zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Bethzaida "Nine Worlds"

13.09.1999  autor: Kornik
okładka płyty
Nazwa zespołu: Bethzaida
Tytuł płyty: "Nine Worlds"
Utwory: Dawn (Part II); Dividement; And Then I Turned Towards Darkness; Frozen Wastes; Nine Worlds; The Outsider; The Tranquility of My Last Breath; Burn, Fire for the Ancient Vampire; Forever Night; 1349
Wykonawcy: Terje Myhre Krabol - instrumenty perkusyjne; Brian III - gitara, instrumenty klawiszowe; Lars Ruben Hirsch - wokal, flet; Nils Arve Sandberg - gitara basowa; Andre Svee - gitara
Wydawcy: Seasons of Mist, Mystic Production
Premiera: 1996
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Po raz pierwszy z Bethzaidą, a dokładniej z utworem "Frozen Wastes", zetknąłem się już pod koniec ubiegłego roku, przesłuchując jakieś odsiewy u kumpla, ale do niedawna w ogóle nie mogłem skojarzyć tego zespołu z tym kawałkiem. Wszystko się zmieniło, gdy w moje chciwe łapska wpadł ich debiutancki album, zatytułowany podobnie jak drugie demo - "Nine Worlds". Grany przez Bethzaidę atmosferyczny dark metal, dosłownie powalił mnie na kolana i od tamtego czasu, kaseta na stale zadomowiła się w moim wiochmenie.

Zawsze byłem kiepski w szufladkowaniu czegokolwiek, ale wydaje mi się, że najlepszym określeniem muzyki Bethzaidy byłby chyba dark metal, przesiąknięty domieszką blacku, a momentami nawet deathu. Dominują raczej wolne i średnie tempa, ale w szybszych partiach zespół radzi sobie także wyjątkowo dobrze (np. w otwierającym album "Dawn (Part II)"). Zachwyca szczególnie wokal - czysty i czytelny, ale nie pozbawiony charakterystycznej ostrości. Lars potrafi śpiewać bardzo spokojnie ("Frozen Wastes"), ale potrafi też solidnie drzeć ryja ("Dividement"). W jednej z recenzji w jakimś zinie spotkałem się ze stwierdzeniem, że wokalista ma podobny głos do Martina Walkyier ze Skyclad - nie wiem ile jest w tym prawdy, ale skoro padło takie stwierdzenie, to chyba rzeczywiście tak jest. Lars, oprócz zapodowania tekstów, zajmuje się także grą na flecie - o profesjonalności tego człowieka jako flecisty nie ma co za dużo pisać, wystarczy przez chwilę posłuchać "Frozen Wastes", aby być naprawdę pełnym podziwu. Flet przewija się praktycznie przez wszystkie utwory - to właśnie dzięki niemu, Bethzaida osiąga tak niesamowity i oryginalny klimat. Zespół całkowicie wystrzegł się używania klawiszy i w sumie to chyba lepiej, dzięki temu nie brzmi jak kolejny klon Dimmu Borgir. Na pochwałę zasługuje także jakość nagrania - pełen profesjonalizm, produkcja na medal, wszystko dobrze słychać, nic nie ginie w potoku dźwięków, co często zdarza się debiutantom.

Już dawno nie słuchałem zespołu, który przekonałby mnie do siebie równie szybko, co Bethzaida. Wystarczyły dwa pierwsze kawałki, żebym był kupiony, a przecież album zawiera jeszcze osiem równie porywających kompozycji. Właściwie to już sam nie wiem, czy ich sukces tkwi w melodyjności "fujarki", ciężkich riffach, czy też w niesamowitym wokalu. W każdym bądź razie polecam tę płytę każdemu, kto w zalewie blekowych kapel szuka trochę różnorodności, mroku i atmosfery (choć mówią, że atmosfera najważniejsza w toalecie)...

Faworyty: "Dividement", "Frozen Wastes", "Forever Night", "1349".

Komentarze
Dodaj komentarz »