zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Nightwish "Oceanborn"

12.10.2010  autor: Pyrelysis
okładka płyty
Nazwa zespołu: Nightwish
Tytuł płyty: "Oceanborn"
Utwory: Stargazers; Gethsemane; Devil and the Deep Dark Ocean; Sacrament of Wilderness; Passion and the Opera; Swanheart; Moondance; The Riddler; The Pharaoh Sails to Orion; Walking in the Air
Wykonawcy: Tarja Turunen - wokal; Tuomas Holopainen - instrumenty klawiszowe; Empuu Vuorinen - gitara; Sami Vanska - gitara basowa; Jukka Nevalainen - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Mystic Production, Spinefarm Records
Premiera: 1998
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Przed 1998 rokiem fiński zespół Nightwish nie dał się poznać szerszej publiczności. Najbardziej oddanym fanom klimatycznego grania coś zapewne kojarzyło się z tytułem "Angels Fall First" - na tyle, by wiedzieć, że był to debiut jakiegoś zespołu, być może grającego nawet całkiem nastrojowy metal z folkowymi wstawkami. A potem przyszło objawienie. Nakładem Spinefarm Records ukazała się druga studyjna płyta Finów o poetyckim tytule "Oceanborn", która dla wielu fanów metalu stała się pierwszym eksponatem na długoletnim ołtarzyku podpisanym "Nightwish" i w ogóle "gotycki metal".

Co takiego hipnotyzującego pojawiło się w muzyce granej przez ten fiński kwartet, że niemal z dnia na dzień zachwyciły się nią tysiące nowych fanów, a po kilku latach metalową scenę szturmowały już dziesiątki młodziutkich zespołów grających "Nightwisha" i niezliczona ilość jeszcze młodszych śpiewaczek próbujących kopiować wyjątkowy styl Tarji Turunen? Być może był to niecodzienny, zaskakujący (wtedy jeszcze odbierany niemal jak mezalians!) mariaż ciężkiego metalowego grania, skocznego folku oraz symfonicznych wzruszeń. Być może był to po raz pierwszy w historii metalu tak odważnie eksponowany, dominujący nad instrumentami, znakomicie "czujący się" w każdym tempie i melodii kobiecy sopran. A może była to wyjątkowa, pełna magicznego klimatu i trudna do sklasyfikowania muzyka, nad którą unosi się iście tolkienowski duch elfickich baśni, zapomnianych legend i dalekich podróży niekoniecznie po tym świecie. Zapewne było to wszystko po trochu - i jeszcze więcej.

Interesujące, że "Oceanborn" jednocześnie tak bardzo różni się i nie różni od debiutanckiego "Angels Fall First". Owszem, na nowym albumie muzycy zrezygnowali niemal całkowicie z długich akustycznych partii i więcej jest tu solidnego, energicznego i przede wszystkim bardzo nastrojowego metalu. Nadal czuć jednak w tej muzyce lekkość, która nie ma nic wspólnego z komercją, za to wiele z malującymi bajeczne tła klawiszami i wyważoną grą gitar, które może nie "chodzą" jakoś specjalnie porywająco, ale za to zostawiają wiele miejsca na wokal. A jakiż to jest wokal! Tarja Turunen dysponuje pięknym i fantastycznie wytrenowanym sopranem, który znakomicie pasuje do tej zadziwiającej, ciężkiej i ulotnej zarazem muzyki. Inaczej niż na debiutanckim albumie, na "Oceanborn" klawiszowiec Tuomas Holopainen już nie śpiewa (ufff!), a w nielicznych męskich partiach wokalnych zespół z powodzeniem wspiera występujący gościnnie Tapio Wilska, którego demoniczny głos dodaje muzyce Finów nieco pikanterii.

Album bezlitosnym kopem otwiera świetny "Stargazers" - utwór z taką symfoniczną energią, że aż trudno uwierzyć, że nie ma w nim ani grama orkiestry. Potem klawiszowo-gitarowym duetem rozpoczyna się piękne, tajemnicze "Gethsemane" - do tej pory jeden z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek nagrał Nightwish. Następny na płycie "Devil & the Deep Dark Ocean" to ciągła bitwa między klawiszami a zadziornymi gitarami oraz między kobiecym sopranem a drapieżnym męskim wokalem, po prawie pięciu minutach pięknie zakończona w zaskakującym, podniosłym finale. Za to singlowy "Sacrament of Wilderness" to chyba najbardziej przystępny utwór na płycie - mocny, motoryczny, z gwałtownie przyspieszającym i świetnie zaśpiewanym refrenem. Symfoniczne inspiracje muzyków ilustruje następne "Passion & the Opera" - utwór będący kwintesencją wczesnego operowo-metalowego stylu Nightwisha, okraszonym dodatkowo kapitalnymi wokalnymi popisami Tarji. Później będzie jeszcze przyjemny "The Riddler", przy słuchaniu którego z głośników dosłownie wylewa się rozbrajająca, dziecięca radość życia. W takim sąsiedztwie tym mroczniejszy wydaje się znakomity "The Pharaoh Sails to Orion" - utwór miażdżący słuchacza niepokojącym, klawiszowo-perkusyjnym pojedynkiem i jednocześnie zachwycający kapitalnym wokalnym duetem Tarji i Tapio.

Ale na "Oceanborn" Nightwish odkrywa przed nami też swoją łagodną stronę, z którą wyraźnie czuje się równie dobrze, jak w swym charakterystycznym, operowo-metalowym wymiataniu. Znajdziemy tu czarujący, bardzo poetycki "Swanheart" z niemal rozdzierającą serce melodią (do tej pory mój prywatny numer jeden wśród wszystkich ballad skomponowanych przez Nightwish!) oraz nieprzyzwoicie romantyczny "Walking in the Air" z piękną partią klawiszy i melodią rozbujaną jak kołysanka. Jest jeszcze na płycie rewelacyjny kawałek, którego nie da się jednoznacznie sklasyfikować. To totalnie zwariowany, w pełni instrumentalny "Moondance", nieodmiennie kojarzący się z biesiadą w gospodzie pełnej niezbyt trzeźwych elfów. Obecnie - absolutny klasyk gatunku.

Muzykom Nightwish udało się na "Oceanborn" wyczarować muzykę graną z symfonicznym rozmachem, sprawnie poruszającą się po bogatej gamie nastrojów i uczuć, a przy tym inteligentną, wciągającą i jak na tamte czasy bardzo nowatorską. Ten album to pozycja obowiązkowa nie tylko dla amatorów klimatycznego grania, ale i dla tych wszystkich, którzy choć raz w życiu zastanawiali się, jakby to było przenieść się do świata wprost ze stronic czytanych w dzieciństwie baśni i legend. Nightwish zabiera słuchacza właśnie w taki świat. Oby tylko powrót do rzeczywistości nie okazał się zbyt bolesny!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Nightwish "Oceanborn"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2010-10-21 18:00:10 | odpowiedz | zgłoś
Terefere....właśnie ostatnia zasługuje na 10 po dłuuugich niezasługiwaniach na 10.
re: Nightwish "Oceanborn"
Rozwinięty (gość, IP: 88.156.0.*), 2010-10-22 12:04:22 | odpowiedz | zgłoś
Kiedy dzieci zrozumieją, że recenzja to ma być ocena obiektywna, czyli nie "lubię" czy "nie lubię", tylko rzetelne rozebranie płyty na części. Idąc waszym tokiem myślenia, jeśli denerwuje was wokal Fisha, to żadna ze starych płyt Marillion nie zasługuje na 10? Wg was pewnie, nie, bo wy lubicie Satyricon albo Papa Roach (to bardziej do was pasuje). Niedorozwinięci jacyś?
re: Nightwish "Oceanborn"
winterrrrr (gość, IP: 95.49.171.*), 2010-10-22 13:32:44 | odpowiedz | zgłoś
sie odezwał (niedo)rozwinięty.. to juz nie mozna pisać, co sie komus podoba a co nie?? oceniałem ten album? chyba nie.. a te papa roach to nawet za bardzo nie kojarze.. fanem satyricon tez nie jestem. tyle "dzieciaku"..
re: Nightwish "Oceanborn"
Owczur_ (gość, IP: 195.38.12.*), 2010-10-25 10:13:12 | odpowiedz | zgłoś
Nie da sie obiektywnie mowic o odbiorze sztuki jakiejkolwiek, miszczu.
re: Nightwish "Oceanborn"
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2018-02-11 15:08:37 | odpowiedz | zgłoś
Nie tyle obiektywna, bo jakiś subiektywizm zawsze jest, ale chodzi o coś innego. Można nie trawić jakiegoś zespołu, ale trzeba mieć podstawową wiedzę o historii rocka i mieć pojęcie o skali znaczenia danego artysty/zespołu dla tej muzyki. Np., ktoś może nie trawić The Beatles, ale nikt zdrowy na umyśle nie napisze przecież, że to był słaby zespół.

A co do Nightwish. To jest bardziej przedsiębiorstwo niż zespół. Holopainen chamsko postąpił i z Tarją i z Anette. To jest komercyjnie skalkulowana i sformatowana pod sukces muzyka poprockowa, w bardzo efektownym opakowaniu dźwiękowo-wizualnym. A mroczne licealistki dopatrują się w niej głębokich wartości.
3
Starsze »