zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Megadeth "Risk"

30.08.2002  autor: Serpenth
okładka płyty
Nazwa zespołu: Megadeth
Tytuł płyty: "Risk"
Utwory: Insomnia; Prince Of Darkness; Enter The Arena; Crush'em; Breadline; The Doctor Is Calling; I'll Be There; Wanderlust
Wykonawcy: Dave Mustaine - wokal, gitara; David Ellefson - gitara basowa; Marty Friedman - gitara; Jimmy DeGrasso - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Capitol Records Inc.
Premiera: 1999
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 4

Album "Cryptic Writings" wydany 1997 roku nadał Megadeth niezwykle wysoką pozycję na rynku muzycznym. Nie trzeba chyba wspominać o sukcesach teledysków i singli, które powiększyły popularność zespołu do tego stopnia, iż nawet drukowano komiksy jemu właśnie poświęcone. Trudno zatem dziwić się wzrostowi oczekiwań fanów z biegiem czasu, a termin do którego mieli cierpliwie czekać to 29 sierpnia 1999 roku. Tego właśnie dnia miała miejsce premiera dokonania mającego ocenić rzeczywiste możliwości grupy w obliczu wcześniej wspomnianego sukcesu.

Tytuł albumu "Risk" - nietypowo krótki i mało skomplikowany jak na Megadeth, podobnie jak sama okładka wzbudził wiele mieszanych opinii. Oto bowiem otrzymujemy dwupłytówkę z pułapką na myszy na pierwszej stronie wkładki i zmienionym logo zespołu... Ocena zresztą należy do każdego fana grupy, ja zaś starając się niczego nie narzucać skoncentruję się na zawartości muzycznej dokonania. Duże zaskoczenie dopada na początku przy dość elektronicznym dziele "Insomnia". Mocny, dynamiczny początek utrzymany w chorym klimacie. Całkowita nowość jak na Megadeth - po raz pierwszy pojawiają się sample. Często wyłaniające się szepty, transowe, powtarzane riffy, a wszystko to jeszcze wzbogacone symfonicznymi eksperymentami. Niewątpliwie producentom udało się stworzyć z tego numeru prawdziwe dzieło nieźle "zapowiadające" muzykę "Risk". W swoim nastroju nie jest to jednak kompozycja osamotniona. Ponury klimat narasta już podczas historyjki opowiadanej "z zaciśniętymi zębami" przez Mustaine'a (intro do "Prince Of Darkness"). Towarzyszą mu przy tym delikatne i jakże klimatyczne dźwięki gitary na tle ponurych uderzeń bębnów dobiegających gdzieś z dali. Wtem słowa wypowiadane przez Dave'a zsypują się w jedną mieszaninę, narasta ciśnienie i w końcu nadchodzi zdecydowany riff nadający wyraźniejszy rytm. Zwracają uwagę w tej kompozycji ponownie wstawki smyczkowe, które utrzymują specyficzny klimat i w niejednym momencie są w stanie przyprawić o dreszcze.

Po tych rodem z piekła kompozycjach nadchodzi czas na kolejną nowość w twórczości Megadeth - tzw. "wypełniacz", a jest nim "Enter The Arena", stanowiący jakby intro do "Crush'em", utworu który promował "Risk" i z znalazł miejsce na sountracku "Universal Soldier: The Return" (sam film zaś reklamował się teledyskiem do tej kompozycji). Również i tu pojawiają się interesujące rozwiązania, jak chociażby umieszczenie wrzasku publiki powtarzającej po Mustainie słowa refrenu. Jakkolwiek mamy tu do czynienia już z graniem bliżej rocka niż metalu, to mimo wszystko kompozycja w mojej opinii sama w sobie jest bardzo udana. To samo można odnieść do "Breadline", w którym uwagę zwraca szczególnie wspaniała solówka kończąca i rozmieszczenie w tle dźwięków gitary solowej. Solidny utwór rockowy, poza tym drugi po "Crush'em" singiel z "Risk". Jako ciekawostkę dodać warto, iż kompozycja ta została użyta jako podkład w reklamówce Narodowej Koalicji dla Bezdomnych. Po dość pozytywnym nastroju, w jaki wprowadza muzyka z "Breadline", przyjazny klimat rozwiewają pierwsze dźwięki "The Doctor Is Calling" i dochodzące z oddali słowa z rozmowy. Dużej siły dodają utworowi umieszczone w tle szepty oraz klimatyczne, celowo zdeformowane brzmienie gitary, czyniące go jednym z najmroczniejszych dokonań Megadeth. Nadchodzi jednak utwór kolejny: "I'll Be There" utrzymany - co się wyjątkowo rzadko zdarza u Rudego i spółki - w bardzo pozytywnym nastroju. Głównie za sprawą łagodnych solówek i tekstu w środku. Dalsza część albumu utrzymana jest już raczej w charakterze dekadenckim, tworzonym przez "Wanderlust", w którym bębny jakby imitują przesuwanie wskazówki w zegarze, oraz "Ecstasy" z bardzo charakterystycznym refrenem i tym przytłumionym brzmieniem gitary, z którym też stykamy się w poprzednim numerze. Teraz nadchodzi czas na lekką, dynamiczną rockową kompozycję "Seven". Po jej charakterze i ciekawym zakończeniu basu można by wywnioskować, iż kończy ona cały album. Ostatni bowiem "Time" - podzielony na dwie doskonale współgrające ze sobą części - balladową "The Beginning" oraz thrashową, zakończoną piękną solówką "The End", jest jakby epilogiem, oddzielonym nieco muzycznie od reszty albumu.

Początkowo o "Risk" miałem bardzo dobrą opinie. Wówczas jednak był to drugi po "Cryptic Writings" album Megadeth, jaki znałem. Do tej pory nie mogę odmówić klasy temu dokonaniu. Jest to materiał bardzo dokładnie oraz starannie wykonany produkcyjnie i wbrew pozorom nie taki łatwy w odbiorze. Sam po kilkudziesięciu przesłuchaniach znajdywałem ukryte zagrywki gitarowe, których przeciętny słuchacz nie wychwyci przy pierwszym kontakcie z płytą. Obecnie jednak mam nieco szersze rozeznanie w twórczości Megadeth i wiem jednak na co tych facetów z Bay Area stać. Z bólem serca muszę przyznać, iż więcej zapału mieli w sobie producenci niż sam zespół, niewykluczone jednak, że spora w tym rola menedżmentu. Jeśli bym miał ocenić produkcję "Risk", bez wątpienia wystawiłbym ocenę najwyższą. Niestety strona muzyczna pozostała nieco w tyle. Jednakże śmiało mogą za ten album łapać się fani dobrego, pokręconego rockowego grania. Na pewno się spodoba.

Wspomnę jeszcze, iż krążek jest opatrzony w bonusową płytę z sześcioma kompozycjami, których tytuły nie powinny (a w przypadku fanów Megadeth - nie mają prawa) być obce. Sama zaś płyta "Risk" wzbogacona jest dodatkowo o ścieżkę multimedialną poświęconą relacji z nagrywania albumu, gdzie znajdziemy wypowiedzi muzyków, jak i samego menedżera Buda Pragera.

Komentarze
Dodaj komentarz »
takie se
boleń (gość, IP: 77.237.16.*), 2011-11-29 21:28:50 | odpowiedz | zgłoś
do dzis risk byl jedna z ostatnich plyt megadeth ktorych brakowalo mi do kolekcji; mialem pewne obawy przed nabyciem tego krazka ale wreszcie jest,.. i nie taki diabel straszny, choc prawda jest ze nawet najlepszym tutaj prince of darkness i the doctor is calling do miana evergreenow duuuzo brakuje; nawet spodobal mi sie flirt z disco w crush'em(ach ten bas juniora, jak z modern talking); breadline to popelina ale jeszcze da sie sluchac; od koszmarnego i'll be there klimat zupelnie siada, udawanie bon joviego i jeszcze wiecej komerchy; 2 ostatnie numery daja rade ale caly srodek to cienizna; wiecej niz 6 to bym nie dal
Risk
Wojtek777 (gość, IP: 83.12.191.*), 2008-08-26 08:55:58 | odpowiedz | zgłoś
To zdecydowanie największy niewypał Musteina(w zasadzie jedyny).Nie chodzi mi o to że płyta jest przebojowa,poprzednia też taka była,ale o to,że jest to popelina,której przebojowości,głównie odmówić należy,piosenki są zbyt skomplikowane,udziwnione,upstrzone kiczowatymi ozdobnikami.Najlepszy jest kawałek "Insomnia".Ciekawy choć też cudaczny "Prince of Darkness".