zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Behemoth "The Satanist"

9.02.2014  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Behemoth
Tytuł płyty: "The Satanist"
Utwory: Blow Your Trumpets Gabriel; Furor Divinus; Messe Noire; Ora Pro Nobis Lucifer; Amen; The Satanist; Ben Sahar; In The Absence Ov Light; O Father O Satan O Sun!
Wykonawcy: Adam "Nergal" Darski - wokal, gitara; Tomasz "Orion" Wróblewski - gitara basowa; Zbigniew "Inferno" Promiński - instrumenty perkusyjne; Patryk "Seth" Sztyber - gitara
Wydawcy: Mystic Production, Nuclear Blast Records, Metal Blade Records, Victor Entertainment, EVP Recordings
Premiera: 3.02.2014
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Jebani. Jeszcze Pan Zdzichu nie zdążył dowieźć nowej przesyłki Darskiego pt. "The Satanist" do Mediamarketu, a już na necie śmiga cztery i pół miliona recenzji tego materiału. Wszystkie są zgodne: "Polityka": super, "Teraz Rock", "Terazrock" czy jak to się "Teraznazywa": mastapis, w końcu L'Osservatore Romano: zajebiste. Wardzała i Skała prodakszyns musieli chyba odnotować rekord preorderu. Wszyscy zadowoleni, w Guten Morgen TVN ktoś zachłysnął się kawą czy herbatą, a ludzie zmierzający do roboty w porannych autobusach o 5:30 jakby weselsi. Wstyd powiedzieć, ale ja sam osobiście nie czekałem. Dla mnie Behemoth zaczął się na dobre na "Satanice", a zakończył na "Demigod", potem chyba skończyli grać dla mnie, a nareszcie zaczęli dla siebie. No ale, skoro cała polska część planety Ziemi wstrzymała na chwilę oddech, niczym przy premierze kartonowego odcinka "M jak Miłość" zaczyna się robić... eeee... hmmm, mało luźno. Czas więc zastopować pornola, wyprać majtki i posilić się na odrobinę powagi.

Może najpierw coś niezwiązanego z muzyką stricte. Nie sięgnąłem po "The Satanist" jako jakiś wybitny fan czy coś takiego. Nie kupiłem jej też z ciekawości, żeby podobnie jak wielu recenzentów odpowiedzieć sobie na pytanie "Hej Adam jak tam po chorobie? Dalej napierdalasz?, a może zapodasz cover Trubadurów po wizycie w "Voice Of Polandia". Gówno mnie takie rzeczy obecnie obchodzą, zresztą kiedy lider Behemoth leżał w szpitalu też mniej więcej tyle mnie obchodziły. Ludzie, którzy gościa znają, już wtedy byli zdania, że jakaś tam białaczka nie ma większego znaczenia. Przeprowadzałem wtedy wywiad internetowy ze SVierszczem (kiedyś kultowe Yattering, potem SAINC, teraz jeszcze coś innego), który stwierdził, że Nargal zeżre tę chorobę z butami i tak w istocie się stało. Co do tej jebanej telewizji, pudeliady i chuj wie czego, to też mnie to wali, bo nie oglądam. Wypierdoliłem odbiornik z domu klika lat temu... bo mi się zepsuł, w efekcie żyję spokojniej i nie mam kłopotów z erekcją. A co do wniosków, cóż, staram się jak mogę oddzielić Adama Darskiego, bohatera mediów, znawcy ludzkiej duszy i właściciela odpowiedzi na dręczące ludzkość od zarania dziejów pytanie: spodnie na, czy do kozaków, od starego poczciwego "Holocausto" w zapoconych tenisówkach, którego miejsce jest za mikrofonem zespołu Behemoth (jak dla mnie). Staram się, ale za jego przyczyną mi też się już pierdoli koniec z początkiem tej historii. Jego osobistego bio nie czytałem i nie zamierzam - przecież to nie muzyk AC/DC czy Judas Priest. Chciał - wydał, czemu nie w odcinkach w "Trybunie Ludu" wzorem polskich klasyków, niech zostanie jego tajemnicą. Nie mam jakiegoś problemu z tym jego wszędobylstwem i "wszystko-znawstwem". Też lubię się czasem pośmiać, więc skoro deklaruje, że on tak z przymrużeniem oka, to ja tym bardziej. O kurwa, aż mi monokl "spadnoł". A wracając do "The Satanist", kupiłem, bo po kolei wkurwił mnie słaby Satyricon, zawiódł przereklamowany Watain, a nowej płyty ukochanego Marduk jak nie było, tak nie ma. Więc kto ma to nagrać w tym (bardzo luźnym, ale zawsze) kręgu stylistycznym do cholery, jak nie Behemoth. Tyle - chodźcie dzieci do kościoła, idziemy słuchać "Satanisty"

Stopniowanie napięcia w marketingu to podstawa. Ejdam zdaje się to rozumieć nie od dzisiaj. No dobra, ale czemu tylko mną nie wstrząsnęła informacja, że do narysowania okładki nowej płyty ktoś tam użył jego krwi? Ja waląc poranną kupę na sedesie zadałem sobie pytanie, hej, a gdzie sperma, przecież chłopaki z Metalliki na okładkę "Load" wzięli sobie takie "Blood And Semen III" zmontowany z krwi i nasionek właśnie. A może jednak te bielsze odcienie... eeeee fuj, na pewno nie, bo z czego np. byłyby te żółtawe ("Piss And Blood II?")?! Nieszczęsne zapowiedzi płyty w odcinkach, gdzie trio Nergal, Orajon, Enferno wzdycha do wron, drzew i wzorem "The Misanthrope" Nocturno Culto "do niczego", rzeczywiście uchyliły mi rąbka tajemnicy, ale tylko w zakresie, względnie w chwili obecnej, nowego ubioru naszych rycerzy. Wiem skąd te kapuzy, baskinki i nogawice. Przecież w ostatnim odcinku Nergalowi, niczym Robinowi z Locksley, udaje się upolować święty obrazek ze stu jardów. Wprawdzie nie w biegu i nie z konia, w dodatku lotkami, a nie strzelając z łuku, ale sam Hern Myśliwy byłby z niego dumny. Także, jak dla mnie, niepotrzebne były to zabiegi. Całe szczęście za tym całym odpustem stoi jeszcze (a może przede wszystkim i przed nim - jak to jest Ner hmm?!) muzyka. A ta jest chyba najlepsza od "Zośka Cultus". To pierwsza "behepłyta" od tamtego czasu, którą jestem w stanie przesłuchać na jednym wdechu, bez komplikacji, przegryzania się, osłuchiwania i dochodzenia do smutnego wniosku pt. "trzy zajebiste hity, a o reszcie wspomnę z obowiązku lub przy barze, żeby poderwać jakąś pijaną w sztok dziewoję". Nie jest genialna, nowatorska - czy przeciwnie na wskroś oldschoolowa. Jest po prostu równa, przy tym płynna i jakaś taka naturalna, i to chyba są jej największe zalety, których nawet brak w/w przymiotów nie jest w stanie przyćmić.

Rzucony na pożarcie młodzieży na sam początek, znany już od kilku dobrych miesięcy "Blow Your Trumpets Gabriel", nie robi na mnie zbytniego wrażenia, bo patos w wydaniu Behemoth zawsze mnie wkurwiał. Niby wszystko na miejscu - proste, plemienne rytmy i inne hop hyce, tło z zajebiście potężnie brzmiącymi trąbami - ale mi staje dopiero pod koniec, jak piosenka zaczyna porządnie zapierdalać. I w tym miejscu trąbki należałoby wyłączyć, bo te na końcu numeru nie brzmią jak zagrywki aniołów apokalipsy. Co innego "Furor Divinus" czy "Amen" - o qooorva tak, z nich Marduk wylewa się hektolitrami, tempa i zajebiste roje much gitarowych spokojnie mogłyby zasilić tracklistę takiego "Wormwood" - czyli czteroosobowe trio(!) wciąż potrafi, jak mu się bardzo uwidzi. "Mess Noire" to znów mini manifeścik Behemoth, melodyką robiący dobrze fanom takich rzeczy, jak załóżmy "Ov Fire And The Void" z poprzedniego "Evangelion". Do miana hitu nr 1 "Satanisty" pretenduje jednak "Ora Pro Nobis Lucifer", który jest inną nieco wolniejszą odmianą "Christgrinding Avenue" - ten riff. Nic wielkiego, ale lokomotywowe pulsy i smród black metalu zrobią swoje. Wydupczyłbym tylko te dęciaki, bo tutaj już naprawdę irytują, bo ile można z tym turu, turu, gitary mi tu w zupełności wystarczają, a do takiego Emperor to i tak startu nie ma żadnego. Na kawałek tytułowy nie zwróciłbym zbytniej uwagi, gdyby nie wypierdolone po mistrzowsku, apokaliptycznie wręcz heavymetalowe solo (podobne pojawia się w "O Father O Satan O Sun!"), doskonale wplecione w blastbeaty Inferna. "Ben Sahar" ujął mnie znowuż fajnie zaadaptowanym riffem "In My Darkest Hour" Megadeth. Nie wiem, co na to Mustaine, ale ja mam ubaw po paszki, co to z takiego patentu można stworzyć - dobre, murowany koncertowy killer. Przed nami jeszcze "In The Absence Ov Light", który pewnikiem zrobi furorę gombrowiczowskim cytatem, który mnie osobiście w otoczeniu dźwięków i medialnych manewrów tego zespołu po prostu bawi, oraz najbardziej rozbudowany 7-minutowy finał "O Father O Satan O Sun!" - który byłby naprawdę spoko zwieńczeniem "The Satanist", gdyby nie powiewająca w tle kobita i czysty śpiew Nergala (w założeniu, podobnie jak wycie E. na "The Wild Hunt" Watain, miał pewnie nadać jakiejś natchnioności, ostatecznie jednak efekt jest odwrotny, bo tutaj brzmi to jak nocna polucja szesnastolatka śniącego o kosmatych plecach papy Szatana). To tyle.

No i co? Żyję. Nic się nie stało. Po przesłuchaniu "Satanist" nie jestem ani na deskach, ani w niebie, ani w piekle, ani w waginie Teresy Orlowski. Jestem na krześle. Coś sobie tam piszę, w tle leci "The Satanist" i słucha mi się go dobrze. Zęby nie zgrzytają, rytmicznie poruszę głową. Ze dwa razy skapnie mi ślina, słysząc umiejętności Inferno, ucieszę się, że fajnie nagłośniono bas Oriona, płyta się skończy, pomyślę - z jednej strony fajnie w całości przewala się przez czapę (plus), z drugiej nie jestem w stanie wyodrębnić jakichś wybijających się momentów (minus) i pomacham jej na do widzenia. "The Satanist" dla mnie to tytuł, który zobowiązuje. Uwaga! Niekoniecznie do napierdalania na oślep, którego jestem fanem, ale nawet w tym przypadku do tego zapowiadanego nieskrępowania, żywiołowości twórczej, dynamiki mózgowej itd., itp. Tymczasem ta płyta jest po prostu zachowawcza. Behemoth nic tu nie odkrywa, tym bardziej nie wywraca swojego świata do góry nogami. Jest tutaj to, do czego każdy fan ich muzyki od lat jest przyzwyczajony, ale żeby od razu jakieś ponadczasowe rozwiązania, genialne pociągnięcia gitarowego pędzla czy chociażby szokowanie? Nic z tego. To superprofesjonalnie zrealizowana, fajna płyta do posłuchania bez zbytniej napinki. Jest ok. Tylko kurwa jedno "ale", dzisiaj większość muzyki jest superprofesjonalnie zrealizowana, fajna itd., itp. O to chyba nie chodziło. Chciałem być pokąsany, nieważne już nawet w jaki sposób, a jestem w pewnym sensie zakłopotany tą normalnością. To jedyny zarzut.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Behemoth "The Satanist"
wac
wac (wyślij pw), 2014-08-22 11:12:20 | odpowiedz | zgłoś
sucharzycie panowie niemiłosiernie! :(
re: Behemoth "The Satanist"
RippR
RippR (wyślij pw), 2014-08-22 12:13:00 | odpowiedz | zgłoś
To moja wina, ale już się odpierdoliłem i poszedłem gdzie indziej.
re: Behemoth "The Satanist"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2014-09-03 21:08:00 | odpowiedz | zgłoś
Tak w ogóle fukk ov, co wy macie do Marduk, są transparentni i lustrowalni do bólu. U nich wszystko jest czarne lub białe, w większości czarne - nie pomylicie ich z Falalalą, Robem "Bi", Avantasią i czystymi wokalami Łatajn. Z czym do ludu, czcijmy Marduk. Śpieszmy się kochać mardook, może tak powoli odchodzi ale Morgan mocno siwieje.
re: Behemoth "The Satanist"
wac
wac (wyślij pw), 2014-09-03 22:28:32 | odpowiedz | zgłoś
są nudni w chuj :)
re: Behemoth "The Satanist"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2014-09-03 23:25:55 | odpowiedz | zgłoś
Liar, jak ktoś nie preferuje kanonad z panzera, od wysokości roma przez worma do serpenta ma fajne, urozmaicone w ramach gatunku kawałki.
re: Behemoth "The Satanist"
RippR
RippR (wyślij pw), 2014-09-03 22:42:02 | odpowiedz | zgłoś
Nic do nich nie mam. Miłe mordki.
re: Behemoth "The Satanist"
RippR
RippR (wyślij pw), 2014-09-04 09:20:25 | odpowiedz | zgłoś
A kiedyś Gorgoroth było transparentne. Później okazało się, że pseudonim artystyczny Gaahl miał na celu dźwiękonaśladownictwo odgłosu dławienia się głowicą tępego narzędzia;)... Nie wierz nigdy blackowcom.
re: Behemoth "The Satanist"
Nopasaran
Nopasaran (wyślij pw), 2014-08-20 21:54:59 | odpowiedz | zgłoś
Skoro tak dużo osób wypowiedziało się na temat tej płyty, to i ja sobie na podobny luksus pozwolę. Zaznaczę jednak od razu, że nigdy nie byłem jakimś zagorzałym fanem Behemotha. Coś tam czasami na YT posłuchałem. Zwykle jeden, dwa utworki w sesji mi w zupełności wystarczały. Żadnych albumów, z wyjątkiem kasety "Pandemonic", nie posiadałem. Poszczególne utwory? "Slaves shall serve" - hicior, a reszta mogła być. O wiele bardziej pasowały mi lokalne Vader i Chrajści... aż do "The Satanist". Nie będę się bawił w krytyka i rozbierał tę płytę na cząsteczki. Wszystko na temat brzmienia, produkcji, basu Orajona, wokalu Nergala i pukania od strony pana Piekielnego zostało już powiedziane. Pozostały więc tylko osobiste wrażenia. Zatem tak. Przez pierwszy miesiąc od wydania, katowałem "Szazanistę" praktycznie bez przerwy. Tak bardzo mi się spodobała. Później, naturalną koleją rzeczy, przeskoczyłem na inne kapele. A to powróciłem do ulubionego Gorefesta, a to od nowa zakochałem się w Crippled Black Phoenix, a to nowy Vader wyszedł itd. Wszystko ok, ale co jakiś czas wracałem do ostatniego Behemotha i wciąż ta płyta brzmiała niezwykle odkrywczo. Przesłuchałem ją już kilkadziesiąt, jeśli nie "set" razy i w ogóle mi się ona nie nudzi. Za każdym razem brzmi tak samo świeżo, potężnie, a i mrocznie. W moim odczuciu to po prostu niezwykle dojrzała, doskonała wręcz płyta. Stąd oceniam ją na 9/10. Czemu nie pełna 10? Przez średnio mądre, nadęte wręcz teksty. Szatan, siarka i dmuchający w puzon Gabriel raczej średnio mnie kręcą. Tak czy inaczej Behemoth tym albumem mnie kupił. I vice versa :D
re: Behemoth "The Satanist"
Marcin Kutera (wyślij pw), 2014-08-20 22:28:44 | odpowiedz | zgłoś
Niżej oceniam albo niż Ty kolego, ale takie opinie lubię.
re: Behemoth "The Satanist"
Nopasaran
Nopasaran (wyślij pw), 2014-08-21 10:33:26 | odpowiedz | zgłoś
Podziękował kolego :) To oczywiście tylko i wyłącznie moje subiektywne odczucia na temat tej płyty. Zwyczajnie lubię ją słuchać, a o to przecież w muzyce chodzi. Najważniejsze jednak, by podobne wynaturzenia nie stały się pretekstem do debilnych debat w stylu "Messi czy Ronaldo?" :D
...
4
...