zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Motorhead "Inferno"

30.06.2004  autor: BadBlood
okładka płyty
Nazwa zespołu: Motorhead
Tytuł płyty: "Inferno"
Utwory: Terminal Show; Killers; In the Name of Tragedy; Suicide; Life's a Bitch; Down On Me; In the Black; Fight; In the Year of the Wolf; Keys to the Kingdom; Smiling like a Killer; Whorewhouse Blues
Wykonawcy: Mikkey Dee - instrumenty perkusyjne; Phil Campbell - gitara, wokal; Ian "Lemmy" Kilmister - wokal, gitara basowa, gitara akustyczna, harmonijka
Wydawcy: SPV Records, Steamhammer
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Stary pryk Lemmy powraca z płytą, która już w dniu premiery powinna być postrzegana jako absolutny klasyk nie tylko w przebogatej dyskografii Motorhead, ale i całej historii piekielnego rock'n'rolla. I jeśli tak nie jest, to tylko dlatego, że za klasyki uznaje się krążki, którym splendoru dodaje pewien mit, legenda, a przede wszystkim czas miniony od ich nagrania. Moja pięciomiesięczna obecnie córka, jestem tego powien, ze spokojnym sumieniem ustawi kiedyś "Inferno" obok "Overkill" czy "Ace of Spades", na tej samej półce co debiut Zeppelinów, "Paranoid", "Let There Be Rock", "Electric", "Lucifuge" i "Powertrip".

Trudno oczywiście w przypadku tego wydawnictwa mówić o dziele epokowym, ani tym bardziej odkrywczym, bo Motorhead nagrał takie jedno - prawie 30 lat temu. Eksploatując od tego czasu stworzony przez siebie, natychmiast rozpoznawalny styl miewał jednak Lemmy wzloty i chwile słabości, tutaj natomiast prezentuje swój geniusz w całej okazałości. Od otwierającego płytę typowo "motorheadowskiego" "Terminal Show" (w którym solo zagrał Steve Vai), przez przebojowe "Killers" i "In the Name of Tragedy", genialne rockabilly w postaci "Life's a Bitch", którego nie powstydziłby się sam Phil Lynott, mile łechczcy ucho fana Slayer i Entombed "Fight" i koncertowego zabójcy "Smiling like a Killer", aż po korzennie bluesowy "Whorehouse Blues" (z Lemmy'm na harmonijce ustnej!). Spod rąk trzygłowego potwora wypływają kapitalne hiciory z piekła rodem, a każdy z nich bez żadnego wysiłku ściera z powierzchni ziemi włałciwie wszystko, co nagrywane jest przez rozpoczynające dopiero karierę zespoły. Obrazu albumu, który jeńców nie bierze dopełniają wyśmienite brzmienie i przepiękne wydanie z bonusowym DVD, przez co "Inferno" staje się pozycją obowiązkową dla każdego szanującego się fana heteroseksualnego rocka.

Śmiem zreszt twierdzić, że we wspaniałym dla muzyki rockowej roku 2004 - choć do jego końca bardzo daleko, a swoje nowe płyty mają jeszcze wydać m. in. Danzig i Slayer - lepszej płyty nie będzie. "Ciągle nie mamy dość, nawet po trzydziestu latach", śpiewa w "Whorehouse Blues" Lemmy. Jeśli ma nagrywać takie płyty, to życzę mu kolejnych trzech dekad na scenie i małego burdeliku na boku.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Motorhead "Inferno"
foycieh (gość, IP: 89.73.84.*), 2016-02-19 17:15:46 | odpowiedz | zgłoś
Rewelacyjne, swieże melodie na niby znanych patentach...mistrzowie!
\m/
rokenroll (wyślij pw), 2009-04-18 00:38:26 | odpowiedz | zgłoś
infernooooo!