zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Tiamat "The Scarred People"

18.11.2012  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Tiamat
Tytuł płyty: "The Scarred People"
Utwory: The Scarred People; Winter Dawn; 384 - Kteis; Radiant Star; The Sun Also Rises; Before Another Wilbury Dies; Love Terrorists; Messinian Letter; Thunder & Lightning; Tiznit; The Red Of The Morning Sun
Wykonawcy: Johan Edlund - wokal, gitara, instrumenty klawiszowe; Anders Iwers - gitara basowa; Roger Ojersson - gitara; Lars Skold - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Napalm Records
Premiera: 2.11.2012
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Nic tak nie determinuje mnie jak doniesienia o kiepskości czegoś. Zauważyłem, że ostatnio bardziej interesuje mnie sprawdzanie rzeczy okrzykniętych gównami niż zapowiadanych jako diamenty. Może po prostu wolę się mile rozczarować niż karmić płonnymi nadziejami. Tak więc w myśl takiej koncepcji postępowania, gdy tylko usłyszałem, że nowy Tiamat jest: supernudny, superchujowy i w ogóle kał im w oczy, w dwie minuty stawiłem się w sklepie płytowym z jęzorem przylepionym do szyby wystawowej. Szukam... jest. Mruga do mnie słoneczkiem i masońską ornamentyką, znaną z mokrego snu wszystkich fanów "Wildhoney", i woła: nie jestem kupą, weź mnie! Uwierzyłem, biorę i co? Żyję, a nawet więcej, o wiele więcej, w końcu naprawdę oddycham!

Choć w środku "Wildhoney" na pierwszy rzut radarem brak, to jednak słucham, słucham i co ciekawe, z każdym kolejnym razem zaczynam mieć to w dupie. Tam w dupie, głęboko dalej, z dwa kilometry za dupą nawet. Dlaczego? Bo Tiamat nagrał właśnie najlepszą płytę od czasów "A Deeper Kind Of Slumber". Wiem, że dla wielu to żaden odnośnik, bo na moich oczach zaciekli diehards w czasie premiery "Drzemki" zrobili siku na słynny szyld, ale nie ja, więc spieranie się w tym temacie uważam ze bezprzedmiotowe.

"The Scarred People" określiłbym wielkim zebraniem w jednym miejscu najlepszych pomysłów Johana z okresu bardziej wyluzowanego, rockowego Tiamatu - czyli "A Deeper" (z naciskiem na "Cold Seed"), "Skeleton Skeletron", "Judas Christ" czy w mniejszym stopniu "Prey" i promili "Wildhoney". Tak więc może i gotyk, ale przede wszystkim rock 'n' roll!

Tak właśnie, mimo iż na płycie nie brakuje charakterystycznego dla Edlunda klimatu, to jednak zadziwia ona gitarowym wymiataniem. Nie chodzi o to, że ktoś tutaj bawi się w Gamma Ray czy ostatni Kreator z drugiej strony. No. 1, czyli "Przerażonych Ludzi", otwiera klasyczne dla łysego jak kolano Szweda katedralne intro, wprowadzające zaraz do hitowego rockowania w najlepszym stylu "Zimnego Nasienia" ("A Deeper Kind Of Slumber") lub "Anielskich Hologramów" i "I Am In Love With Myself" ("Judas Christ"). Skoczna atmosfera, potężne brzmienie i rewelacyjne chóry w tle sekundę stawiają kręgosłup do pionu. Świetna rzecz na koncertowe spędy. Dalej mozolnie niczym grudniowe słońce na scenę, za pomocą dekadenckiego riffu, wtacza się "Winter Dawn". Mruczenie Edlunda i minimalistyczne zagrywki torują drogę znakomitemu refrenowi, mnie osobiście przypominającemu "Cain" z niedocenianej "Prey", by ostatecznie płynnie wejść w plumkania i sitarowe smaczki tak dobrze znane z kontrowersyjnej następczyni "Wildhoney". "384 Kteis" z kolei kąsa kłami wręcz moonspellowego wampiryzmu. Monumentalne gitarowe tupnięcia kopytem Johan przeplata pojedynczymi, złowrogimi uderzeniami w klawisz i przetworzonymi sykami wokalnymi, rzeźbiąc niczym kamieniarz kolejne demoniczne nagrobki swej opowieści.

Prawdziwa bajka zaczyna się gdzieś od poziomu "Radiant Star", mającego w sobie coś z rozmarzenia i patosu "Gaia". Z niepozornego, akustycznego motywu rozwija się cudowny kwiat, okraszony niekończącym się floydowskim wręcz popisem gitarowym. Tylko trzy minuty z kawałkiem trwania, ale za to czystej muzycznej magii i fantazji. W podobnej, rozbudowanej estetyce onirycznego rocka porusza się "The Sun Also Rises", skrzący fantazyjnymi wymianami gitarowymi, które fanom prog rocka nie pozostaną zapewne obojętne. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem do czynienia z tak elektryzującymi instrumentalami, jak te w minutowym wyjściu z rzeczonej kompozycji ("Before Another Wilbury Dies"). Brawo Panowie. A przed nami wciąż jeszcze takie "szlagiery", jak totalnie zamerykanizowana, wręcz klasycznie popowa ballada "Messinian Letter" (coś w stylu "Too Far Gone" czy "Haven Of High" z "Judasza Chrystusa"), zorientowane na "Brigter Than The Sun" lub "Vote For Love" - "Thunder And Lightning", w warstwie aranżu solówki czyniące swoją drogą spustoszenie niczym grom z jasnego nieba.

Już na tym poziomie jestem kupiony, ale nie, Edlundowi jeszcze jakby mało, bo na zakończenie pozostawia już zupełne urwanie głowy, a raczej serca. Niezależnie od obiegowej opinii i bezpodstawnego krytykanctwa, zawsze szanowałem faceta za to, jak za pomocą minimalnego wkładu środków potrafi roztaczać dookoła swojej muzyki prawdziwą atmosferę. Fakt, czasami nie do końca mu to wychodziło, ale w wielkim zwieńczeniu "The Scarred People", czyli "The Red Of The Morning Sun", znów mu się to udaje. Nawet nie chodzi mi tutaj o pierwszą część tego kawałka, gdzie dominują gitarowe plumkania i natchnione, poduszkowe wokalizy, ale te elementy, jakie wprowadza zaskakująco rwany, twardy riff i sekcja dęta. Potęga atmosfery!

I tak całkiem niespodziewanie Tiamat wrócił po 4 latach z najlepszą płytą od 1997 roku. W dodatku, by to zrobić, nie musiał nagrywać kolejnej "Wildhoney", udowadniając, że to dobra kompozycja przede wszystkim się liczy, a takich na "The Scarred People" zdecydowanie nie brakuje. Dodajmy do tego rewelacyjne brzmienie i mamy komplet. Paradoksalnie, jako stary fan Edlunda, cieszę się, że nie obrał ponownie prostej niczym droga do zatracenia konwencji powrotu do najstarszych dokonań (w pewnym sensie "Amanethes"), bo jak tutaj widać i słychać, wciąż ma o wiele więcej do zaproponowania. Do rewelacyjnych lub bardzo dobrych płyt klimatycznych tego roku (Paradise Lost, My Dying Bride, Anathema, Moonspell) bez dwóch zdań dołącza Tiamat! Fajnie się czuję, bo wielki renesans słynnych kapel (ongiś) z Peaceville i Century Media, tak swego czasu rozpropagowanych u nas przez śp. Tomasza Dziubińskiego, stał się faktem. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że nagrali to i owo, wracając tam czy siam. Po prostu starzy wyjadacze przypomnieli sobie, jak robić rewelacyjne kawałki i równe dobre płyty. Ot co.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Tiamat "The Scarred People"
vonsmroden
vonsmroden (wyślij pw), 2013-01-09 15:42:03 | odpowiedz | zgłoś
A ja próbowałem, prosiłem, czekałem straszyłem więzieniem, ni jak nie podchodzi...
Do tego czytałem wywiad z J.E. w ostatnim "teraz rocku", jak dla mnie to ten pan pofrunął już za wysoko, on chyba nawet na ziemi nie mieszka...
A z klimatów roku nr. jeden daję OM - Advaitic Songs.
re: Tiamat "The Scarred People"
mr vomit (gość, IP: 89.79.1.*), 2013-01-08 18:10:29 | odpowiedz | zgłoś
Niezależnie od tego kto, jak i co napisze każdego Tiamata kupuję w ciemno. Nie będę wartościować, porównywać, itd. bo na każdą ich płytę czekam niecierpliwie. Od ostatnich koncertów też minęły ze dwa lata, więc może by tak sprowadzić znów Johanna z kolegami na naszą ziemię?;)
co fakt to prawda
universal_soul (gość, IP: 92.16.189.*), 2012-11-25 20:26:41 | odpowiedz | zgłoś
Kruk - w końcu się z Tobą w 100% zgodzę, niemal. Dla mnie wszystko, ale to dosłownie wszystko co zrobił Edlund jest genialne, choć nie każdemu od razu wejdzie. Przerażeni ludzie to dla mnie nastepna płytka zrelaksowana, hipnotyczna, poetycka, czasem lekko depresyjna ale jednak nie dołująca (tak jak mnie np. dołuje Tool). I jak najbardziej zgoda, że "The Red of the morning Star" wymiata. Na mojej wersji jest jeszcze bonus "Paradise" który też najeżył mi włosy na przdramionach i klatce piersiowej. Nie dlatego że mocny rykiem i przypierdoleniem, ale właśnie jego potęga tkwi w świetnym brzdąkaniu i plumkaniu, tak jakby każdy pojedynczy dźwięk był tutaj dobrze przemyślany i nie było ani sekundy napinki. Zajebista płytka. Z drugiej strony Amanathes też mnie totalnie wymiótł, szczególnie ostatnie kawałki (Circles i Meliae np.). Pamiętam, że byłem na koncercie Tiamat jak grali w 1993 bodaj z Paradise Lost w Katowicach. To była moja pierwsza styczność z tym zespłem w życiu. Wszyscy z którymi byłem i których słyszałem potwierdzali że Tiamat wymiótł wtedy - promowali Chmury. Zagrali 10 razy czyściej i potężniej od Paradise. Od tamtej chwili łykam wszystko co zrobią, choć np. po Wilhoney trza się było przestawić:)
re: co fakt to prawda
ewolucjaglupcze (gość, IP: 109.243.131.*), 2012-11-25 22:46:10 | odpowiedz | zgłoś
Sam jesteś przerażający człowieku! Weź słownik do ręki..., jak nie masz to pójdź do biblioteki w twoim gimnazjum i sprawdź tytuł albumu!
re: co fakt to prawda
universal_soul (gość, IP: 213.205.225.*), 2012-11-26 11:08:04 | odpowiedz | zgłoś
Ojej - rzeczywiscie sa dwie "r", czyli 'poranieni", czy tak? I co teraz bedzie? Zasugerowalem sie tymvco napisal autor, zastrzele go z dzidy laserowej a sam skocze z pomostu.
re: co fakt to prawda
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-11-27 15:22:44 | odpowiedz | zgłoś
obydwaj możecie się sami zastrzelić, bo to było wyjaśnione jużchyba w 1 komencie. Kolejni nie czytają.....
re: co fakt to prawda
universal_soul (gość, IP: 213.205.233.*), 2012-11-28 11:06:19 | odpowiedz | zgłoś
Ale najpierw autor
re: co fakt to prawda
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-11-28 13:53:51 | odpowiedz | zgłoś
patrz no, najpierw chwali, potem gani, takie rzeczy tylko na śląsku....
re: co fakt to prawda
joseph (wyślij pw), 2012-11-26 07:46:58 | odpowiedz | zgłoś
"Paradise" jest numerem Bossa,nie licząc głosu Ojerssona raczej specjalnie nie róźni się od oryginału (chociaż w wersji Tiamat mnie osobiiście znudził).
re: co fakt to prawda
Lucy (gość, IP: 37.31.242.*), 2012-12-09 11:51:32 | odpowiedz | zgłoś
Anders Iwers to śpiewa, gwoli ścisłości ;)