- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jarzmo "Antropocen"
Większość nagrań z "Antropocenu", pierwszego albumu duetu Jarzmo, opublikowana została jeszcze przed jego premierą, m.in. na półgodzinnym EP "Emocjonalny przester". Niestety chyba włączałem sobie w tym okresie niewłaściwe urywki, bo te, które usłyszałem, nie zdołały mnie zaciekawić. Gdy w końcu zacząłem nadrabiać straty, odtwarzając wszystko po kolei, nie na skróty, zmieniłem zdanie o kapeli - z głośników płynęło ekscytujące połączenie świeżości z tradycją. "Antropocen" miał stanowić pewnego rodzaju podsumowanie dotychczasowych pomysłów kapeli i potwierdzenie mojej zaktualizowanej opinii o niej.
Najłatwiej byłoby nazwać muzykę Jarzma folk rockiem, a nadanie rozważanej łatki wspierane jest przez malunki o wiejskiej tematyce zdobiące skromną kopertę, swoją drogą chyba ważniejsze od listy utworów, skoro tę przedstawiono nie z tyłu, tylko wewnątrz. Przypisanie do rzeczonej kategorii należałoby jednak uznać za zbytnie uproszczenie. Żyjemy przecież w czasach, w których Apocalyptica w rockowo-metalowym świecie nie jest już tylko ciekawostką, lecz szanowanym zespołem, nawet trochę spowszedniałym, a na szerokie wody wypływają takie kapele, jak The Hu. Jarzmo to właśnie wytwór tej ery - kolejny projekt podchodzący do standardowo gitarowego grania od nietypowej strony. Wyobraźmy sobie więc grupę, na której muzykę składają się przede wszystkim partie perkusji, skrzypiec i wokalu. Do tego dorzućmy odrobinę przesterowanej gitary, syntezator, organy i melotron. Tak brzmi Jarzmo - ale to tylko pozory. Z niekonwencjonalnym podejściem wiąże się w tym przypadku stosowanie instrumentu spotykanego jeszcze rzadziej od któregokolwiek z wymienionych. Połówki duetu udzielają się na "Antropocenie" wokalnie, a Katarzyna Bobik gra też na perkusji - to się jeszcze z wrażeniami słuchowymi zgadza. Tajemniczy składnik stanowi obsługiwana przez Piotra Aleksandra Nowaka nyckelharpa. Być może dla miłośników muzyki etnicznej ów chordofon smyczkowy to żadna nowość, ale fanowi metalu słuchającemu takich mocarnych riffów, jak ten pod koniec "Big Heat", naprawdę przydaje się informacja z wnętrza koperty, że na albumie nie użyto żadnej gitary. Znalazło się jednak jeszcze miejsce na inne instrumenty, chociaż nieliczne. Duet skorzystał w tym zakresie z usług gości. Michalina Malisz z zespołu Lyrre zagrała na lirze korbowej w "Court Dances". Z grupy Daj Ognia: Michał Biel obsłużył baraban z trójkątem w "Oberku", a Anna Sitko zaśpiewała w "Pługu". Przy tekstach pomogli Jarzmu ostatnia z wymienionych, Kacper Szpyrka, a także, chyba w największym stopniu, Monika Sobolewska - lutniczka, która wykonała wykorzystywaną na albumie nyckelharpę.
Zaskakujące, mylące brzmienie instrumentu prowadzącego nie jest jedynym atutem Jarzma. W części utworów na "Antropocenie" można wyczuć ducha King Crimson z lat 70. Skoro już przywołałem skrzypce, to oczywiste jest odwołanie do składu z Davidem Crossem. Nie zamierzam nikogo nazywać nowym Billem Brufordem, ale w grze Katarzyny Bobik słyszę podobne przenoszenie jazzowych wpływów na rockowe pole. Przykład takich inspiracji stanowi przede wszystkim "Twin Peaks". Perkusistka wywiera w nim swoimi partiami świetne wrażenie.
Jarzmo jest więc duetem dobrych instrumentalistów. Szkoda, że z wokalem jest gorzej. Śpiew, często psychodeliczny lub post-punkowy, stanowi najsłabszy element albumu. Dobrze, że na jedenaście kompozycji aż pięć jest instrumentalnych. W pozostałych nie zawsze nawalają sami wokaliści. Winę za to, że w "Piosence o przemijaniu" mam problem ze zrozumieniem słów, mogę akurat zwalić na odbiegający od ideału dźwięk. To kolejny mankament albumu. Materiał ogólnie brzmi trochę jak demówki, a "Polka" jak pozbawiony zakończenia, wyrwany z koncertu jam - a to przecież "Oberek" ma dopisek "live".
Dwa ostatnie wymienione utwory należą do kilku jawnych nawiązań lub zapożyczeń z cudzej twórczości - nie rockowej ani jazzowej, lecz ludowej i pokrewnej tematycznie. "Oberek" i "Polka" opierają się na melodiach tradycyjnych. Pierwszemu z nich blisko jest do typowego folk rocka. W drugim zespół rzeczywiście brzmi jak wiejska kapela - póki nie wchodzą ciężkawy riff i korespondująca z nim gra perkusistki. Stosunkowo dostojna "Orawa" wykorzystuje motyw z tak samo zatytułowanej kompozycji Wojciecha Kilara. Jeśli nie liczyć niezłej perkusji, kawałek kojarzy się ze stylem Apocalyptiki. Żywe, łagodne i trochę skoczne "Chmury" z kolei zadedykowane zostały skrzypkowi ludowemu Józefowi Zarasiowi, dziwić więc może, że ten utwór to praktycznie post-rock.
Nie da się narzekać na monotonię - na 53-minutowym albumie nie dzieje się mało. Wiele kompozycji śmiało można zaszufladkować jako rock progresywny. W "Big Heat" oprócz składników post-punkowych i metalowych momentami pojawia się prawie dance'owy rytm. Stosunkowo smutny "Bat Trip" z czasem nabiera mocy i staje się głośny. W większym stopniu na zmienności opiera się "Court Dances". Przemieszanymi momentami mocniejszymi i uspokojenia Jarzmo pokazuje w nim, jak sprawnie potrafi manipulować nastrojem. Słabszym ogniwem nagrania są wokale. Podobnie "Chochoła" pogarsza recytacja, ale i tak jest to jeden z lepszych utworów na albumie - od kościelnie brzmiącego początku, przez mocny riff, po przyspieszenie i finisz, w którym kompozycja rozlatuje się przy perkusyjnych szaleństwach. Punkt kulminacyjny "Antropocenu" stanowi znakomity "Pług". Folkowy śpiew Anny Sitko lekko kontrastuje w nim z powolną muzyką, wprowadza psychodeliczny nastrój, podkreśla mrok i niepokój. Co istotne, wyjątkowo również męski wokal brzmi tu dobrze.
Na "Antropocenie" znalazły się momenty olśniewające i kapitalne, ale też takie, które nie chwytają lub po kilku przesłuchaniach tracą na atrakcyjności. Mógłby to być album świetny, nawet mimo nienajlepszej jakości dźwięku. Dodatkowo robi jednak wrażenie kompilacji nagrań dokonanych przy różnych okazjach. Przyjmijmy, że Jarzmo na razie zebrało swoje wczesne kawałki, by zaprezentować nieprzeciętność i talent do progresywnego i post-punkowego folk rocka, a na prawdziwie dopracowane dzieło dopiero przyjdzie czas.