zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Arena "Pepper's Ghost"

7.12.2009  autor: Meloman
okładka płyty
Nazwa zespołu: Arena
Tytuł płyty: "Pepper's Ghost"
Utwory: Bedlam Fayre; Smoke and Mirrors; The Shattered Room; The Eyes of Lara Moon; Tantalus; Purgatory Road; Opera Fanatica
Wykonawcy: Clive Nolan - instrumenty klawiszowe; Mick Pointer - instrumenty perkusyjne; Rob Sowden - wokal; John Mitchell - gitara; Ian Salmon - gitara basowa
Wydawcy: Verglas Music
Premiera: 2005
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

"Pepper's Ghost" to jak dotychczas ostatnia płyta Areny. Pamiętam dokładnie, że po pierwszym jej przesłuchaniu, a było to już jakiś czas temu, nie wzbudziła we mnie specjalnych zachwytów. No, ale za każdym następnym razem było coraz lepiej.

Na otwarcie "Bedlam Fayre" - utwór wręcz poraża ekspresją śpiewu i mocą gitar. Nie pozwala odetchnąć na chwilę. W zasadzie tak jest do ostatniego dźwięku na tej płycie. Co prawda bywają oczywiście momenty (między innymi za sprawą najbardziej zapracowanego klawiszowa na świecie, czyli Clive Nolana), w których możemy znaleźć trochę spokojnych tonów. Przykładowo w "Tantalus". Oprócz tego dla wyważenia nastroju w środku stawki, pod numerem cztery mamy balladę rockową "The Eyes of Lara Moon". Przedtem jednak wyśmienity "Shattered Rooms", w którym mnóstwo się dzieje, a muzyka płynie w różnorodnym tempie.

Najbardziej uderza i powala jednak ostatni kawałek na albumie, czyli "Opera Fanatica" z wstawkami operowych głosów. Lecz najpierw utwór "Purgatory Road", stanowiący jakby wstęp do "Opera Fanatica". Jest to także typowy dla Areny fragment: melodyjny śpiew, ciekawe riffy, zza których wychylają się z lekka klawisze. W końcówce trochę solówek i jakieś rozmowy w tle. I wreszcie ostatnie nagranie albumu. Na otwarcie głosy operowych śpiewaków i nagle słyszymy gitarowy rytm, jakby z jakiegoś ciemnego tunelu z niesamowitą prędkością wyjechała lokomotywa parowa. To tempo zachowane jest już do końca. Dla jego podtrzymania Michell wygrywa swoje solówki. Dalej zwolnienie, znowu słychać operowe zaśpiewy i ciągle pędzimy lokomotywą, której nikt nie próbuje już zatrzymać. Głos Sowdena wyśpiewujący słowa "...set them free" i rewelacyjna partia gitary to początek porywającego finału.

Co się rzuca od razu w uszy na "Pepper's Ghost"? To, że aranżacje gitar są tak opracowane, iż przy pobieżnym słuchaniu docierają do nas przede wszystkim riffy (przynajmniej tak jest w moim przypadku). Czyżby nie było gitary solo? Jest, ale czujemy to wyraźnie dopiero po dokładnym wsłuchaniu się w muzykę. Ten album to połączenie mocy i piękna. John Mitchell jak zwykle oszczędny w solówkach. Co prawda powoduje to u mnie lekkie uczucie niedosytu, lecz nie wpływa negatywnie na odbiór. Wręcz przeciwnie, mam ochotę znowu sięgnąć po te nagrania. Zresztą odczuwam to też przy każdej starszej płycie Areny, nawet z poprzednim gitarzystą (Keith Moore). Prawdę mówiąc niezły patent. Jak się okazuje, skuteczny.

Komentarze
Dodaj komentarz »