zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Motorhead "Inferno"

11.11.2004  autor: Elwood
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Inferno"
Utwory: Terminal Show; Killers; In the Name of Tragedy; Suicide; Life's a Bitch; Down On Me; In the Black; Fight; In the Year of the Wolf; Keys to the Kingdom; Smiling like a Killer; Whorewhouse Blues
Wykonawcy: Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne; Phil Campbell - gitara, wokal; Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa, gitara akustyczna, harmonijka
Wydawcy: SPV Records, Steamhammer
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Niesamowite !! Motorhead nagrał płytę, którą już teraz uznano w metalowym światku za "album roku" i nie ma w tym ani cienia przesady! Ciężko będzie przebić tak doskonałe dzieło!

Od dawna wiadomo, że załoga Lemmy'ego po prostu nie schodzi poniżej dobrego poziomu i jak zwykle oczekiwaliśmy solidnej dawki motorheadowego czadu, a tym czasem zespół zafundował nam krążek, który już w dniu wydania dołączył do klasyki i stanowi najlepsze dzieło grupy od czasów "Overkill" i "Ace Of Spades".

"Inferno" to płyta klasyczna aż do bólu, oparta na starych, sprawdzonych i do znudzenia ogranych patentach, a jednak powalająca świeżością wykonania, rockandrollową pasją i niesamowitą energią sącząca się z głośników przy każdym utworze. W zespole nastąpiła chyba pełna mobilizacja, bo aż kipi tutaj od świetnych riffów, gitarowych zagrywek ("Keys to Kingdom") i solówek (w "Terminal Show" gościnnie sam Steve Vai), a przede wszystkim - fantastycznych melodii i refrenów, które powodują ciarki na plecach i od których wręcz nie sposób się uwolnić ! Lemmy? Śpiewa i gra tak samo jak zawsze i jak zawsze jest klasą dla samego siebie.

Ciężko jest wyróżnić jakąkolwiek piosenkę, gdyż "Inferno" nie ma słabego punktu a zebrane tutaj 12 utworów można podzielić tylko na bardzo dobre i rewelacyjne! Znajdziemy wśród nich zarówno szybki, bezkompromisowy czad, jak i powolne, ciężkie killery i czysty blues. Nie zabrakło niespodzianek, i to jakich! "Life's A Bitch" to piękne, bujające rockabilly z riffem w stylu AC/DC, a w akustycznym "Whorehouse Blues" Lemmy gra na... harmonijce ustnej i zbliża się do klimatów Johny'ego Casha! To po prostu trzeba usłyszeć ! Ciekawie brzmi też "In The Name Of Tragedy", tak pod względem motoryki jak i budowy przypominający "Seek And Destroy" Metalliki. Dodam jeszcze, że niektóre utwory kojarzą się nawet z dokonaniami Slayera. Wszystkie te skojarzenia wcale jednak nie oznaczają wtórności, wymieniłem je aby pokazać jak różnorodna jest muzyka na tym niesamowitym albumie.

Podczas słuchania nasunęła mi się tylko jedna smutna refleksja. Lemmy ma już na karku prawie 60 wiosen, a jego następców jak nie było, tak nie ma. I kto będzie za kilka lat zapewniał nam tak wspaniałe muzyczne doznania?

Komentarze
Dodaj komentarz »