zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 21 czerwca 2025

recenzja: Alanis Morissette "Supposed Former Infatuation Junkie"

19.06.2025  autor: Krasnal Adamu
okładka płyty
Nazwa zespołu: Alanis Morissette
Tytuł płyty: "Supposed Former Infatuation Junkie"
Utwory: Front Row; Baba; Thank U; Are You Still Mad; Sympathetic Character; That I Would Be Good; The Couch; Can't Not; UR; I Was Hoping; One; Would Not Come; Unsent; So Pure; Joining You; Heart of the House; Your Congratulations
Wykonawcy: Alanis Morissette - wokal, harmonijka, flet, pianino; Nick Lashley - gitara; Joel Shearer - gitara; Chris Chaney - gitara basowa; Gary Novak - instrumenty perkusyjne; Benmont Tench - organy, instrumenty klawiszowe; Glen Ballard - gitara, pianino, syntezatory, programowanie
Wydawcy: Maverick Recording Company, Reprise Records
Premiera: 1998
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Po sukcesie wolty w kierunku rocka w postaci albumu "Jagged Little Pill" było sporo podstaw, by uważać, że Alanis Morissette nie wróci już do tanecznego popu w stylu Madonny. Goszcząc u Dave Matthews Band i Ringo Starra, nowa gwiazda z Kanady zdawała się te podejrzenia potwierdzać. "Uninvited" ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Miasto aniołów", wydanej siedem miesięcy przed "Supposed Former Infatuation Junkie", pokazał jednak więcej. Mrocznym, potężnym utworem wokalistka odeszła od swojego dotychczasowego pogodnego, lekkiego brzmienia. Jej czwarty album mógł więc zwrócić na nią uwagę kolejnej grupy melomanów.

"Supposed Former Infatuation Junkie" ukazał się z ładną książeczką, na przyjemnym w dotyku papierze. W tle tekstów widać rozrzucone warkocze Alanis Morissette, a w środku umieszczono jej zdjęcie machającej głową. Podobnie, jak na "Jagged Little Pill", wokalistka i instrumentalistka figuruje jako autorka wszystkich tekstów. Nowością jest, że sama napisała też muzykę do kilku utworów - większość skomponowała w duecie znanym już z poprzedniego albumu, czyli z Glenem Ballardem, którego tym razem wspomogła również przy produkcji. Reszta zespołu w znacznej części się zmieniła, chociaż wrócił m.in. klawiszowiec Benmont Trench z grupy Tom Petty and the Heartbreakers. Może ten sam jest też automat perkusyjny w części nagrań.

Najsłabsze na "Supposed Former Infatuation Junkie" są początek i koniec. "Front Row", utwór otwierający album, nie zachęca do dalszego odtwarzania. Od drugiej zwrotki nieźle słychać gitarę basową, ale ogólnie warstwa instrumentalna, poza perkusyjnym rytmem, nie chce się wysuwać poza tło. Dodatkowo w refrenie zostaje odepchnięta jeszcze dalej od pierwszego planu, a prowadzącemu śpiewowi towarzyszy przede wszystkim budowany nadmiarem partii wokalnych zgiełk. Rozumiem, że twórcy chcieli - zgodnie z tekstem piosenki - uzyskać wrażenie siedzenia "w pierwszym rzędzie, z popcornem", ale efektem jest kawałek mdły, gatunkowo nijaki, w tym nie dość śmiały na rock. Co do zamykających album "Heart of the House" i "Your Congratulations", obu trochę brakuje rozwinięcia. Owszem, pianino i instrumenty smyczkowe brzmią w nich ładnie. W pierwszym to samo można powiedzieć o delikatnym śpiewie i gitarze, nawet o perkusji, ale nie czuję w tym utworze celu. Jego końcówka powinna być kulminacją tej dawki uroku, a zamiast tego wydaje się lekko zdezorganizowana. W drugim za to wokalistka płaczliwym tonem niebezpiecznie balansuje na granicy załamania. Nawet jeśli nie nawaliła, sama kompozycja i tak rozczarowuje zbyt nagłym zakończeniem. Nie jest to dobry finisz albumu. Na upartego mógłbym się też przyczepić do "So Pure". Nie chodzi nawet o to, że pojawiająca się momentami - niestety i tak nie na pierwszym planie - gitara brzmi tu jak jedyny "prawdziwy" instrument. Piosenka jest żywa i przyjemna, w pewnym stopniu urocza. Problem wynika z długości albumu. "Supposed Former Infatuation Junkie" trwa 71 minut. Przy zwrotkach "So Pure", czternastego utworu z siedemnastu, miałem wrażenie, że w trakcie minionej godziny już takie lub bardzo podobne partie wokalne słyszałem.

Trzy kolejne kawałki nadające się do pominięcia, to spokojne piosenki rockowe, może z odrobiną elektroniki w podkładzie, z którymi wiąże się wielka litera "U" czytana "ju": "One", "UR" i "Thank U". W przypadku pierwszej takie oznaczenie jest najmniej oczywiste, więc szybko wyjaśniam, że przez nastrój i tytuł kojarzy mi się z innym "One" - z repertuaru zespołu U2. Czy smutnawy utwór Alanis Morissette miał wzruszać słuchaczy? Pewnie tak i może mu się to udawać, ale równocześnie niestety kawałek ten to nic wielkiego. Delikatne solo na gitarze jest w stanie umknąć uwadze, a trochę więcej wokali pod koniec całości nie ratuje. Podobnie jest z pogodniejszym "UR": ani słaby, ani świetny. Z czasem coraz wyraźniej rozbrzmiewają w nim żywe instrumenty, wokalistka gra też solówkę na harmonijce ustnej, a łącznego efektu nie da się nazwać marnym, ale też nie zachwycającym. Ktoś się może nie zgadzać z moją niewysoką oceną "Thank U" - przecież utwór wybrano na pierwszy singiel promujący album i stał się przebojem. Przyznaję, że wokalistka popisała się w nim niezłym śpiewem, szczególnie w refrenie znakomicie, z wyczuciem operuje głosem, lecz osobiście, również na podstawie zasłyszanych komentarzy, uważam, że ta lekka piosenka zawdzięcza popularność głównie nagości w teledysku.

O półkę wyżej, ale na wielopoziomowym regale, stawiam "The Couch" i "Unsent", które przynajmniej mogę opisać jako ciekawe. Pierwszy w udany sposób łączy smutek i energię, co odwraca uwagę od faktu, że końcowe wyciszenie następuje w trakcie solówki gitarowej, więc w niezbyt rockowym duchu. Drugi za to stanowi już pewną osobliwość. Osobisty, kierowany do byłych partnerów "Unsent", na początku którego wokalowi towarzyszy tylko gitara akustyczna, brzmi jak śpiewanie listów - zdań, które pod względem struktury nie miały być zwrotkami ani wersami piosenek. Nagranie kończy się wyciszeniem zaraz po wejściu prostej solówki na harmonijce ustnej, co jeszcze podkreśla, że na siłę wpasowany w rytm tekst jest ważniejszy od muzyki. Tak naprawdę nie jest to jedyny na "Supposed Former Infatuation Junkie" przypadek, kiedy wydaje się, że pisząc słowa autorka nie miała jakiegokolwiek pomysłu na ich wykonanie, ale w "Unsent" szczególnie rzuca się to w uszy. Aż chce się zażartować, że Alanis Morissette - jak epizodyczna postać z pewnej polskiej komedii - zawsze wszystko nam wyśpiewa.

Z piosenek ładnych nic zarzucić nie mogę za to "That I Would Be Good". Balladka zaczyna się gitarą akustyczną i śpiewem, z fletem w tle. Potem dochodzą lekka praca sekcji rytmicznej i instrumenty smyczkowe. Wokalistka się rozkręca, pokazując sporo ze swoich możliwości. Pod koniec łagodny nastrój podkreślony zostaje solówką na flecie. Efekt jest znakomity, ale to i tak drobiazg w porównaniu do "Are You Still Mad". Do prostego pianina i od razu naprawdę niezłego śpiewu dochodzą najpierw perkusja i gitara basowa. Harmonie wokalne w refrenie są iście czarujące, a po tym mocnym elemencie dołączają jeszcze pogłębiające nastrój instrumenty smyczkowe. W drugiej połowie nagrania rockowego smaku nieśmiało dodaje gitara elektryczna. Tej potężnie brzmiącej kompozycji najbliżej z całego "Supposed Former Infatuation Junkie" do wspomnianego "Uninvited" - utworu, który powstał częściowo z tymi samymi muzykami, co album, lecz we współpracy z innym producentem, a na solowy długograj wokalistki nie wszedł.

Równie kapitalny jak "Are You Still Mad" jest "Baba". To już jednak kawałek bardziej dla miłośników zadziornej, jazgotliwej gitary. Jej partie w zwrotkach zdają się trochę inspirowane muzyką elektroniczną, trip-hopem, ale refren to już potężnie brzmiący post-grunge. Poważny klimat podkreślają wstawki ciekawszego, uduchowionego śpiewu. Gdyby słuchać pod rząd "Jagged Little Pill" i "Supposed Former Infatuation Junkie", "Baba", jako drugi na nowszym albumie, wyznaczałby moment odejścia od pogodnego grania. Byłby to koniec tylko pozorny, bo tymczasowy, ale nie do przegapienia. Taki styl gitary niestety już nie wraca. Blisko do niego jest w "Joining You". Utwór początkowo ponury i kameralny, z grunge'owym riffem przypominającym "Fate" Hey lub coś Nirvany, stopniowo staje się jednak lżejszy, a refren to już prawie typowo radiowa papka.

Podobnie jak "Baba", dotychczasowych słuchaczy twórczości Alanis Morissette zaskoczyć mogą "Sympathetic Character", "Can't Not", "I Was Hoping" i "Would Not Come". Wszystkie cztery są bardzo udane, ale stylistycznie to nowy dział w katalogu artystki. Szczególnie dwa ostatnie ciążą w stronę trip-hopu. Podkład w "Can't Not", poza delikatną wstawką, to nawet po prostu hip hop - tym gatunkiem muzycznym wydaje się też zainspirowany wokal w "Would Not Come" i zwrotkach "Sympathetic Character", ale od razu wyjaśniam i uspokajam: Alanis Morissette nie rapuje i trzyma wysoki poziom. W każdym z tych czterech utworów pojawia się też gitara elektryczna, chociaż zwykle nie dominuje w podkładach. W "Can't Not" nie wychodzi na pierwszy plan, w mrocznym "I Was Hoping" trochę jazgocze, w "Would Not Come" w większości brzmi dość mechanicznie. W refrenie bardziej rockowego "Sympathetic Character" kapitalne wrażenie robi współbrzmienie wokalu, sekcji rytmicznej i skowytu gitary właśnie. Również solówka to głównie takie przeciągłe dźwięki. Cały kawałek kipi energią - naprawdę wyśmienita robota.

"Supposed Former Infatuation Junkie" jest od wcześniejszych albumów Alanis Morissette przede wszystkim wyraźnie dojrzalszy. W porównaniu do "Jagged Little Pill" trochę więcej tu smutku, chociaż nadal nie brakuje piosenek pogodnych. Materiał jest też niestety nieco za długi. Trafiło tu kilka znakomitych nagrań, ale z pozostałych można by coś poprawić, coś rozwinąć lub usunąć. Eklektyzm występuje, lecz szczególnie nie razi, chociaż ciekawostką jest, że z tych siedemnastu kawałków dałoby się wymontować bardzo dobry minialbum z przewagą trip-hopu nad rockiem. Kanadyjka pokazała, że nie zamierza stać w miejscu i ma pomysły na rozwój. Pomimo pewnych niedociągnięć albumu ma za to duży plus. Poza tym po prostu słychać i robi wrażenie, jak zdolna jest jako wokalistka.

Komentarze
Dodaj komentarz »