- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Maneskin "Teatro d'ira - Vol. I"

Kwartetowi Maneskin poszczęściło się przy promocji drugiego albumu. Niecałe dwa tygodnie przed premierą "Teatro d'ira: Vol. I" zespół odniósł zwycięstwo na festiwalu w Sanremo i tym samym został wybrany na reprezentanta Włoch na "Eurowizji". W ojczyźnie znany był już jako uczestnik lokalnej edycji programu telewizyjnego "X Factor" oraz autor kilku przebojów, ponadto miał za sobą pierwszą trasę po Europie. Sukcesem na konkursie podkreślił swoją pozycję i otworzył szerzej drzwi na świat. Tylko czy poza triumfującym singlem "Zitti e buoni" album miał do zaoferowania coś interesującego?
Zespół musiał się porządnie zastanowić nad swoim stylem. Już frontowa ilustracja może budzić skojarzenia: stoner, desert rock, psychodelia, lata 70. Wnętrze książeczki tym razem nie zawiera wymuskanych efektów żadnej profesjonalnej sesji zdjęciowej kwartetu w specjalnie w tym celu wynajętych pomieszczeniach, w wymyślnych strojach i z wyraźnym wkładem wizażystów. Między tekstami piosenek znalazły się zwykłe, amatorskie fotki ze studia nagraniowego. Podobna jest zmiana muzyczna. Na "Teatro d'ira: Vol. I" próżno szukać obecnych na wcześniejszych publikacjach silnych odniesień do popu, funka, hip-hopu, reggae czy klimatów latynoskich. Nie ma tu orkiestracji, syntezatorów, bitów z automatu perkusyjnego, instrumentów dętych ani smyczkowych. To od początku do końca album nagrany przez klasyczny rockowy kwartet, z dobrze słyszalnym wkładem każdego muzyka. Czystość gatunkową narusza tylko znany już z dawniejszych nagrań styl wokalu w "Zitti e buoni", "Lividi sui gomiti" i "In nome del padre". Owego wyrzucania z siebie tekstu nie nazwałbym jednak rapem, tylko po prostu melodeklamacją. Jeśli miałbym zgadywać, kogo Damiano David stawia sobie za wzór, nie wskazałbym nikogo związanego ściśle z hip-hopem. W ostatnim z wymienionych utworów osiąga w głosie poziom emocji, przez który brzmi raczej jak Zack de la Rocha z Rage Against the Machine. Jednoznacznie w stronę rocka ciągnie za to kolegów Thomas Raggi. Gitarzysta poczyna sobie śmielej, niż dotychczas, choć i tak nie idzie jeszcze na całego. Kilka razy zdaje się, że właśnie zaczyna grać solówkę, co w minionych latach mu się nie zdarzało, ale ostatecznie robi to dopiero w "For Your Love" i "Vent'anni". Muzyk bezsprzecznie nie przestaje się rozwijać.
Na "Teatro d'ira: Vol. I" złożyło się osiem utworów trwających łącznie niecałe pół godziny. Teksty po angielsku mają tym razem tylko dwa kawałki. Tyle samo Maneskin zaprezentował ballad - jeśli nie zaliczać do tej grupy stosunkowo żywych "For Your Love" i "La paura del buio". Pierwsza, "Coraline", całkiem uroczo zaczyna i kończy się śpiewem na granicy nucenia przy delikatnym akompaniamencie gitary - pod tym względem przypomina "Torna a casa" z poprzedniego albumu grupy, "Il ballo della vita". W centralnej części utwór poraża natomiast mocą - przede wszystkim sprawnie dawkowanego dramatyzmu wokalu oraz przy wejściu bębnów. Zdecydowanie jest to jeden z lepszych punktów programu. "Vent'anni", stanowiący finisz "Teatro d'ira: Vol. I", udał się zespołowi mniej, ale też jest nastrojowy - to raczej odpowiednik "Le parole lontane" z pierwszego albumu. Hard rocka słychać trochę w "Lividi sui gomiti". Jeszcze więcej jest go w wartym uwagi, zadziornym, agresywnym "In nome del padre" - to dopiero cios! Przebojowość pojawia się już w emanującym energią refrenie "Zitti e buoni". Pewnie też jako szlagier pomyślany został "I Wanna Be Your Slave" z mocno zaznaczonymi melodią i rytmem. Chociaż perkusista Ethan Torchio stara się urozmaicać w nim swoje ścieżki, na tle pozostałych utworów ten irytuje prostotą bębnów. Piosenkę ratują gitarowe wstawki - gdyby nie one, byłaby to toporna, odstająca stylistycznie plama zaburzająca charakter całości. Dla kontrastu, w lekkim "For Your Love" występują ciekawsze zagrywki, a i kompozycja jest po prostu bardziej interesująca. "La paura del buio" też się wyróżnia, chociaż głównie podniosłą końcówką z wokalem a cappella.
"Teatro d'ira: Vol. I" nie powala słuchacza na łopatki, ale ma dobre momenty i jako całość też trzyma niezły poziom. Przede wszystkim jest to dość równy, nie za długi materiał, zawierający wystarczająco dużo rockowej energii i satysfakcjonujących partii wokalu i instrumentów, bym życzył sobie za jakiś czas otrzymać ciąg dalszy. Jeśli Maneskin wyda "Teatro d'ira: Vol. II", będę zainteresowany.