zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Grave Digger "The Clans Are Still Marching - Live At Wacken 2010"

23.11.2011  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Grave Digger
Tytuł płyty: "The Clans Are Still Marching - Live At Wacken 2010"
Utwory: The Brave; Scotland United; The Dark Of The Sun; William Wallace 'Braveheart'; The Bruce; The Battle Of Flodden; The Ballad Of Mary; The Truth; Cry For Freedom; Killing Time; Rebellion; Culloden Muir; Ballad Of A Hangman; Excalibur; Heavy Metal Breakdown
Wykonawcy: Chris Boltendahl - wokal; Jens Becker - gitara basowa; Axel Ritt - gitara; Hans Peter Katzenburg - instrumenty klawiszowe; Stefan Arnold - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Napalm Records
Premiera: 2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Trwa moda na nagrywanie materiałów live z Wacken; swoje DVD zarejestrowali tam m.in.: Saxon ("The Saxon Chronicles"), Exodus ("Shovel Headed Tour Machine: Live At Wacken And Other Assorted Atrocities"), Running Wild ("The Final Jolly Roger"), Scorpions ("Live At Wacken Open Air 2006"), a fragmenty z występów umieszczali na krążkach Motorhead, Therion i inni. Do tego grona dołączył Grave Digger, który co prawda już wcześniej wydał DVD zatytułowane "Tunes Of Wacken" (2002). W 2010 roku zespół powtórzył swój wyczyn, a okazją ku temu była trzydziesta rocznica istnienia. DVD zostało pięknie wydane: w digipacku ze świetną grafiką na okładce (autorstwa Gyula Havancsaka), przedstawiającą armię z zaświatów kroczącą do boju; na pierwszym planie jeden z kościotrupów dzierży sztandar, drugi gra na dudach, trzeci wznosi lśniący miecz. A więc okładka jak najbardziej wpisuje się w tradycję tej formacji. Czytelne są informacje na tylnej okładce: tytuły piosenek ponumerowane, dodatki przyzwoicie wyszczególnione, to samo można powiedzieć o informacjach fonograficznych.

Po włożeniu płyty DVD do odtwarzacza od razu startuje menu, witając nas dźwiękami "Highland Farewell", a tam do wyboru: koncert, chapters, dodatki i ustawienia dźwięku (w opcji dolby digital 5.1 lub stereo). Każdy ogląda przeważnie najpierw koncert, a więc enter i jedziemy. DVD zaczyna się od gromkich braw, wybrzmiewających na tle porośniętych bujną trawą łagodnych wzgórz przypominających krajobraz Szkocji. W chwilę potem plener się zmienia: oto Wacken ze swoją gigantyczną sceną, telebimami po obu jej stronach (nad lewym ekranem - płonący łeb byka, czyli logo festiwalu), wieżami dla kamerzystów, kramami gdzieś w dali. Pod sceną ok. 70 - 80 tys. ludzi, bo tyle wejściówek zapewnia organizator koncertu. Zespół zadbał o to, żeby intro zatytułowane "The Brave" nie było puszczone z taśmy. Najpierw widzimy trzech dudziarzy, do których po chwili dołączają kolejni, idąc ramię w ramię z mężczyznami grającymi na instrumentach perkusyjnych - wszyscy ubrani w tradycyjne stroje. W sumie na scenie pojawia się ok. 30 osób. Szkocka melodyjka ludowa robi ogromne wrażenie nawet w telewizorku, a co dopiero wówczas, na żywo, przy żywiołowym aplauzie publiczności.

Grave Digger zaczyna grać już po zachodzie słońca. Zespół prezentuje się na scenie wybornie: Chris Boltendahl z barwami wojennymi wymalowanymi na pysku przywdział strój szkockiego patrioty (ma kilt, a jakże!), reszta muzyków nosi typowe heavymetalowe wdzianka, poza Hansem Peterem Katzenburgiem, który przyjął wizerunek śmierci odzianej w czarną pelerynę. Na deskach obecne są także osoby wspomagające Chrisa w chórach, a tych - jak wiadomo - w muzyce grobokopców nie brakuje. Chórzyści wyraźnie są zadowoleni ze swej obecności na scenie, bo szaleją na całego. Kiedy nie mają nic do śpiewania, to klaszczą, pogują i wygłupiają się w cholerę! Boltendahl przez blisko 80 minut udowadnia, jak wybornym jest frontmanem: co rusz zagaduje ludzi (niestety po niemiecku), sprawnie przemieszcza się po scenie, gestykulując zachęca do lepszej zabawy. Świetnie prezentuje się perkusja z centralami udekorowanymi logo grupy; często filmowana jest z góry. Nieco psychodeliczne wrażenie robi biało-czarna gitara Ritta, Jens Becker zaopatrzył się w czarny czterostrunowy bas.

Praca kamer jest zadowalająca, choć często obraz jest zamglony, występują uporczywe przebarwienia, które może dają fajny efekt, ale z drugiej strony irytujące jest, kiedy czyjaś gęba staje się czerwoną plamą. Można czepiać się montażu, który nie zawsze uwzględnia to, co dzieje się na scenie, np. słabo pokazywany jest Axel Ritt podczas odgrywania solówek. W trakcie niektórych kawałków zamiast sceny widzimy fragmenty filmików o zmaganiach rycerzy oraz kadry z zabytkami i surową przyrodą północy. Są one, na szczęście dla oglądającego, tylko dyskretnym dodatkiem, nie wpływającym na klimat koncertu. Podejrzewam, że były one równolegle wyświetlane na telebimach. Dobrą robotę odwalili oświetleniowcy, bo tu muzyka współgra z efektami świetlnymi. Na scenie zawsze jest dużo dymu, co nadaje widowisku specyficzny klimatu. Fajnie natomiast, że operatorzy uchwycą czasem jakiś detal, który decyduje o specyfice koncertu, np. odsłuch na scenie z logo "WOA" w dużym zbliżeniu. Bardzo dobrze przekazano atmosferę widowiska, publiczność jest stosunkowo często pokazywana, co ważniejsze jest też słyszalna. Jednak dźwięk nie jest czysty, jeśli chodzi o grę zespołu, ale to dobrze, bo to znaczy, że w studio nie gmerano dużo przy oryginalnym zapisie.

Grave Digger gra heavy metal w odmianie patetyczno - monumentalnej. Z jakichś powodów zdecydował się tak ułożyć setlistę, by móc w całości odegrać numery z płyty "Tunes Of War", skądinąd świetnej, ale czy przełomowej? Dla mnie jest to dziwny wybór na rocznicowe DVD. Od takiego oczekuje się raczej setów przekrojowych (tak, wiem, pięć lat temu wydali bardziej przekrojowe DVD rocznicowe "25 To Live"). "Tunes Of War" została nagrana w 1997 roku, więc nie jest to jakaś rocznicowa okazja, by przypomnieć płytę w całości, a - jak pamiętamy - dotyka ona tematyki narodowo - wyzwoleńczej Szkotów. Co innego, gdyby Grave Digger celebrował trzydzieste urodziny w Szkocji, ale w Niemczech? Iluż znowu Szkotów tam było? Nie jednak żebym narzekał, bo wszelako koncert dostajemy intrygujący. A zatem odgrywają w całości płytę "Tunes Of War", po kolei od "Scotland United" do "Culloden Muir", a oprócz tego trzy kawałki niezwiązane z owym krążkiem, czyli "Ballad Of A Hangman", "Excalibur" i "Heavy Metal Breakdown". Jest więc szybko, miażdżąco i czasem nastrojowo.

Na imprezie urodzinowej nie mogło zabraknąć gości, zaproszenie przyjęli Baul Muluy Pipes & Drums, którzy otwarli koncert, Doro Pesch, która znakomicie zaśpiewała w duecie z Chrisem w "The Ballad Of Mary", oraz Hansi Kursch i muzycy Van Canto, którzy wynieśli kawałek "Rebellion" na wyżyny. Właśnie, największe wrażenie robi "Rebellion" z udziałem gości i publiczności, która bez dodatkowych zachęt odśpiewuje refren. A w solówce oczywiście żywe dudy. Potężnie brzmi "The Bruce", kapitalnie w moim odczuciu "Ballad Of A Hangman". Solo perkusyjne w "Culloden Muir" nie porywa niczym niezwykłym, ale świetnie w ciemnościach prezentują się fosforyzujące pałki, którymi wymachuje Arnold. Okazję do nieokiełznanych zawodów z serii "kto głośniej" daje "Heavy Metal Breakdown"... Tu rzeczywiście ciarki mogą przejść po skórze. Ale nie dajmy się zwieść, publiczność jest raczej statyczna (mało ruchliwa) podczas występu Diggera. Wreszcie jest trochę pirotechniki na zakończenie. I tu drugi poważny minus - koncert rocznicowy nie może trwać niespełna 80 minut, choćby nie wiem, jak był wykurwisty.

W bonusach dostajemy clip do utworu "Highland Farewell", promującego świeżutką wtedy płytkę "The Clans Will Rise Again" (2010). Oglądamy zespół ze sprzętem rozłożonym pośród zielonych wzgórz, a kadry ukazujące załogę przeplatają się z historyjką o średniowiecznych wojakach idących do boju (też jestem wielkim fanem filmu Gibsona). Obligatoryjnie pojawia się dudziarz, który rzeźbi solo na swym instrumencie. Dalej jest relacja z planu zdjęciowego do teledysku. Chris i reszta kompanów dzielą się swymi spostrzeżeniami na temat samej kompozycji, jak i szczegółów dotyczących realizacji clipu. Oprócz tego widzimy techników, operatorów kamer, dźwiękowców i statystów przy robocie. Jakkolwiek narracja jest w języku angielskim, to jednak przydałyby się napisy dla mniej wprawnych we władaniu tym narzeczem.

Kolejnym dodatkiem jest trwająca blisko 23 minuty spowiedź Boltendahla w dwóch wersjach językowych: niemieckiej i angielskiej. "Cześć, jestem Chris Boltendahl, jestem wokalistą w Grave Digger. Świętujemy właśnie trzydziestolecie istnienia zespołu" - tymi słowami wita się lider grupy, po czym przechodzi do przedstawienia jego historii, wspomina poszczególne płyty, opisuje słynne trasy koncertowe, zdradza zabawne epizody, ale też nie tai, że były chwile zwątpienia. Naprawdę warto posłuchać, bo dowiemy się tam m.in. o inspiracjach, które towarzyszyły powstawaniu formacji: największy wpływ miały Iron Maiden i Motorhead (czemu mnie to nie dziwi?). Obraz jest zapisany w technice sepii, przy czym urozmaicono go zdjęciami muzyków, okładkami płyt i innymi pamiątkami.

Rzecz zatytułowana "Axel iPhone Clips" to trzy filmiki nagrane przez Ritta przy użyciu telefonu. Są to impresje z "Unirock Festiwal 2010", z sesji zdjęciowej do utworu "Highland Farewell" oraz z "Wacken 2010" (ten trzeci jest najciekawszy). Jakość obrazu i dźwięku są takie sobie, ale jako ciekawostka są to interesujące dokumenty. Ritt uchwycił m.in. komiczny występ kolesi poprzebieranych za muzyków Iron Maiden z lat osiemdziesiątych (wiecie, kalesony w paski, te sprawy), robiących jaja z "Fear Of The Dark", sceny na lotnisku, w hotelu, w sklepie z łakociami, na zapleczu sceny. Jest jeszcze jeden oryginał, ale nie chcę więcej zdradzać, bo spitolę niespodziankę. Wszystko opatrzone jest dowcipnym komentarzem. "Wacken 2010 Slide Show" to seria fotografii z koncertu rocznicowego - nic nadzwyczajnego poza tym, że można lepiej skupić się na niektórych ujęciach, co było niemożliwe przy oglądaniu filmu.

Do zestawu dołączono też płytkę CD z zapisem tego samego koncertu. Po co? Pewnie pozwoliło to podnieść wytwórni niskim kosztem cenę zestawu do blisko 90 zł, bo tyle trzeba wydać na "The Clans Are Still Marching - Live At Wacken 2010". Czy warto? Jeśli ktoś uważa, że mankamenty, o których wspomniał autor recenzji, są nieistotne, to warto. Z drugiej strony na DVD zmieszczono, jak deklaruje wytwórnia, 190 minut materiału, więc jest co oglądać. Zatem jak przy zakupie fajek - decyzja należy do ciebie.

Komentarze
Dodaj komentarz »