zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Kinsky "Copula Mundi"

11.12.2001  autor: Wełna
okładka płyty
Nazwa zespołu: Kinsky
Tytuł płyty: "Copula Mundi"
Utwory: Coincidentia oppositorum; L'home-machine; Opera posthuma; Histoire de l'oeil; Mulitpled by hypercube; Der Mensch ist; was er iBt; Harmonia preastabilita; Swiatłem ciała jest oko
Wykonawcy: Paulus von Kinski
Premiera: 1992
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

W roku 1945 grupa naukowców dowodzona przez Roberta Oppenheimera, sztucznie dopingowana przez niemiecką III Rzeszę, przeprowadziła na pustyni Alamagordo w USA pierwszy eksperymentalny wybuch bomby atomowej. Upłynęło wiele czasu od tamtego zdarzenia, w Polsce próby przeprowadzano dwa razy, obie zakończyły się powodzeniem. Pierwsza odbyła się w małej wiosce Uranica Dolna na północy Polski, zrobiona przez chłopa Józefa Mutka. Zaraz po eksperymencie z wioski pozostały tylko jej granice, a sam Józef, jak to wszyscy w okolicy mówią, gdzieś wyparował. Druga próba miała miejsce w Czernobylu na Ukrainie, przeprowadzona w tajemnicy przez polskich naukowców w 1986. Zakończyła się sukcesem międzynarodowym.

Przechodząc do czasów nam współczesnych, w 1992 polski naukowiec, pracujący pod pseudonimem Kinsky, doktor filozofii, wypuszcza na rynek bombę atomową o kieszonkowych rozmiarach, nazywając ja "Copula Mundi". Bomba jest chytrze ukryta wewnątrz kasety magnetofonowej i eksploduje po włożeniu do magnetofonu z siłą 2 mega ton. Jest to trzeci, największy sukces polskiej atomistyki od czasów jej narodzin, niestety środowisko fizyków nie przyznaje się do Kinskiego, w ten sposób Polska traci szansę na Pokojową Nagrodę Nobla z dziedziny fizyki. Sama bomba też nie jest popularna, gdyż tylko niewielu szczęśliwców, którzy przeżyli pierwszy wybuch, może coś głośno o niej opowiedzieć. Stąd moja misja i ta próba przedstawienia samego wybuchu, jak i jego późniejszych skutków w postaci choroby popromiennej, na którą i ja cierpię.

Kinsky to masa surowych dźwięków w collage'ach dysonansów, wokal wielojęzyczny (polski+łacina+niemiecki+rosyjski zmieszane ze sobą), który czasem wolno ryczy, wypluwa słowa z prędkością dźwięku, mówi, bełkocze.

Na poczatku słyszymy grę silników superfortecy B-29, wiozącej małą bombkę w prezencie Japończykom. Na bombowiec napada eskadra groźnych Zero, siedzimy w kadłubie, łoskot karabinów maszynowych, warkot przelatujących blisko myśliwców. Na pokładzie chaos, coś się pali, na szczęście nasz ogień przepędza Japończyków, a dwóch z nich topi wraz z maszynami w oceanie. Znów cichy basowy szum naszych silników, nadlatujemy nad cel, celowniczy podnosi rękę, teraz. Luk się otwiera i bomba poszła w dół. Wybuch ogromnej siły, wykwita olbrzymi grzyb atomowy, czoło fali uderzeniowej pędzi i zmiata z drogi wszystko co napotka. Po chwili wszystko wygląda jakbyś w mrowisko wrzucił granat, mrowie ludzi spalonych żywcem, zgniecionych przez fale, z wypalonymi oczami, że spływającą skórą ze świeżych trupów. Słuchamy dalej i przychodzi chwila zadumy. Wyrzuty sumienia dyktowane przez wolną gitarę, zabiłeś miliony ludzi, ktoś kazał zabić Ci miliony ludzi i zrobiłeś to, mechanicznie, tak mechanicznie jak brzmi perkusja. W następnym utworze jesteś w kościele, spowiadasz się Bogu, chcesz przebaczenia, jeśli przebaczy Ci Bóg, wybaczą Ci inni ludzie. Ale potem, wraz z następnym numerem, ogniste gitary podsuwają Ci nowe zbrodnie, wokal wrzeszczy Ci do ucha kolowaciejesz, kręci Ci się w głowie, upadasz, nic nie widzisz. A tam nad głową skaczą Ci pająki-nuty, perkusja wali Twoją głową o podłogę, bas pulsuje Ci w skroniach, wszystko przyśpiesza, dostajesz drgawek, padaczki, potem znowu wszystko zaczyna się kręcić, mdłości, "What I gonna do, What I gonna, what I gonna...", jeszcze chwilka i powoli wszystko się uspokaja, bas wyłania się z ciszy i pomaga Ci wstać, miarowa perkusja przywraca Ci normalny puls, jednak coś jest nie tak, wczuwasz się w to, co śpiewa wokal, że nic nie widzisz, jesteś ślepy, jedynie biały kolor, jest wszędzie, tylko biały kolor, jedynie biel, widzisz biel, żadnego innego koloru. Co jest?? Biały, biały, biały, biały, jedyny kolor, tylko, biały, tylko, biały, tylko.

I oto ślepo wodząc ręką, znajdujesz jakąś nitkę gitary, ratunek. Dududududud didudidudidudidu dudidudidudi dududududud - idziesz za tym głosem. Czujesz, że jesteś coraz bliżej, gitary brzmią coraz milej, dochodzi druga, wygrywają instrumentalny kawałek o akustycznym brzmieniu, czujesz jak nitka zaczepiła się o coś i powtarza jedną melodię, pociągasz za sznurek. Wybucha bomba Kinskiego, szybka reakcja łańcuchowa tonów i w jednej chwili rozmawiasz z tow. Bogiem, "Auuu I die when You die, auu auu... I can fly I am free no I am rent to... towariszcz Bóg."

Druga strona kasety to z początku wolne buczenie, powracasz do "normalnego" świata, przeżywszy wybuch, lecz ciągle masz przed oczyma widok śmierci, znajdujesz okruch życia w zajebistym riffie i skocznej sekcji z cudownymi talerzami, przerywanej po to, by znowu powrócić do jęcząco-bulgoczących tonów, wolnych, z rozpaczliwym wokalem, powtarzającym w kółko kilka niezrozumiałych słów. Potem słyszymy szum radia, jakaś rosyjsko-języczna stacja, po chwili wchodzą szybciutkie talerze, być może grane miotełkami, wolny tombas i wolne, pogrzebowe riffy gitar, wokal, jak to zazwyczaj bywa, powtarza w kółko jedno, dwa słowa, jakby nie mógł oprzeć się ich magii i przestać je powtarzać, utwór kończy się wspaniałą zagrywka gitar i dudniącym dźwiękiem młotka, uderzającego w jakąś rurę, plus bulgocący bas. Następny utwór to od razu zarzynanie świń, ryk koni, naprawdę taki power, że głowa skacze na wszystkie strony, perkusja to ciągłe przejścia, potem ten sam riff, ale już z normalną sekcją, aż wszystko kończy się jękami, płaczliwym wokalem, rykami w tle, wolnym tętnem werbla, grą trwającą przez około 2 minuty, aż wszystko cichnie przy odgłosach sapania, jakby ktoś przebiegł 2 kilometry na pełnym gazie.

"Dotykam słońca pierdoląc sie z kurwami", kosmiczny riff i jedyne słowa ostatniego utworu, które udało mi się rozpoznać, nie licząc następującego po tych słowach tytułowego zdania "Światłem ciała jest oko, światłem ciała... oko, światłem ciała jest oko, światłem jest... oko...". Przy tych słowach cała muzyka jest podporządkowana wokalowi, nuty przypadają tylko na sylaby w słowach, tak gitary jak i perkusji, dopiero po kilkunastu powtórzeniach dochodzą do tego piski gitar, by zakończyć znów razem jednym głosem "Światłem ciała jest oko!".

Oczywiście Kinsky nie śpiewa o ataku na Hiroszimę, ani o doświadczeniach z rozbijaniem atomu, taką formę nadałem wyobrażeniu, jakie naszło mnie przy słuchaniu Kinskiego podczas pisania recenzji, by była ona trochę zabawniejsza. Tak naprawdę ciężko jest powiedzieć, jaki przekaz niesie ta muzyka. Ktoś wspominał mi, o ile dobrze pamietał, że w wywiadzie dla "Tylko Rocka" Kinski mówił, że to co robią nie ma żadnego sensu. I to jest to! Jesień 1994, to był dla mnie Początek Końca, usłyszałem Kinskiego.

Obecnie Paulus von Kinski (główne "skrzypce" w Kinsky) gra i śpiewa w kapeli Multicide.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Spieszę uzupełnić...
Borg (gość, IP: 89.76.35.*), 2010-03-23 17:26:59 | odpowiedz | zgłoś
Dotykam słońca pierdoląc się z kurwami,
Dotykam dotkniętego gdy zostajemy sami.
Odżywiam się snami - upadłymi aniołami,
Na moich plecach napis,
na moich plecach napisz:
Światłem ciała jest oko!

A tak przy okazji to głową i motorem zespołu był Tony von Kinsky a nie Paulus
Ps: Towariszcz Bloch a nie Bóg
muzyka totalna
rice (gość, IP: 89.228.230.*), 2009-02-10 16:20:11 | odpowiedz | zgłoś
najbardzej niedoceniona polska grupa.gdyby powstali w stanach mysle ze mogliby spokojnie zostac czolowa kapela zpod znaku relapse hydra head lub ipecac...polecam projekt marchlevski stworzony przez tonego von kinski. jeszcze mroczniej posepniej buuuu...
nr 1
strange (gość, IP: 62.61.54.*), 2008-08-16 17:20:35 | odpowiedz | zgłoś
Ta płyta to dla mnie nr w historii polskiej muzyki. Na drugim miejscu jest "Esion" Ewa Braun