zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: Morgion "Solinari"

14.02.2000  autor: Margaret
okładka płyty
Nazwa zespołu: Morgion
Tytuł płyty: "Solinari"
Utwory: The Serpentine Acrolls / Descent to Arawn; Canticle; Solinari; Nightfall Infernal; All the Glory... all the Loss; Blight; ...The Last Sunrise; ...
Wydawcy: Relapse Records, Mystic Production
Premiera: 1999
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Uwielbiam wędrówki po podziemiach. Po mrocznych korytarzach piekieł, do których boją się zstąpić grzeszni aniołowie. Właśnie tam bardzo często natknąć się można na prawdziwy nieoszlifowany diament, na szlachetną perłę, która tylko w otchłani mroku uzewnętrznia swe piękno i czar. Właśnie w ten sposób, podczas jednej z takich enigmatycznych podróży odnalazłam Morgion.

Przyznam, że "Solinari" była pierwszą płytą tej formacji, którą dane mi było usłyszeć. Dopiero potem doszły do mnie słuchy, że to nie debiut, a jedynie kontynuacja przeraźliwie smutnego misterium. Tak czy inaczej, album zrobił na mnie ogromne wrażenie. Już dawno nie obcowałam z tego typu muzyką. Morgion uwalnia wszelkie negatywne emocje i uczucia od dawna skrywane na dnie zdruzgotałej duszy. Przez dźwięki raz po raz przenika ból, cierpienie, dramatyzm, mrok. A z każdą następną chwilą, w każdym następnym utworze jest ich jakby coraz więcej. Doom metal - tak w nie do końca precyzyjnym skrócie można określić tę muzykę. Ale jest to doom z krwi i kości, ten nieco odległy i zapomniany. Wiadomo - obecnie ten nurt słynie raczej z romantycznych, wzruszających melodii, kobiecych sopranów i delikatnych klawiszowych podkładów. A wszystko dodatkowo polewane jest gotyckim sosem. Smaczny to kąsek nie zaprzeczam, ale nierzadko chciałoby się usłyszeć w tym wszystkim jakąś cięższą gitarę, poczuć depresyjny wstrząs, oddać się bez reszty "słodkiemu" cierpieniu. Przy "Solinari" wszystko to jest możliwe, a raczej niemożliwym jest brak pogrążenia się w czeluściach desperacji i strachu. Morgion często przyrównywany jest do wczesnego My Dying Bride, Paradise Lost czy Anathemy. Osobiście najbardziej skłaniałabym się ku temu trzeciemu wzorcowi. "Solinari" niekiedy dość intensywnie pachnie "Crestfallen" czy "Serenades" Anathemy (podobne melodie gitar, podobny ciężar i ogólna koncepcja). Wrażenie to momentami też potęguje growling, który ma w sobie coś z wczesnego Darrena J. Whitea. Bardzo wolno, walcowato, mrocznie i ciężko. Z drugiej strony w jakimś stopniu przypomina to Unholy - nie chodzi może o same dźwięki, a raczej o wszechobecny lament i osamotnienie. Oba zespoły tworzą do szpiku kości depresyjną, absolutnie niekomercyjną muzykę, dostępną dla wybrańców. Oczywiście jest na "Solinari" dużo ładnych melodii, są klawisze, które budują niesamowicie mroczny klimat. Ale całe to piękno wybudowane jest na totalnej depresji, na ociężałych, surowych gitarach. Tu każda nuta płacze cierpieniem i oddycha przeraźliwie głębokim bólem. Nie ma tu miejsca na nadzieję, na chwilowe zapomnienie i rozmarzenie. Nie ma miejsca na kobiece wokale i wzniosły romantyzm. Jest za to dramatyczny growling, mrok, niezrozumienie i szczerość. Jest dobijająca prawda i cierpienie. Jest lęk, przed którym tak często ucieka się przez całe życie...

Nie jest to na pewno muzyka łatwa w odbiorze. "Solinari" nie będzi też hitem sezonu, czy czymś w tym rodzaju. To gęsta otchłań męki, w którą skoczą tylko wytrwali poszukiwacze smutku i ciemności. Tak już prawie nikt nie chce grać. Morgion to szlachetny unikat na doomowej scenie. Dlatego wymaga szczególnej opieki i pielęgnacji. Pogrążeni w żalu i cierpieniu - oto nadszedł wasz czas...

Komentarze
Dodaj komentarz »