- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Czarny Bez "W blasku księżyca"
Swoim debiutanckim albumem, zatytułowanym "Ludzie, duchy, bogi", Czarny Bez wprowadził na polską scenę folk metalu powiew świeżości. Może nie oryginalności, bo pewne porównania przychodziły na myśl bez wysiłku, ale energia i dobór elementów stylu muzycznego wystarczyły, by zwrócić uwagę słuchaczy. Zastanawiałem się wtedy, czy zespół nie okaże się sensacją jednego sezonu, skazaną następnie na zapomnienie. Lista zagranych od tamtej pory koncertów tego scenariusza nie potwierdza, a trzy lata po pierwszym albumie kapela podkreśliła swoją dalszą obecność na scenie, wracając z drugim, "W blasku księżyca", promowanym singlami "Południca", "Wiedźma" i "Noc w leście (Makabreska)".
Jak i w przypadku debiutanckiego materiału, książeczka zawiera długi komentarz wprowadzający - tym razem w trochę innym stylu, bo już nie o pochodzeniu Czarnego Bzu, tylko nawiązujący do tytułu. Folk metal z "W blasku księżyca" wielu zaskoczeń nowinkami nie przynosi. Zwraca uwagę, że teksty dotyczą już nie tylko dawnych wierzeń i zwyczajów, ale - w utworach "Arkona 1168", "Idol ze Zbrucza", "Bitwa nad Tollense" - przejawiają inspiracje historyczno-archeologiczne. Oprócz tematyki i melodii, ludowego charakteru dodaje m.in. wykorzystanie w "Nocy w leście (Makabresce)" "gwary z okolic Łysogór" - jak opisano tę regionalną odmianę polszczyzny w książeczce. Trochę szkoda, że Czarny Bez nie korzysta już z pomocy dodatkowych wokalistek, ale Luba samodzielnie też sobie radzi. Z gości warto odnotować obecność Piotra Aleksandra Nowaka z zespołu Jarzmo, grającego na nyckelharpie w "Wilczej porze". Co do pozostałych folkowych instrumentów, gitarzysta i autor tekstów Widun sięgnął tym razem m.in. po mandolę. Ponadto zespół ponownie korzysta z cudzej twórczości. W "Słońca bogach" znalazła się strofa z "Czterech toastów" Adama Mickiewicza, a w "Nawce" Czarny Bez sparafrazował najsłynniejsze wersy z "Dziadów, części II" tego samego poety. W trwających średnio półtorej minuty dwóch przerywnikach i outrze grupa przedstawiła tradycyjne pieśni kurpiowskie i kołysankę z Lubelszczyzny. "Ciemną nockę" wokalistka wykonała po prostu a cappella. W powolnym, smutnawym "Zaświeć niesiądzu", po części wokalnej mrok podtrzymują instrumenty, przy czym ich partie inspirowane są nie metalem, lecz raczej muzyką elektroniczną, może trip hopem. Finałowy "Oj, lulaj, lulaj - Outro" kończy się już bardziej rockowo - nastrojowym, melodyjnym motywem gitarowym. Kołysankę tę poprzedza jeszcze jedna przeróbka, ale nie rodem ze słowiańskiej ziemi. "Wilcza pora" to cover "Ulvetime" skandynawskiego projektu Songleikr. Jeśli porównać obie wersje folkowego utworu, ta z "W blasku księżyca" na tle pierwowzoru uwagę zwraca tylko polskim tekstem i - trochę mniej - subtelnym dodatkiem perkusji. Wyszło ładnie, ale od Czarnego Bzu jako metalowej kapeli oczekuję więcej inwencji.
Rozpoczynające album "Atak Awarów - Intro" przez tytuł i odgłosy helikoptera robi wrażenie nawiązania do słynnej sceny z filmu "Czas apokalipsy" z wykorzystaniem "Jazdy Walkirii" Richarda Wagnera. Po minutowym wstępie porównanie może jeszcze pozostać w głowie - "Arkona 1168" opowiada o grodzie zniszczonym niegdyś przez najeźdźców, a obecnie pochłanianym przez morze. Utwór wyróżnia się m.in. groźnie brzmiącymi wokalami i ciężkimi riffami we wstawkach, solówką gitarową oraz refrenem, w którym nazwę tytułowej osady mogłaby na koncertach wykrzykiwać publiczność. Wysoką jakość folk metalu podtrzymuje pierwsze półtorej minuty "Idola ze Zbrucza". Powolny, podniosły riff, powtórzony przy zagęszczonym rytmie w zakończeniu, powinien zadowolić miłośników cięższych zagrywek. Można pomyśleć, że twórcy wykazali się lenistwem, skoro Luba przy tych partiach właściwie tylko rzuca hasłami, ale po uwzględnieniu środkowej części kompozycji koncepcja się broni. Wokalistka przechodzi w niej do pełnych, sensownych zdań, a ponadto zmienia się styl muzyczny. Zespół nagle przerzuca się na rockową, nadającą się do radia piosenkę z akompaniamentem gitary akustycznej, kojarzącą się z latami 90. Efekt jest świetny. Toporny syntezator w "Mokoszy" cofa słuchacza jeszcze o dekadę i niestety pozbawia przyjemnych ciarek, ale Czarny Bez zaraz nadrabia straty w "Nocy w leście (Makabresce)". Żywa, folkowa piosenka z industrialnometalowym podkładem i dwiema melodyjnymi partiami gitary prowadzącej to strzał w dziesiątkę. Szkoda, że ten chwytliwy, zaledwie piąty kawałek z piętnastu, jest równocześnie ostatnim poza miniaturami i coverami - to już tylko czwartym z dziesięciu - który mi się w pełni spodobał.
"W blasku księżyca" to album mniej ekscytujący, niż "Ludzie, duchy, bogi". Owszem, Luba wykazuje się talentem do śpiewu i ładnego, i zadziornego, a w autorskiej części 55-minutowego materiału niemało jest wartych docenienia refrenów oraz riffów gitarowych i klawiszowych. Kilka zagrywek może się kojarzyć z Rammsteinem, co dotychczasowych słuchaczy Czarnego Bzu oczywiście nie powinno dziwić. Do ballady zespół zbliża się m.in. w urzekającej tekstem "Nawce" z prostą solówką basisty, za to popisy gitarzysty - obecne w utworach "Arkona 1168", "Noc w leście (Makabreska)" i "Wiedźma" - pasowałyby do rocka lub metalu progresywnego. Między tymi lepszymi elementami za dużo jest jednak słabszych - zwykle zwrotek, które szczególnie w "Bitwie nad Tollense" i "Trzygłowie" wydają się dodanymi na siłę, pozbawionymi pomysłu wypełniaczami. Bywa gorzej: "Południcę" przed nijakością ratuje głównie otwierający ją gitarowo-klawiszowy riff. Mogę sobie podśpiewywać refren "Trzygłowa", po kilku przesłuchaniach docenić nastrój "Słońca bogów" i liczyć na to, że również inne kawałki z czasem zyskają w moich uszach, ale i tak w połowie albumu zaczynam czekać na jego koniec.
Drugi długograj Czarnego Bzu ma sporo świetnych momentów, na pewno otrzyma pochwały od fanów, a część pochodzącego z niego materiału na długo wejdzie do koncertowych setów, jednak pierwszemu nie dorównuje. Tu nawet nie całość, lecz poszczególne kompozycje miewają zbyt nierówny poziom. Co ciekawe, album podziałał na mnie też w mniej oczywistej sferze. Po kilku przesłuchaniach zacząłem planować wyjazd do Krakowa w celu stanięcia twarzą w twarz - a raczej twarze - z idolem ze Zbrucza. Powstrzymał mnie komunikat na stronie muzeum, że wystawa z interesującym mnie eksponatem jest z powodu remontu nieczynna, ale pojawienie się intencji i zamiar przekucia jej w czyn już o niebanalnym wpływie Czarnego Bzu świadczą.
Oceń płytę:
Aktualna ocena (2 głosy):
Dzięki za ocenę!


