zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Vader "Solitude in Madness"

14.07.2020  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Vader
Tytuł płyty: "Solitude in Madness"
Utwory: Shock and Awe; Into Oblivion, Despair; Incineration of The Gods; Sanctification Denied; And Satan Wept; Emptiness; Final Declaration; Dancing In The Slaughterhouse; Stigma of Divinity; Bones
Wykonawcy: Peter - wokal, gitara; Marek "Spider" Pająk - gitara; Tomasz "Hal" Halicki - gitara basowa; James Stewart - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Nuclear Blast Records
Premiera: 1.05.2020
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Przeprowadzając prawie równo dekadę temu wywiad z liderem Vader na okoliczność piętnastolecia wydania legendarnej "De Profundis", zadałem mu pytanie: "45 lat na karku. Wciąż przed pierwszym zawałem?". Peter, jak to Peter, odpowiedział, że zawał mu nie grozi, a że mija 10 lat od tamtej chwili, a Vader wciąż z równą mocą koncertuje i wypuszcza płyty z regularnością zegarmistrza, co dwa lata przypominając o sobie a to wznowieniem, a to epką lub pełnym albumem, wypada stwierdzić: nie rzucał słów na wiatr, względnie - nie pierdolił.

Tym razem zarobiony Czołg Generała postanowił przypomnieć o sobie w nomen omen Święto Pracy. Nie na "robolstwie" jednak opiera się strategia marketingowa tej płyty, a mam wrażenie na datach rocznych. "Solitude In Madness" atakuje odpowiednio w 20. roku od wydania przesławnej "Litany" i ćwierć wieku po premierze "De Profundis", przez zdecydowaną większość fanów uważanych za najlepsze rzeczy Vader. Nikt tego nie ukrywa. Skojarzenia nawet niedowidzący i niedosłyszący wymaca jeszcze przed zapuszczeniem muzyki, choćby na podstawie dwóch danych. Czas trwania 29 minut. Okładka made by Wes Benscoter. Czy to wystarczy, żeby - prócz hołdowania - znów jakościowo deptać po piętach tamtym klasykom?

Wisława Szymborska gardłem Maanamu twierdziła, że "nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny". Mimo iż Vader zdaje się przeczyć tym dosłownie i bezkontekstowo rozumianym tezom, bo od pierwszej oficjalnej płyty brzmieli jak profesjonalni wyjadacze, a co do rutyniarstwa, to taki zarzut pojawia się przy okazji ich każdej kolejnej odsłony, przynajmniej od premiery "Revelations". Gdyby wyceniać materiał na podstawie tylko tych dwóch cech, czyli wprawy i rutyny, to "Solitude In Madness" w żaden sposób nie odstaje od tytułów, do których nawiązuje, i zwyczajnie napierdala z niego staroszkolny, wejderowy śmierć metal, ze zdecydowanie mniejszą ilością odwołań do thrash i heavy, niż miało to miejsce na kilku poprzednich wydawnictwach (no dobra, z wyjątkiem katowskiego wręcz "Emptiness"). Smaczkowy klawisz intr gdzieś wyparował, za to przeważa esencja stylu Wiwczarka, czyli masa odwołań i autocytatów w warstwie riffowej i fundowanych galopadach perkusyjnych.

Miażdżący "Shock And Awe", prócz fragmentów skrzeczanych wokali, jest bratem bliźniakiem "Wings" wiadomo skąd. "Incineration of Gods" z kolei to combo o ryjach "Silent Scream" i "Of Moon Blood Dream And Me". "Sanctification Denied" leje motorycznymi zagrywkami "Blood of King", podbitymi rytmami "North", a taki "And Satan Wept" każe dwa razy sprawdzić odtwarzacz, czy to nie przypadkiem jakiś remaster "Reborn In Flames". Sentymentalną stawkę uzupełniają "In A World of Hurt", tfu... przepraszam, znów się zapomniałem, "Stigma of Divinity" i wkomponowany pięknie cover Kwasów - "Dancing In The Slaughterhouse". Uzupełniają? Przecież to nie koniec płyty, skoro zostaje na niej jeszcze "Bones", ale o tym w podsumowaniu.

Nie bez przyczyny zabawiłem się w taką tytułową wyliczankę odnośników i nawet nie chodzi tutaj, by sobie ułatwić opisanie materiału. Jestem świadom, że mamy rok 2020 i dla wielu, którzy nie dorastali w czasach największych tryumfów Vader, będzie to najwyżej jakiś nie do końca zrozumiały ciąg kodów i szyfrów, ale podejrzewam, że Wiwczarkowi także o taki efekt tym razem chodziło. "Solitude In Madness" to krążek dla ludzi, którzy w latach 95 - 2000 obsrywali się w ekstazie, wyczekując każdego znaku muzycznego życia tego zespołu. Po tylu latach kariery wciąż możesz pójść z sondą uliczną przez dowolny stadt w kraju, przepytując ludzi pod czterdziestkę i dalej, jaka płyta Vader najlepsza i usłyszysz to samo czołobitne i w różnych konfiguracjach: "Litany - De Profundis - De Profundis - Litany, no i oczywiście Docent". Sporo młodsi rzecz jasna kojarzą Vader, ale mam wrażenie bardziej jak Smoka Wawelskiego, który wciąż niby zieje gazem pod Wawelem, ale w zasadzie jest tylko rzeźbą, odlewem, znakiem firmowym, przy którym warto sobie zrobić samojebkę. Ponoć wszyscy niby są potrzebni i każdego szkoda, ale żal mi trochę tego pokolenia, bo nigdy nie było mu pisane zaznać tej atmosfery czadu i podniecenia, która towarzyszyła ekipie Generała podczas otwierania wrót świata na nasz ukochany, rodzimy death te ćwierć wieku temu i wcześniej.

"Solitude In Madness", choć stworzona w 2019 r., z premedytacją wychodzi w okolicach okrągłych rocznic premier nieśmiertelnych klasyków Vader, aspirując do miana akademii powtórek ze świetlanych czasów tej muzyki. Malkontenci powiedzą: "i chuj, znów to samo, ile można". Jak dla mnie można tak długo, póki brzmi i gra to odpowiednio, a ta płyta od pierwszego do przedostatniego numeru zabija żywiołem, konkretem i nie odegraniem, a przeciwnie - realnym odświeżeniem historii. Nie mam wrażenia brania udziału w pokazie z jakimś odmalowanym trupem podłączonym do prądu, przeciwnie, wciąż chce mi się machać banią i nieistniejącymi włosami, jak przed wojną.

Nie żeby płyta nie miała wad. Pierwsza, to już nawet nie rzecz gustu, ale oczywisty błąd strategiczny Generała, czyli zakończenie wypełnionej szaleńczym napierdalaniem tracklisty takim średnio szybkim, rozwlekłym "Bones" - głową, o którą skróciłbym te 29 minut. Druga? Znów prawie ta sama produkcja. Zaraz, czekaj, przewiń, przecież "Solitude In Madness" nie nagrywali Wiesławscy w "Hertzu", tylko Atkins w "Grindstone". Niby tak, ale nie wiem, jak to zrobili, że trzeba się wsłuchać kilkanaście razy, poszukując istotnych różnic, a nie wszyscy są na tyle zdeterminowani. Szczególnie (tutaj już raczej wkracza do akcji gust) nie pasuje mi znów brzmienie perkusji. Chudzielec Stewart dwoi się i troi, wykręcając docentowe tempa za garami, ale wciąż brak temu masy, jaką wraz z Peterem wyciągnął np. Łukaszewski w "Red Studio" Gdańsk na "Revelations", jak dla mnie najlepiej brzmiącej płyty w historii tego zespołu.

Gdyby nie te dwie rzeczy, byłby maks, a tak muszę silić się na obiektywizm, czego w tym wypadku nienawidzę, bo to i tak najlepszy Vader od prawie dwudziestu lat. Serio.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Vader "Solitude in Madness"
michalek (gość, IP: 89.64.36.*), 2020-08-01 13:51:37 | odpowiedz | zgłoś
Hmmm a porównywałeś produkcje tych 2 kawałów z 'The Messenger' , które się znalazły również na tym "długograju" ? różnica jest kolosalna na plus 'Solitude in Madness ' pojawiła się przestrzeń w muzyce i odświeżyło brzmienie Vader.
re: Vader "Solitude in Madness"
Markowski (gość, IP: 89.64.64.*), 2020-08-02 21:28:08 | odpowiedz | zgłoś
Mam zakupiony Thy Messenger i wolałbym dostać 2 zupełnie premierowe numery, niż ponownie nagrane z Thy, ponieważ Epka miala swój czas a nowy LP ma swój. Tym bardziej że to pełny album, tak samo cover, po co on, skoro zostal wydany na skladance Acid, i chyba nie ponownie nagrany. Tak czy srak, trochę slabo jesli chodzi o program nowej płyty. Pisze to jako wieloletni fan Vader, ten kupujący ich produkty on pierwszej płyty, bo demowki mnie nie interesują. Pozdro
re: Vader "Solitude in Madness"
RadomirW (gość, IP: 194.30.179.*), 2020-08-05 10:42:29 | odpowiedz | zgłoś
Demówki Vadera mam w formule kompilacyjnej na Reborn In Chaos i nie żałuję tego wydatku. W takiej formie te materiały (albo jako bonusy do normalnych albumów) smakują mi najlepiej. Zupełnie nie rozumiem idei wznawiania oddzielnie demówek i to jeszcze na winylach - przecież pierwotnie i tak nie były w ten sposób wydawane. To jest jakiś absurd dla snobów mających za dużo miejsca na półkach z płytami.
re: Vader "Solitude in Madness"
RadomirW (gość, IP: 89.64.91.*), 2020-08-03 20:35:14 | odpowiedz | zgłoś
Vader bardzo często nagrywał te same kawałki na potrzeby epek i pełnych płyt. Peter lubi takie zabawy, podobnie jak ponowne nagrywanie starych kawałków z czasów pierwszych demówek czy nawet pełnych płyt. Rekordzista w tym zakresie czyli The Final Massacre doczekał się chyba aż pięciu wersji. Taki urok tej kapeli i nie ma co się zrażać.
re: Vader "Solitude in Madness"
HeadNotFound (gość, IP: 188.167.251.*), 2020-07-22 19:28:25 | odpowiedz | zgłoś
Cieszy mnie, że Vader wrócił do korzeni i jest mniej klasycznego heavy metalu. Płyta dobra, równa, o niebo czy nawet piekło lepsza od poprzedniczki. Z drugiej strony brakuje mi czegoś w ostatnich płytach Vader. Byc może tego klimatu przeszłości, które wnosiły teksty Wasilewskiego a Vader był bardziej złowieszczy. No, ale nic, lata lecą, a człowiek robi się sentymentalny. Do Twojej wyliczanki dodam, że poczatek And Satan Wept to właściwie to samo co Light Reaper z Tibi et Igni
re: Vader "Solitude in Madness"
Markowski (gość, IP: 89.64.66.*), 2020-07-17 22:24:20 | odpowiedz | zgłoś
Niestety premierowego materiału na tej płycie dostaliśmy lekko ponad 23 minuty, zamkniętych w 8 kawałkach. Uwielbiam Vader od zawsze, ale Piotruś wyjątkowo poszedł na łatwiznę. Wolałbym zamiast tych 2 numerów z Messenger 2019 jak i utwór ze składanki coverów Acids też z 2019. Także 23 minuty premierowego materiału to trochę mało. Nie pisze tego jako czepialski jak to ludki mają w zwyczaju, tylko trochę się zawiodłem na takim rozwiązaniu programu albumu.
re: Vader "Solitude in Madness"
Thorer (gość, IP: 78.154.85.*), 2020-07-15 20:55:54 | odpowiedz | zgłoś
Recka i płyta świetna.
re: Vader "Solitude in Madness"
Nekromantikk (gość, IP: 178.21.136.*), 2020-07-15 09:00:12 | odpowiedz | zgłoś
Ja tam się zgadzam z recenzentem. Vader wysmażył płytę na miarę moich oczekiwań i każdorazowo jej słuchając jaram się jak mały chłopiec. Oczywiste nawiązania do przeszłości są w tym wypadku ogromną zaletą. Przy "Shock and Awe" dodałbym jeszcze "Rise of the Undead", bo ten riff otwierający ewidentnie mi do tego pasuje. A co do ostatecznej oceny to mam do Kurka pytanie. Pamiętałem Twoją reckę "Tibi..." i dziś jeszcze specjalnie do niej wróciłem. Teraz piszesz, że to najlepszy album od dwóch dekad, "Tibi..." wyszło w 2014, a dałeś jej wówczas pełną 10, mimo że "Abandon All Hope" Ci nie do końca leżał. Która z tych płyt bardziej Ci wchodzi? Oczywiście nie bierzmy pod uwagę faktu, że "Solitude..." to świeżak. Pytanie nie jest zarzutem o niekonsekwencję. Po prostu te dwa albumy mocno się różnią i ciekawi mnie, która odsłona Vadera bardziej Ci leży? A recka wiadomo, jak zwykle klasunia. Dobrze, że wróciłeś do pisania.
re: Vader "Solitude in Madness"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2020-07-15 09:41:25 | odpowiedz | zgłoś
To proste. Tibi Et Igni na tamtym etapie była moim zdaniem jedną z najlepszych płyt Vader, jakie nagrał. Grafika, muzyka. I płyta jako całość była dla mnie doskonała, wyważona. Tutaj jest doskonale i nagle nie wiem po co ktoś zwalnia, jak cały materiał zalierdalał. Tylko tyle.
re: Vader "Solitude in Madness"
Bungo (gość, IP: 149.156.96.*), 2020-07-16 07:42:25 | odpowiedz | zgłoś
Chyba zaczynam odczuwać syndrom dziadków z Muppetów. Kiedy zespól death metalowy jest najlepszy? Kiedy nie przekracza 60 bpm. Buahahahaha...

I coś w tym jest, bo TetI słucha się z przyjemnością w całości, chyba dzięki zróżnicowaniu. A "Przeklęty na wieki", do momentu przyspieszenia to (IMO) jeden z lepszych numerów Vadera.

Masz ciekawe spostrzeżenia dotyczące brzmienia perkusji. Na ile pamiętam wczesne płyty, to nigdy nie brzmiała soczyście i tak już pewnie pozostanie. Choc własnie w "Przeklętym" widać, ze teoretycznie się da ;-)