zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

recenzja: Jethro Tull "Benefit (reedycja)"

6.03.2013  autor: Meloman
okładka płyty
Nazwa zespołu: Jethro Tull
Tytuł płyty: "Benefit (reedycja)"
Utwory: With You There To Help Me; Nothing To Say; Alive And Well And Living In; Son; For Michael Collins, Jeffrey And Me; To Cry To Song; A Time For Everything?; Inside; Play In Time; Sossity, You're A Woman
Wykonawcy: Ian Anderson - wokal, flet, gitara akustyczna; Martin Barre - gitara; Glenn Cornick - gitara basowa; Clive Bunker - instrumenty perkusyjne; John Evan - fortepian, organy
Wydawcy: Chrysalis Records
Premiera: 1997
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Zwiastunem trzeciego albumu Jethro Tull, zatytułowanego "Benefit", był singiel, który ukazał się w styczniu 1970 roku. Zawierał dwa utwory: "The Witches Promise" i "Teacher", które nie znalazły się na tym longplayu (aczkolwiek późniejsza wersja na rynek amerykański zawiera drugą piosenkę). Ale co ważniejsze - przy ich nagrywaniu gościnnie na klawiszach uczestniczył John Evan, stary znajomy Andersona jeszcze ze składu The Blades. Na poprzednich wydawnictwach kapeli na instrumentach klawiszowych pogrywał Ian i tak miało być dalej. Lecz on nie lubił (wręcz nie cierpiał) ani organów, ani fortepianu, chociaż zamierzał uczyć się gry na tych instrumentach. Jednak w tym przypadku zweryfikował swoje plany i był zainteresowany wprowadzeniem do bandu piątego muzyka - tylko do klawiszy. Początkowo współpraca z Evanem nie opierała się na stałej obecności w trakcie sesji nagraniowych, ale uczestniczył on w tworzeniu całej trzeciej płyty. W owym czasie artysta ten studiował w Kolegium Nauk Ścisłych w Chelsea z bardzo dobrymi wynikami i nie wiązał swoich życiowych planów z muzyką. Tak więc jego partie dogrywane były wieczorami po zajęciach. Jednak po namowach lidera i długim wahaniu John przerwał naukę i wstąpił do Tull. Zadebiutował na żywo 5 kwietnia 1970 roku w Norymberdze. Planował pograć dwa czy trzy lata, lecz jak okazało się później, utknął w ekipie na dziesięć lat. Zasłynął z białych garniturów, długich włosów i komicznego wizerunku scenicznego.

"Benefit" wydano nakładem Island Records w kwietniu 1970 roku. Album ten różni się od poprzedniej płyty "Stand Up", chociaż w dużym stopniu stanowi niejako kontynuację jej stylu. Przybyło elementów typowo rockowych, szczególnie w partiach gitarowych, poza tym mniej mamy fletu, a jeśli już jest, to bardziej agresywny i uboższy w melodię. Album, tak jak dwa poprzednie, ma dziesięć nagrań. Trwa prawie czterdzieści trzy minuty, czyli jest trochę dłuższy niż dotychczasowe dokonania studyjne. Aż pięć kawałków nie zawiera dźwięków fletu. Nowe brzmienie, polegające na wprowadzeniu klawiszy, też jest znamiennym elementem, lecz nie najważniejszym. Słychać wyraźnie, że John Evan dopiero wprowadza się w klimaty grupy. Co charakterystyczne, jak na razie zespół nie prezentuje się aż tak bogato, jak mógłby sugerować fakt wprowadzenia klawiszy na stałe. Za to dużo pełniej wykorzystuje swoje możliwości Martin Barre, którego gitary mamy tu bardzo wiele i w różnych konfiguracjach (zdecydowane riffy, treściwe lecz niedługie solówki, przesterowania oraz inne elektroniczne sztuczki). Anderson, jako twórca całego materiału, przedstawia obok krótkich piosenkowych, ledwie trzyminutowych form więcej utworów trwających w granicach pięciu, sześciu minut, z rozbudowanym tematem głównym. Tym razem nie ma żadnych propozycji instrumentalnych.

Krążek otwiera najdłuższe, jedno z lepszych w całym zestawie nagranie "With You There To Help Me" z odznaczającymi się partiami gitary elektrycznej i odmiennymi barwami fletu (improwizowane, urywane dźwięki). Kolejny tytuł "Nothing To Say" to Jethro Tull w swojej klasycznej, czystej postaci, tyle że bez fletu. Gitara początkowo tylko riffuje, fortepian lekko uzupełnia melodię. Wokal Iana majestatycznie faluje. Amplituda propozycji na albumie jest zmienna, jeśli chodzi o energię, bo właśnie dalej następuje bardzo wyraźne obniżenie dynamicznego poziomu. Najpierw słyszymy niespełna trzyminutowe "Alive And Well And Living In", w którym kapela jakby traci cały rockowy impet zbudowany na początku. Mamy tutaj jazzowe współgranie fortepianu z fletem, trochę gitary akustycznej, a także niezdecydowane, porwane tempo. Trochę lepiej wygląda ostre i również krótkie "Son" (bez fletu). Można odnieść wrażenie, że miejscami pozycjom tym brakuje wewnętrznej spójności, przez co nie cementują całego materiału. Natomiast nieźle, chociaż bez rewelacji, prezentuje się dedykowany przyjacielowi Andersona country-balladowy kawałek "For Michael Collins, Jeffrey And Me" (wiadomo, chodzi o Jeffreya Hammonda).

Jednak dopiero w bardzo dynamicznej kompozycji "To Cry You A Song" (z przetworzonym elektronicznie śpiewem) wraca polot i zdecydowanie, które pozostaną już do końca płyty. W numerze tym partie Martina zostały tak zrealizowane, że słyszymy dwóch gitarzystów grających unisono (kojarzy się z Wishbone Ash). Bardzo ładne połączenie partii fletowych z sekcją rytmiczną ma miejsce w energetycznym "A Time For Everthing?". Jednym z najlepszych na krążku jest "Inside", które posiada znamiona melodyjnego przeboju z uwagi na specyficzne dialogi na linii flet - wokal. W wyróżniającym się galopującym rytmem utworze "Play In Time" ponownie pokazuje swoją moc gitara, a także całą krasą brzmią organy. Słyszymy też tutaj efekt taśmy odtwarzanej od tyłu. Całość zamyka ballada "Sossity, You're A Woman", gdzie gitarze akustycznej towarzyszą uwypuklone klawisze oraz partie fletu. Podsumowując wydawnictwo, można stwierdzić, że jest to bardzo dobra płyta i w dużej mierze eksperymentalna. Anderson wprowadził do stylu swojego teamu wiele elementów hard rocka i połączył je w udany sposób z folkiem, jednocześnie nie zapominając o klimatach muzyki dawnej.

Muzycy Tull coraz więcej czasu poświęcali na trasy koncertowe. Po ukazaniu się longplaya "Benefit" od razu udali się na pięciomiesięczne tournee po USA. Na Wyspy wrócili dopiero w sierpniu i trzydziestego dnia tego miesiąca uczestniczyli w czterodniowym "Isle Of Wight Festival", na którym zrobili furorę. Jest okazja wspomnieć też o słynnym Woodstock z 1969 roku. Jethro Tull byli zaproszeni na imprezę i w tym czasie przebywali w Ameryce. Ale kiedy dowiedzieli się o złych warunkach atmosferycznych, jakie wtedy panowały w okolicach Nowego Jorku, czyli o nieustannych opadach deszczu, nie zdecydowali się wystąpić. Nie było to z pewnością zbyt dobrym posunięciem strategicznym, ale w niczym ekipie nie zaszkodziło. Natomiast rok później, na Wight prawdopodobnie oglądała ich publiczność w liczbie dwustu pięćdziesięciu tysięcy (ogółem cały festiwal zgromadził sześćset tysięcy widzów). Jethro Tull pokazali się w towarzystwie między innymi takich wykonawców, jak Jimi Hendrix (to był jeden z jego ostatnich koncertów przed śmiercią), Leonard Cohen, Hawkwind, Free, Donovan, The Moody Blues. Na występie tym Anderson z przyjaciółmi oprócz materiału z trzech już wydanych albumów, zaprezentował też premierowe nagranie "My God", które znajdziemy później na kolejnej płycie formacji.

Komentarze
Dodaj komentarz »