zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

relacja: Anathema, Artrosis, Warszawa "Proxima" 21.02.2000

25.02.2000  autor: Rafał "Negrin" Lisowski
wystąpili: Anathema; Artrosis
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 21.02.2000

Bywalcy twierdzą, że takiej frekwencji na koncercie w warszawskiej Proximie nie było od dawna. Faktycznie, klub wypełnił się niemal po brzegi. I nic dziwnego, bo kiedy zespół pokroju Anathemy koncertuje w twoim mieście, grzechem byłoby przepuszczenie takiej okazji. Poza tym były osoby, które do warszawskiego klubu wybrały się z racji zapowiadanych supportów: Artrosis i/lub Tower. Ten ostatni jednak, podobnie jak we wszystkich innych miastach na trasie, nie pojawił się (z racji tego słyszałem głosy świadczące o tym, że niektórzy - o zgrozo - spodziewali się wyjścia Tower po Anathemie).

Mieliśmy małe problemy z przeprowadzeniem wywiadu i możliwością robienia zdjęć (zezwoleniem na fotki była... moja kraciasta koszula). Za kulisami minął nas natomiast jeden z muzyków Artrosis, słaniający się na nogach. Nie ustaliliśmy, jaki specyfik wprawił go w ten błogi stan, ale zapowiadało się nieźle.

Nim się obejrzeliśmy, rozległy się elektroniczne dźwięki automatu perkusyjnego i na scenie pojawiło się Artrosis. Co można powiedzieć o ich występie? Jeśli miałbym zachować obiektywizm - musiałbym tę sprawę przemilczeć. Spora grupka ludzi pod sceną bawiła się chyba nienajgorzej (mniej więcej od trzeciego utworu, wcześniej - nie wiedzieć czemu - stali jak kołki). Nie można tego powiedzieć o większej grupie z tyłu sali. Wokalistka Medeah starała się wprowadzić do swego występu jak najwięcej elementów ruchu scenicznego, co dawało efekt dosyć humorystyczny. Artrosis grało bardzo długo. Fatalne nagłośnienie powodowało, że z cudem graniczyło zrozumienie słów piosenek. Sądzę, że Artrosis wywiązało się ze swojej roli. Rozruszało tych, którzy chcieli dać się rozruszać.

Pod koniec przerwy, tzn. wtedy, gdy atmosfera zaczęła już gęstnieć, udałem się w kierunku ochroniarzy pod sceną i - zamachawszy swoją koszulą - dostałem się przed barierki, by za chwilę móc robić zdjęcia. Wspominam o tym dlatego, że okres mojego tam przebywania podczas pierwszych trzech utworów był jedynym, kiedy - dzięki odsłucham na scenie - mogłem w miarę wyraźnie usłyszeć muzykę.

Z głośników rozbrzmiało intro "Parisienne Moonlight" z playbacku, a przy jego dźwiękach na deskach Proximy pojawiła się gwiazda wieczoru w postaci czwórki muzyków Anathemy, wspartych przez Martina Powella na instrumentach klawiszowych. Później jeden wspaniały utwór gonił następny. Usłyszeliśmy niemal cała najnowszą płytę Anglików, "Judgement". Trudno powiedzieć czy było to zamierzone, czy jedynie spowodowane wadami nagłośnienia, ale większość tych numerów brzmiała ostrzej niż na płycie. Z płyty "Alternative 4" zespół zagrał "Empty" (przy którym ja najbardziej zdarłem gardło), "Inner Silence" i "Fragile Dreams". Ten ostatni utwór (który chyba najgłośniej śpiewała cała publiczność) został na koniec występu (Anathema nie bisowała) powtórzony w spokojniejszej wersji, pozbawionej cięższych gitar. "Eternity" reprezentowały "Angelica", "Eternity part 2" oraz "Eternity part 3". Jednym z najlepiej przyjętych numerów były klasyki zespołu: "Dying Wish" z "The Silent Enigma" i "Sleepless" z "Serenades". Zestawu utworów dopełniały covery. "Orion" Metalliki zabrzmiał bardzo dobrze. Napełniony był w pewnym sensie "duchem Anathemy", nie robił wrażenia prostej kopii oryginału. Niespodziankami były numery Jeffa Buckley'a i Misfits. Ten drugi cover zaśpiewał jeden z techników zespołu (imienia nie pomnę).

Vinnie dobrze wiedział, jak radzić sobie z publicznością. Wyuczył się paru polskich słów: kilku przekleństw i haseł typu "Więcej piwa!" i "Dajcie fajka, proszę!". Nie trzeba chyba nawet mówić, że w wyniku tej drugiej prośby szybko otrzymał papierosa i ogień od kogoś z przednich rzędów. Jeśli dobrze widziałem, po występie oddał zapaliczkę - nie wiem tylko czy jej właścicielowi. Piwo też wyraźnie robiło swoje (każdy z muzyków miał chyba po 4 puszki), bo chłopcy z czasem rozkręcali się, rozluźniali. Pod koniec koncertu miały miejsce nawet jakieś "wygłupowe" improwizacje. Dała o sobie także znać inna właściwość piwa - basista Dave musiał się na chwilę udać za kulisy. To z kolei dało Vinniemu szansę wytłumaczenia, że "nie są żadnymi gwiazdami rocka, nawet oni muszą sikać".

Podsumowanie? Nie wiem co powiedzieć. Gdyby nie fatalne nagłośnienie (dobra była właściwie tylko perkusja, kiedy wchodziły wszystkie instrumenty, słychać było głównie jedno wielkie buczenie), powiedziałbym, że niczego nie można chcieć więcej. Kto był ten wie, do kogo jeszcze nie dojechali - przekona się, a kto przegapił... niech czeka do następnego razu i pluje sobie w brodę.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?