zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 4 października 2024

recenzja: Iron Maiden "Dance of Death"

13.01.2004  autor: ULC
okładka płyty
Nazwa zespołu: Iron Maiden
Tytuł płyty: "Dance of Death"
Utwory: Wildest Dreams; Rainmaker; No More Lies; Montsegur; Dance Of Death; Gates Of Tommorow; New Frontier; Paschendale; Face In The Sand; Age Of Innocence; Journeyman
Wykonawcy: Bruce Dickinson - wokal; Steve Harris - gitara basowa; Nicko McBrain - instrumenty perkusyjne; Dave Murray - gitara; Adrian Smith - gitara; Janick Gers - gitara
Wydawcy: EMI Records
Premiera: 2003
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Jest! Jest! Nareszcie mam! Całe szczęście, że w polskim kapitalizmie istnieją sklepy (duże markety), w których nikt nie zwraca uwagi na takie detale jak data premiery. Dzięki temu nową płytkę (dla ścisłości - kasetę) mam na dwa dni przed oficjalną premierą. Oczywiście nie opuszcza mnie uczucie, że tym samym pomogłem podrzynać gardła właścicieli tych małych, sympatycznych sklepików. Muszę z tym żyć. Ale do rzeczy. Za pierwsze wrażenie odpowiedzialna zawsze jest okładka płyty. I tu nasuwa się pytanie: kto pozwolił aby taki gniot stanowił legitymację muzyki Iron Maiden? Eddie co prawda jest, ale poza jego postacią reszta to jakieś renderowane potworki. Piętnaście minut przy programie typu Poser i już gość aspiruje do zastąpienia Dereka Riggsa. Ale niech mu będzie moja strata. Przyjrzyjmy się zawartości muzycznej. To, co pierwsze "rzuca mnie się na uszy", to produkcja. Wiem, że Steve zawsze patrzy realizatorom na ręce i skrzywdzić Dziewicy nie da, ale tym razem brzmienie jest niesamowite - potężne i mięsiste, a zarazem odpowiednio precyzyjne i selektywne. Majstersztyk. Ukłony dla pana Shirley'a, który przeskoczył sam siebie i nadał muzyce jeszcze lepszy szlif niż na "Brave New World".

Zespół stał się jednością. Poprzednia płyta była lekkim eksperymentem. Wiadomo: powrót Bruce'a, gitara Adriana - to wszystko dopiero się docierało. Teraz już każdy muzyk zna swoje miejsce i po prostu robi swoje. Dyktatura Steve'a ustąpiła i każdy może przynieść swoje pomysły. Na fali odwilży stał się cud i swoją kompozycję dostarczył Nico McBrain. To jego pierwszy utwór dla Maiden, a warto zauważyć, że za bębnami siedzi w Iron już od ponad 20 lat. Murray standardowo, jedna do dwóch kompozycji na płytę, ale reszta zespołu tasuje się swobodnie w zespołach autorskich tworząc niebanalne i zgodne z duchem Maiden kompozycję. I to właśnie one - pomijając brzmienie, produkcję czy teksty, które w Maiden zawsze miały się po prostu dać dobrze wyśpiewać - są siłą zespołu.

Muszę przyznać, że muzyką nowego-starego Maiden jestem zachwycony. Mamy tu galopady jak z dawnych lat zespołu, ale i rozwinięcie progresywnych zapędów zasygnalizowanych na "X Factor", a kontynuowanych na "Brave New World". Właściwie można by płytę "Dance Of Death" nazwać kontynuacją poprzedniego albumu. Kontynuacja swobodniejszą i bardziej zdecydowanie penetrującą możliwości podróży muzycznych okrętu o trzech wiosłach. Mamy nawet orkiestrę, która wciska się w szpary w ścianie gitar. Nigdy jednak nie przytłacza muzyki rockowej, którą ekipa Maiden emituje z werwą mogącą przyprawić o zawał wiele młodszych zespołów. Chłopcy bawią się brzmieniami gitar, Nico jak zwykle jest oszczędny, ale pomysłowy i wplata zagrywki, które dodają kolorytu całości. Harris również wciska swoje basowe dźwięki tam, gdzie właśnie są one potrzebne, by nadać charakteru i by dopełnić całości. Przy tak doskonałej formie kolegów Bruce również musiał się postarać o nadzwyczajne wokalizy. Trzyma doskonałą formę i tytuł jednego z najlepszych gardeł metalu wciąż mu się należy.

Przyjrzyjmy się z bliska poszczególnym kompozycjom: otwieraczem mianowano "Wildest Dreams". To taki energetyczny kawałek z nośnym refrenem, stara dobra szkoła Maiden. Ja w nim czuję ducha tych szybszych kompozycji z "Fear Of The Dark" - do przodu, przed siebie. Jak się to będzie wspaniale śpiewało na koncertach: "I'm on my way. Out on the road again". Dalej leci "Rainmaker" - prosta motoryczna kompozycja pasująca mi raczej do solowych poczynań Dickinsona. Bez rewelacji.

Basowe dźwięki wprowadzają nas w "No More Lies", autorski kawałek Steva Harrisa. Gdyby nie wyjątkowo silne gitary można by sądzić, że to odpad z sesji do "X Factor". Sporządzone według tamtych przepisów, nawet można sobie wyobrazić Bayley'a buczącego do mikrofonu: "No more lies. No more lies". Ogólnie jednak jest sympatycznie, bo praca gitar jest tu mistrzowska i choćby dlatego warto posłuchać sobie tego utworu. Jest też kilka patentów wokalnych na zakończenie (między innymi coś jak końcówka "Revelations" z płyty "Piece Of Mind"). Taki autograf Bruce'a, po to, aby sobie nikt (jak ja przed chwilą) nie pomyślał, że Blaze mógłby to zrobić równie dobrze.

Klasyczne brzmienia basu Harrisa służą za podkład rozpędzonemu "Montsegur". Utwór doskonały: skondensowany, soczysty, melodyjny i porywający. Maiden w szczytowej formie. Bezpretensjonalnie tak jak tylko oni potrafią. Trzeba posłuchać, co Bruce wyczynia z głosem w refrenie. Zaczynam wierzyć w tę historię ze szklaną kulką, którą Bruce rzekomo rozsadził swoim wokalem. Tekst podszyty jest gniewem na religijnych oprawców. Przypomina krucjatę albigeńską przeciwko katarom i słynną odpowiedź rzecznika papieża na pytanie jak odróżnić heretyków od katolików: "Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich". Bruce wykrzykuje oskarżenia: "The Innocents died for the Pope on his throne Catholic greed and its paranoid zeal". Zastanawia się: o czym wiedzieli oblężeni w Montsegur, że woleli popełnić samobójstwo, niż się poddać? Co sprawiło, że Milicja Chrystusowa zakonu Templariuszy musiała zostać zniszczona pod zarzutem praktykowania kataryzmu? Czy był to żywy Graal?

Nie ma jednak czasu na podróże w głąb wieków, bo oto zaczyna się tytułowy "Dance Of Death". Rewelacyjny, ponadośmiominutowy utwór z progresywnymi ambicjami. Bruce opowiada historię udziału w tańcu śmierci. Muzyka przyspiesza i potęguje się z każdym taktem. Historia staje się coraz bardziej szalona i niesamowita. (Jak inaczej nazwać nieumarłych podrygujących na wesołą, folkową nutkę?). Coraz szybciej, bez opamiętania. Posłuchajcie tylko, jak Nico miesza za perkusją, jakie soczyste solówki krzeszą z instrumentów gitarzyści, jak snują się smyczki w tle... I gdy już wokalista nie nadąża prawie za muzyką, następuje zwolnienie. Powrót do rzeczywistości. Osiem minut przemknęło jak chwila. Myślę, że ten utwór jeszcze przy wielu przesłuchaniach będzie odkrywał swoje bogactwo. Uwielbiam to. W "Gates Of Tommorow" warto natomiast wyróżnić Bruce'a za doskonale zrealizowaną nakładkę dwóch głosów. Schizofreniczny dwugłos szaleńca. Ponadto po prostu dobry, rzetelny utwór w stylu Maiden.

Strona druga i rarytas podpisany przez McBrain. Wesoły i motoryczny "New Frontier". W tekście chodzi według mnie o grzechy współczesnej nauki: klonowanie, eutanazja, aborcja. Czy warto ryzykować wojnę między bogiem i człowiekiem? - pyta Bruce. A chłopaki w tle grają z werwą i charyzmą, która aż tryska z głośników. Posłuchajcie, co tu się dzieje w solówkach. Świetny i konkretny kawałek. Tak trzymaj, Nico!

Niesamowite, intrygujące brzmienie przesterowanej gitary. Poważnym głosem Bruce opowiada historię żołnierza. Ciszę i zadumę przerywa wybuch bomb, odtworzony ciężkimi dźwiękami instrumentów. Znów zaduma i znów rozerwana bólem. Tak właśnie Iron Maiden odmalowało bitwę pod "Pashendale". Ciche żołnierskie chóry w tle, szepty ostatnich modlitw. Wszystko to przytłamszone i zgniecione dźwiękami wojennej machiny. W samym sercu bitwy młody żołnierz przypomina sobie dom, zastanawiając się, czy wróci. Koszmar wojny w wykonaniu Iron Maiden potrafi przerazić, ale i porwać. Zgiełk bitewny zmienia się w mniej surowy, bardziej okiełznany. Spod hałasu wyłania się orkiestra. Zamknijcie oczy przy tym utworze, a ujrzycie obraz wielkiej epickiej bitwy oczyma człowieka, którego wrzucono w środek tego wszystkiego wbrew jego woli. Robi wrażenie. "Face in The Sand" rozpoczyna się prawie cytatem z "Blood Brothers". Później przez lekkie gitarowe patenty przenosimy się na pustynie, w klimaty bliższe "The Nomad". Twardy gęsty rytm wybijany stopą przez Nico prowadzi nas poprzez utwór będący w sumie połączeniem wymienionych przeze mnie kompozycji z "Brave New World". Jeszcze tylko wyhamowanie całości i niestety koniec. Przyjemnie się tego słucha, ale to wszystko już było.

W "Age Of Innocence" Steve nie zostawia suchej nitki na wymiarze sprawiedliwości. Pomieszkałby chłop w naszym kraju chwilkę, to by docenił angielskie prawo. W warstwie muzycznej jest ciekawie. Zwłaszcza Bruce poeksperymentował trochę z manierą wokalną. W refrenach zbliża się nawet do stylu śpiewania wokalisty Creed, czy innego postgrunge'u. Skoro wychodzi mu to dobrze, to ja nie mam żadnych pytań. Jest też pewien krótki gniewny fragment, który szalenie mi się podoba. Poproszę cały kawałek oparty na takim patencie. Ogólnie mocna 4.

Utwór ostatni fani o słabych sercach powinni sobie odpuścić. Bo "Journeyman" to... akustyczna ballada. Już słyszę te głosy: "Maiden się sprzedał", ale cytując refren: "...I say what I want and no one can take it away". Mówcie, co chcecie - mi się takie oblicze Dziewicy też podoba. Bruce ma szansę pokazać pełnię środków wyrazu, orkiestra nareszcie gra równoprawną rolę, a gitarzyści pracują wspólnie na rzecz klimatu, nie licytując się wirtuozerskimi zagrywkami.

Podsumowując: dobra płyta dobrego zespołu. Czemu nie bardzo dobra? Bo Iron Maiden stać na więcej. Traktuję "Dance Of Death" jako dopieszczoną kontynuację "Brave New World". Niczym nie zaskakuje, ale czaruje dobrze użytymi starymi patentami. Na dzieło równie rewolucyjne dla Maiden co "Brave New World" przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać. Jednakże dzięki takim produkcja jak "Dance Of Death" mi się czekanie dłużyć nie będzie. Till then... Up the Irons!

Komentarze
Dodaj komentarz »