zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Spock's Beard "The Light"

15.06.2001  autor: Dariusz "Brajt" Wędrychowski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Spock's Beard
Tytuł płyty: "The Light"
Utwory: The Light; Go The Way You Go; The Warer; On The Edge
Wydawcy: Giant Electric Pea
Premiera: 1996
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Spock's Beard zadebiutował albumem "The Light" w roku 1996. W niedługim czasie uznawany był już zgodnie za jeden z najlepszych zespołów progrockowych lat 90, muzycy zaś zapraszani byli do wspólnych projektów z największymi (Nick D'Virgilio z Genesis, Peterem Gabrielem czy Tears For Fears; bracia Neal i Alan Morse z Bruffordem i Levinem; znów Neal śpiewający z Ayeron, skończywszy na najważniejszym progrockowym bandzie przełomu tysiącleci - Transatlantic, którego liderem jest właśnie Neal). Liczne plebiscyty co roku wybierają Spock's Beard grupą roku, Neala Morse'a zaś najlepszym kompozytorem/muzykiem.

Dlaczego kalifornijska grupa zrobiła taką karierę? Przyczynę słychać już od pierwszych dźwięków otwierającej debiut piętnastominutowej suity "The Light". Cudowny liryczny początek, kiedy słuchacz od razu zakochuje się w głosie Neala Morse'a, przechodzi w wirtuozerski popis rodem z najlepszych płyt Gentle Giant. Kolejne przenikające się części kompozycji, ballady idealnie połączone z agresywnymi (w dość oczywiście delikatnym znaczeniu tego słowa) partiami instrumentalnymi, solówkami gitar i klawiszy na naprawdę interesującym poziomie, nagłe zmiany tempa, świetne przejścia, zarazem piękne pasaże. To wszystko od razu daje poczucie obcowania z czymś wielkim - z grupą która zawojuje świat. I te chórki - znów przywołujące na myśl Gentle Giant, choć tak naprawdę zespół pokaże na co ich stać dopiero na następnej płycie. Kiedy nagle wszystko cichnie i akustyczne gitary rozbrzmiewają w szybkim rytmie flamenco, który stanowi preludium do pasjonującego "przedstawienia" wokalnego, nikogo to nie zaskakuje - pierwszych 10 minut wystarcza już bowiem by bezgranicznie wielbić "Brodaczy". I finał, godny tej niesamowitej kompozycji, po którym następuje delikatny powrót do rozpoczynającego utwór motywu.

Ktoś oczekiwał rozluźnienia... nie? Znów potężne dźwięki - "Go The Way You Go". Lecz zaraz po nich najpiękniejszy temat z całego albumu, cudownie rozmarzony. Lekkie podkręcenie tempa w kolejnym motywie, wybuch. Nie, jeszcze nie teraz? Już. Świetna gra poszczególnych instrumentów, która tworzy genialną całość. I następuje śliczna, jakże optymistyczna ballada. Przechodzi w kolejny piosenkowy motyw, który nie psuje wrażenia, a stanowi jedynie naturalną progresję kompozycji. Świetne wokale cały czas wspierane są przez odważną grę instrumentów. Wszystko nabiera tempa, w końcu nadchodzą dłuższe partie, gdzie mogą pokazać pełnię swej klasy. Na uwagę zasługują w tej części zwłaszcza jazzowa sekcja i pianino... lekkie wyczekanie i powrót do balladowego motywu, znacznie mocniejszy tym razem, później uspokaja się, lecz wszystko cały czas zachowuje przejrzystość i logikę. Oczywiście rozmarzone chórki i finał. Kolejny mocny powrót - do początkowego tematu, który teraz przepięknie interpretuje solowa gitara.

"The Water", najdłuższa, 23-minutowa suita. Do pianina dołączają pozostałe instrumenty i wśród wirtuozerskich popisów wyłaniają się potęgujące brzmienie chóry. Nagle wszystko wybucha i pojawia się motyw klawiszy, jeden z tych, które są znakiem firmowym grupy. Dwie świetne, lekkie, lecz zarazem jednak pełne agresji piosenki, które teraz następują, wieńczy mocne nie tylko ze względu na tekst "FU". Wolna i naprawdę śliczna ballada "I'm Sorry", po której wracamy do szybszych piosenek. Cały czas mamy do czynienia ze świetnymi aranżacjami i żaden instrument nie pozwala sobie na choćby chwilę odpoczynku. Ostatnia partia - "Reach For The Skye" to kolejna piękna pieśń, zdominowana przez chóry, po wyciszeniu przechodzi w patetyczny, lecz jak zawsze pełen optymizmu finał.

Ostatni utwór - "On The Edge" - to interesująco zaaranżowana żywa piosenka, która rozbudza słuchacza i na koniec wyprowadza go ze świata, w którym zanurzają go pierwsze trzy kompozycje.

Na dodatkową uwagę zasługują teksty na płycie. Są naprawdę ciekawe, wzięte z życia, lecz nie nazbyt osobiste. Na pudełku naklejony jest również napis ostrzegający przed przekleństwami, ale nie należy brać go zbyt poważnie, odnosi się to tylko do jednego fragmentu, w którym jest to w dodatku uzasadnione logiką opowieści.

Ta płyta to mus dla współczesnych miłośników rocka progresywnego, otworzyła ona Spock's Beard drogę do sukcesu. Gdyby ktoś chciał ją zaszufladkować, użyłby zapewne sformułowania - "prog-soft-lyric-metal", bardziej ze względu jednak na progmetalową kompozycję, niż na brzmienie. Zasłużenie wystawiam notę 9.

Komentarze
Dodaj komentarz »