zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Satyricon "Live At The Opera"

8.11.2015  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Satyricon
Tytuł płyty: "Live At The Opera"
Utwory: Voice Of Shadows; Now, Diabolical; Repined Bastard Nation; Our World, It Rumbles Tonight; Nocturnal Flare; Die By My Hand; Tro Og Kraft; Phoenix; Den Siste; The Infinity Of Time And Space; To The Mountains; The Pentagram Burns; Mother North; K.I.N.G.
Wydawcy: Napalm Records
Premiera: 1.05.2015
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Od dawna stoję na stanowisku, że z Satyricon dzieje się coś niedobrego. Zamiast plugawić, ranić, tryskać jadem, rzezać, topić i gwałcić, jak to przyzwyczaili na płytach (niech będzie) do "Volcano" włącznie, ci z uporem maniaka starają się wmówić, że są cool zajebiści, skóra lśni im na ramionach, a toporka ni skandynawskiego odzienia bojowego nigdy nawet na filmie nie widzieli. Może i ok. Ludzie powiedzą: dorośli, dojrzeli, względnie zestarzeli się, ale czy koniecznie ta sama choroba musiała dotknąć ich muzykę, która z płyty na płytę robi się przy okazji zwyczajnie chujowsza? "Liva At The Opera", mimo iż jest składankowym double cd (i dvd) nomen omen live, to właśnie dzięki użytemu w tytule słowa "Opera" i kulawemu zastosowaniu chóru jest kontynuacją artystycznego dna den, jakim okazał się szumnie zapowiadany "Satyricon" z 2013 r., na którym znalazłem może ze trzy piosenki warte zwiększonej uwagi.

Teraz już prawie jestem pewien, że Sigurd zwariował. Przeżyję większe zainteresowanie gościa prowadzeniem winnicy, niż graniem black metalu, bo sam chętnie bym poprowadził. Nie rozliczam go, jak ongiś zbulwersowana brać blackmetalowa z posiadania Porshe, którego nikt do tej pory nie widział na własne oczy, bo kto nie chciałby mieć takiego samochodu. Inna sprawa, że to metal biznes, a nie komisja sejmowa w sprawie Lwa Rywina. Oleję też temat występowania w norweskiej telewizji w koszulkach w kolorze majtkowym lila róż i uśmiechaniem się znad kawki, niczym przy zapowiadaniu pogody, opychaniu odkurzaczy w "Mango Zakupy" czy wróżeniu z dupy Maryni w Cosmica TV. Ale robienia z Satyricon, najukochańszej ongiś kapeli czarnometalowej, kabaretonu nie wybaczę albo po prostu nie kumam.

Może i mogło coś z tego być. "Prawdziwy chór" - przecież to brzmi zajebiście. Patos, epika, liryka, dramat, potęga etc. Przy tym nie ma mowy o żadnej symfonice, dęciakach, smykach, czyli uff... Nie nowe "S&M" czy raczej "S&S" (byłby skandal?). Do tego fajna, czarno-biała okładka i nadzieje jakieś się tam w starym fanie budzą. Płonne, jak się okazuje. Pierwszy plomby człowiek gubi zaraz za "Voice Of The Shadows" - śmiesznym intro znanym z ostatniej płyty studyjnej, przypominającym bardziej podśpiewywanie na parostatku gdzieś w dorzeczu Missisipi z czasów wojny secesyjnej, niż uderzenie skandynawskiego gromu. Wątpliwie zaszczytne, bo pierwsze miejsce w stawce mierzenia się z chórzystami i chórzystkami "The Norwegian National Opera Chorus" przyznano obuchowemu "Now Diabolical". No i tak, póki jedzie sobie ten blackened - rock metal znany i lubiany z płyty sprzed ośmiu lat, jest wprost bajecznie. Satyricon i zespołowi producenckiemu udało się odtworzyć to plastyczne brzmienie, jakim dzielą na lewo i prawo podczas sztuk live, ale kiedy do akcji wkracza oddział Walkirii i "Walkiriów", w typie: "my sobie, wy sobie", robi się z tego nieźle przepompowany balon, zupełnie niezgodny z czadowym wymiarem kawałka.

A dalej bywa częściej gorzej, niż lepiej. Walkę śpiewaków operowych w trybie unisono z bzyczącymi pilarkami gitar można jeszcze łyknąć, ale kumkająca miarowo, damska cześć armady wokalnej w "Repined Bastard Nation" to już przesada. Ja wiem, że premiera była jakoś na wiosnę, ale to przecież nie mokradła w fazie roztopów pod Białowieżą, tylko norweska północ do cholery. Jak można się było spodziewać, kooperacje salonowo - satyrowe najlepiej wypadają przy kawałkach z ostatniej, miałkiej w wydaniu solo płyty. Tutaj naprawdę robią o wiele większe wrażenie, aż nerwowo drapię się po czole, zastanawiając się, czy aby na pewno "Satyricon" nie był nagrywany z myślą o tym wydawnictwie "live". Szczególnie fajnie wychodzi to w refrenach "Our World It Rumbles Tonight" czy "Nocturnal Flare". Ich lekko pociemniałe, wręcz romantyczne zacięcie, dobrze koresponduje z tym, co wyczyniają gardziele, szczególnie pań chórzystek.

Co ciekawe, z kretesem ginie brylujący swego czasu na listach przebojów i parkietach potańcówek "Phoenix", a jego największą bolączką okazuje się być nosowy głos Siverta Hoyema, mi osobiście kojarzący się z podkładem do soundtracku "Koziołka Matołka". W tym wypadku chyba lepiej byłoby oddać całą scenę ekipie w sukniach i frakach, litościwie zamykając temu panu japę. Byłby hit, a jest... gala w stodole.

Mniej więcej taka prawidłowość odnośnie spasowania dwóch światów muzycznych przetacza się przez resztę "Live At The Opera". Świetnie zgrane "The Infinity Of Time And Space", potem kuriozalne "The Pentagram Burns" i niemiłosierne męczenie buły wyciem w "To The Mountains", prawie na koniec zaś przygrzewanie strapionego, metaluchowego serca tym, co po prostu nie mogło nie wyjść, czyli pokoleniowym anthemem "Mother North". Ten ostatni tytuł fajczy całą tę operetkę w dwie sekundy, no ale z takim hitowym potencjałem i klasyczną proweniencją (ponoć Musorgski?) podejrzewam, że nawet wykonany przez stado świń z radiomagnetofonu Kasprzak zabrzmiałby jak trzeba.

"Live At The Opera" ma jeszcze trochę plusów, do których bez dwóch zdań zaliczyć należy wypasioną produkcję. Trzeba przyznać, że Satyricon zabrzmiał tutaj wspaniale. Kiedy trzeba delikatnie, kiedy trzeba z odpowiednim "łubudubu". Słyszę doskonale każdy instrument, fałsz Sigurda, jak i chór, który nie ginie w naporze dźwięków, a czasem nawet je dominuje. To ostatnie akurat nie zawsze cieszy, bo strasznie uwypukla, jaką porażkę poniesiono na siłę sprzęgając blackową naturę Satyricon z realiami scenicznymi przynależnymi bardziej La Scali. To se neda. To po prostu genetycznie nie pasuje. Miejscami śmieszy, a miejscami zwyczajnie irytuje i wkurwia lub co gorsza nudzi. Za samo brzmienie chyba jeszcze nikt nie ocenił płyty wysoko i ja też nie mam zamiaru tego robić.

Można by "Live At The Opera" potraktować jako egzotyczny wynalazek, kaprys albo wypadek przy pracy i posilić się na miłosierdzie, ale nie będę oszukiwał sam siebie ani was moi drodzy. Za pomocą tego krążka, jak i udzielanych rozmarzonych wywiadów, wytrawny gracz, jakim bez wątpienia jest Satyr, zdaje się odlatywać, przypisując swojej muzyce bycie czymś więcej niż tylko black metalem. No i co? Nie wyszło Panie Wongraven. Zapraszamy z powrotem na ziemię... albo lepiej - do piekła, w którym Satyricon prokurował najlepsze projekty.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Satyricon "Live At The Opera"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2015-11-21 23:05:24 | odpowiedz | zgłoś
Z tym się zgadzam, ale recka ma też podać inne informacje. Czemu, akurat ta płyta jest ważna, a tamta już nie, chociaż niby brzmi nawet lepiej, ale to już 25 klon klasyki. Dochodzi subiektywna ocena piszącego, jego obeznanie, osłuchanie.
Co recka, to recka.
re: Satyricon "Live At The Opera"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2015-11-22 11:22:33 | odpowiedz | zgłoś
u mnie to działa inaczej.... słucham płyty..... i już w tym momencie słowa same cisną się na klawiaturę lub nie. Coś jak w myśl - czasem człowiek musi, inaczej się udusi. Dlatego nie recenzuję wielu płyt, tych które nie wywołują u mnie żadnej reakcji. A często są to płyty klasyków i superherosów metalu nadziemnego i podziemnego. Nie sądzę żeby dzisiaj, kiedy każda płyta jest na wyciągnięcie wifi ktoś zwracał uwagę na recki, no chyba żeby nadać recenzentowi od debili, lub zgnoić znienawidzoną kapelę w komencie. W latach 90 - tych kiedy zaczytywałem się prasą muzyczną - recki były dla mnie ważne z małymi wyjątkami. Herosów Slayer, Metallica, Megadeth brałem w ciemno - nie czytałem opinii na ten temat, to były nietykalne ikony, panteon. Co do przedsionka piekła, czy odkrywania nieznanych kapel - to już inna sprawa. Trzeba było zaryzykować kasę na kasetę, płytę, wycieczkę na koncert, do sklepu muzycznego itd. Tutaj recki okazywały się bardzo pomocne bo człowiek musiał kalkulować. Teraz młodzież raczej nie ma takich dylematów. Owszem jest jak zawsze jakaś grupa przywiązana do recenzji i tego typu rzeczy. Ja osobiście się przyznaję, że recenzji już nie czytuję. Świadomość, że ogromna większość z nich jest pisana od metra na zamówienie zabiła we mnie resztki sentymentu do tej formy. Sam piszę, ale to ma raczej wymiar impresji wywołanej przesłuchaną płytą, prezentacji emocji jakie we mnie wywołała. Zawsze tak było i będzie.
re: Satyricon "Live At The Opera"
Jontek79
Jontek79 (wyślij pw), 2015-11-22 14:14:16 | odpowiedz | zgłoś
Panie Megakruku,co pan pierdolisz? :) ja czytam pana recki niezaleznie od tego,czy muza danej kapeli to 'moja bajka'.Lubie pana styl i czytanie tego sprawia mi przyjemnosc.Kiedys,w latach 90-tych kims takim dla mnie byl pan Szubrycht,ktorego recki poprawialy mi nastroj,dzis jest to pan i....pisz pan do cholery!!!!!
re: Satyricon "Live At The Opera"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2015-11-22 16:50:04 | odpowiedz | zgłoś
recki od dawna napisane i przesłane, kruszeją czekając na publikację :)
re: Satyricon "Live At The Opera"
Marcin Kutera (wyślij pw), 2015-11-22 17:33:50 | odpowiedz | zgłoś
recenzje dobrze napisane, zawsze są warte uwagi, nie ważne czy płytę łatwo znaleźć i posłuchać, czy nie. Ba nawet dobrze jest czytać czyjąś recenzje i jednocześnie słuchać danego albumu muzycznego (czy to kupiony, ściągnięty, czy przesłuchiwany na YT).
Ewentualnie zawsze można myśleć o formie recenzji, czyli o jej współczesnej załóżmy ewolucji: połączenia reportażu, dzienników, czy felietonu:)
re: Satyricon "Live At The Opera"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2015-11-22 22:17:21 | odpowiedz | zgłoś
Nie nazywajmy recenzjami, artykułów zamawianych przez wytwórnie, albo innych pseudorecenzji pisanych trzy dni po wydaniu albumu, żeby zapełnić czasopismo.
Dobra recenzja musi dojrzeć, jak słuchacz czasami dojrzewa do płyty lub zespołu. Były płyty, które od razu mi się spodobały
i do tej pory uważam je za wielkie. Ale też są takie, że po paru latach zrozumiałem ich wartość. Zresztą preferencje z wiekiem się zmieniają.
re: Satyricon "Live At The Opera"
Marcin Kutera (wyślij pw), 2015-11-24 23:28:24 | odpowiedz | zgłoś
Wolrad bardzo dobrze napisane z tym dojrzewaniem:)
Idealnie trafione:)
re: Satyricon "Live At The Opera"
Nopasaran
Nopasaran (wyślij pw), 2015-11-21 23:21:38 | odpowiedz | zgłoś
Marudzisz. Ja czytam wszystko ;)
Jeśli chodzi o powyższą reckę - wszystko ok, z wyjątkiem beki z Siverta. Kuźwa, przecież ten facet ma nieziemski wokal. A zresztą... w końcu to Twoja opinia.
re: Satyricon "Live At The Opera"
pik (gość, IP: 37.7.193.*), 2015-11-22 13:46:59 | odpowiedz | zgłoś
bo Ty należysz do tzw. starej gwardii, która prawdopodobnie czyta recki z przyzwyczajenia - na szczęście jest nas trochę na tym portalu :) ale fakt mało tu recek, kiedyś było więcej bo raz że inne czasy a dwa nie można było dodawać komentarzy ;)
re: Satyricon "Live At The Opera"
Jarema37 (gość, IP: 195.191.162.*), 2015-11-22 19:00:55 | odpowiedz | zgłoś
Kufa, to ja już "stara gwardia :(. Może i fakt, 3 dekady w metalu i rocku. Chyba pora umierać :). Fakt, często już czytam recki tylko "z przyzwyczajenia". Ale czasami trafi sie błysk, na który nie byłoby szans nawet podczas fastfoodowego jujutuba. Tak miałem z paradajsami, na których obraziłem sie lata temu i żadna siła nie zmusiłaby mnie do przesłuchania w sieci nawet zajawki nowej płyty. A po recenzji właśnie przesłuchałem i kupiłem :). I odmlodnialem o 20 lat :).
O kolejne odmłodnieje po koncercie Samaela!