zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Arena "Contagion"

25.05.2009  autor: Adam Piechota
okładka płyty
Nazwa zespołu: Arena
Tytuł płyty: "Contagion"
Utwory: Witch Hunt; An Aniel Fallus; Painted Man; (This Way) Madness Lies; A Spectre At The Feast; Never Ending Night; Skin Game; Salamander; On The Box; Tsunami; Bitter Harvest; The City of Lanterns; Riding The Tide; Mea Culp; Cutting The Cards; Ascension
Wykonawcy: Mick Pointer - instrumenty perkusyjne; Ian Salmon - gitara basowa; Clive Nolan - instrumenty klawiszowe; John Mitchell - gitara; Rob Sowden - wokal
Wydawcy: Verglas Music
Premiera: 2003
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

W 2002 roku panowie z Areny zatarli rączki i zabrali się za następny, po "Immortal?", studyjny album. Clive Nolan zapowiadał rozbudowaną historię, na której opierać się miało tworzone wydawnictwo, oraz książkę kontynuująca jego opowieść. Zamiast tego dostaliśmy trzy płyty - "Contagion" (pełnoprawny album), "Contagious" i "Contagium" (dwie EPki). Chyba nie ma na co narzekać, prawda?

"Contagion" to najbardziej ryzykowny krążek brytyjskiej supergrupy. Znajduje się na nim szesnaście utworów, z których tylko jeden trwa dłużej niż pięć minut. "I to ma być muzyka progresywna?" - pomyślicie zapewne. Otóż, drodzy Czytelnicy, jak najbardziej! Wszystkie kawałki są ze sobą połączone (na wzór pewnego "The Wall") tak, że - mimo ich różnorodności - nie czuć przesytu. Z radością ogłaszam, że zabieg przebiegł pomyślnie, a pacjent oddycha. Czas zająć się zawartością "Contagion".

Przede wszystkim zachwyca eksperymentalny charakter albumu. Radiowe trzaski w "Mea Culpa", akustyczna pierwsza połowa "Cutting the Cards", sentencja "Be careful with what you wish for" przekazana alfabetem Morse'a w "On the Box" - to tylko nieliczne przykłady pomysłowości Nolana i spółki. Takie smaczki pojawiają się praktycznie w każdym utworze. Zniknęły długie, przepełnione emocjami solówki Johna Mitchella (te na "Contagion" są jakby weselsze... no i krótsze oczywiście), Clive Nolan rozdaje karty szczególnie w utworach instrumentalnych ("Riding the Tide", "On the Box" i "(This Way) Madness Lies"), gdzie jego klawiszowe łamańce otrzymują najwięcej miejsca, jednak pałeczkę przejął Rob Sowden, którego głos jest na tym albumie niesamowity. Do każdego utworu włożył część swojej duszy, to się czuje. I to właśnie powoduje, że "Contagion" tak lśni.

Historia wymyślona przez Nolana na potrzeby "Contagion" jest ciekawa, muzycy nie podają nam jej na srebrnej tacy. Trzeba trochę posiedzieć nad tekstami, a i znajomość "Contagious" i "Contagium" jest niezbędna do pełnego jej zrozumienia, ale naprawdę jest to warte wysiłku. Jeżeli jednak ktoś całkowicie i uparcie ignoruje warstwę liryczną muzyki (a są tacy...), i tak śmiało może się za "Contagion" zabierać. Zapewniam, że Rob Sowden swoim śpiewem zachęci każdego do głębszej refleksji.

Podsumowanie by się przydało, ale sami widzicie, że nie mam do "Contagion" żadnych zastrzeżeń. To album niezwykle równy, żaden utwór nie spada poniżej obranego już przez początkowe "Witch Hunt" wysokiego poziomu. Co więcej, kawałki od "Bitter Harvest" aż do końca nawet go przerastają. To zdecydowanie najlepsza jak na razie płyta Areny. I jazda obowiązkowa nawet dla antyfanów muzyki progresywnej. Gorąco zachęcam, dalej w trylogii "Contagion" nie będzie już tak różowo...

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Arena "Contagion"
doktor (gość, IP: 5.172.252.*), 2016-03-25 15:19:12 | odpowiedz | zgłoś
Rewelacja!Podobnie jak Immortal.Aż dziw bierze,że Pointer się nie poddał i załozył tak doskonały zespół.Pierwsza plyta przecież lśni!Wszystko ułożyło się doskonale-Mosley w Marillion i Pointer w Arenie.I ten John Mitchel.Ach....
Ha
Sephirothek (wyślij pw), 2009-05-25 17:18:11 | odpowiedz | zgłoś
Myślę, że "Contagion" drugą szanse warto dać, co zresztą widać po ocenie, jaką ode mnie dostała :)
To takie małe dzieło i, moim zdaniem, płyta lepsza od "The Visitor"
pozdrawiam
hmm
tjarb (wyślij pw), 2009-05-25 10:33:14 | odpowiedz | zgłoś
W sumie od czasow swietnego Visitora pozniejsze plyty mnie jakos nie podniecaly. Moze po prostu nie dalem im drugiej szansy?