Page'a, zwłaszcza gdy słuchamy głównego riffu. Zupełnie inny, ale wciąż bardzo, bardzo bluesowy klimat znajdujemy w "She Give Me..." - szybkim, pełnym energii numerze, ze świetnie rozpoczynającą dwunastostrunową gitarą akustyczną. A Jimmy Page wita nas tym razem znacznie, znacznie wyraźniej... Jego wpływ powraca jeszcze w "Living On Love", co pozwala przypuszczać, że ex-Zeppelin najwyraźniej trwale namieszał w odpowiedzialnej za muzykę cześci mózgu Davida Coverdale'a. Dodać należy, że te najbardziej zdradzające jego wpływ kompozycje na płycie należą zarazem do najbardziej udanych. Jakieś wnioski...?

Pozytywne wrażenie przygasa niestety w innych utworach - wyjątkowo mało przekonywującej balladce "Don't You Cry", w stylu najmniej ciekawych pozycji z "Restless Heart" (ostatnia płyta Whitesnake z 1997 roku), a nawet jeszcze poniżej tego stylu. "San Remo" w najgorszym wydaniu... Na tym tle nie lepiej wypada następna, ogniskowa balladka "Love Is Blind", która razi schematem "zaczynamy akustycznie, potem wchodzą bębny i reszta", nie ratują jej też całkiem miło brzmiące smyczki. Wraz z "Midnight Blue" powraca na płycie balladkowa tandeta - to kolejny wybitnie nieciekawy numer, z pianinkowym wstępem i niczym, absolutnie niczym, co mogłoby przyciągnąć. Łagodne oblicze płyty ratuje jednak, zaproponowana na samo zakończenie, niezwykle udana ballada "Wherever You May Go", bardzo oryginalnie zaśpiewana w dwugłosie z miękkim, kobiecym wokalem i takimiż wokalizami w tle...

Nadzieja wraca jeszcze w innych momentach - przy "Slave", który jest chyba jedną z najlepszych kompozycji na płycie, ze zróżnicowaną dynamiką i (wreszcie!) świetnie rozwrzeszczanym Coverdalem. Pozytywne wrażenie utrzymuje również "Cry For Love" - znów udany, pełem czadu i energii hardrockowy numer, choć (oczywiście) o silnie bluesowym zabarwieniu. Jeszcze żeby tylko David dodał wokalowi nieco więcej drapieżności... Humor odzyskujemy jednak całkowicie przy pełnym ognia, rewelacyjnym "Don't Lie To Me". Doprawdy, numer wybitnie ratuje płytę i plasuje się wśród zdecydowanie udanych kompozycji w dorobku Coverdale'a. I nawet od Page'a się uwolnił...

Coverdale proponuje dodatkowo w nowym brzmieniu szlagierową "pościelówę" z "Restless Heart" - "Too Many Tears". Uderza przede wszystkim nieco "dyskotekowa" sekcja, bardziej akustyczne brzmienie... Nowa wersja traci w stosunku do pierwowzoru smutny, przejmujący klimat i właściwie nie zyskuje nic w zamian.

Płyta na pewno może się podobać, głownie jednak entuzjastycznym zwolennikom Coverdale'a i to tego z początków kariery Whitesnake lub z "Restless Heart". Dużo, bardzo dużo bluesa, mniej niestety ostrego, przenikliwego śpiewu, obecnego raczej na "1987" czy "Slip Of The Tongue". Na pewno nie można posądzić Coverdale'a o zdradę ideałów, pójście za modą czy niepewne eksperymenty. David konsekwentnie gra to, do czego nas przyzwyczaił - i za to należy mu się szacunek.

Komentarze
Dodaj komentarz »