zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: The Kovenant "Animatronic"

21.04.2000  autor: Kornik
okładka płyty
Nazwa zespołu: The Kovenant
Tytuł płyty: "Animatronic"
Utwory: Mirrors Paradise; New World Order; Mannequin; Sindrom; Jihad; The Human Abstract; Prophecies Of Fire; In The Name Of Future; Spaceman; The Birth Of Tradegy
Wykonawcy: Von Blomberg - instrumenty perkusyjne; Psy Coma - gitara; Lex Icon - wokal
Wydawcy: Mystic Production, Nuclear Blast Records
Premiera: 1999
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 1

Covenant na "Nexus Polaris" zbliżył się muzycznie do granicy, której przekroczenie dla blackowego zespołu mogło zakończyć się tragicznie. Ku mojej wielkiej rozpaczy, na "Animatronic" wykonano ten nieszczęsny krok naprzód i jeśli chodzi o mnie, zespół definitywnie pozbawił się tym samym szans na jakąkolwiek akceptację. Rozumiem, że regresja nie jest oznaką postępu, ale czy Kovenant tak bardzo musiał zmieniać swoje oblicze, aby zostać wyłowiony spośród zalewu podobnych kapel? Efekt takich poczynań jaki jest każdy widzi: Nagash wygląda jak Marilyn Manson, muzykę można określić jako "norweską odpowiedzią na Rammstein". Ktoś mądry zaszlufadkuje to wkrótce do industrialu. Nagash, kurwa dlaczego nam to robisz?

Mimo moich usilnych starań, w niczym nie mogłem odaleźć jakichkolwiek powiązań nowej płyty z "Nexus Polaris" (no może tylko w chórach pordzewiałego grzyba po pięćdziesiątce, zwanego czasem kobiecym wokalem). Całość kojarzy mi się z dicho, niestety - mimo mojej olbrzymiej tolerancji, nie przychodzi mi na myśl żadne inne określenie. Poszczególne utwory są bardzo chwytliwe, łatwo je zapamiętać, dzięki czemu szybko się nudzą. Ogólne wrażenie stara się poprawiać Nagash (a właściwie Lex Icon), usiłując śpiewać miejscami bardziej blackowo. Skrzeczy, charczy, stara się dodać temu mroczny charakter, ale co z tego, gdy momentami na kilometr zalatuje od niego manierą Mr. Mansona.

Byłem na tyle cierpliwy, żeby wysłuchać płyty kilka razy - miałem nadzieję że może się jakoś przekonam, złapię ten cudownie przesłodzony klimat, ale nic takiego nie miało miejsca. Ciekawszy jest już chyba Rammstein, którego osobiście nienawidzę, no ale cóż, okazuje się, że można stworzyć jeszcze większe gówno. Zespołowi sugerowałbym wydanie pierwszego singla z utworem "The Birth of Tragedy" - ten tytuł będzie pasował jak ulał do tego, co Kovenant zaprezentował nam ostatnimi czasy. Podsumowywując, dla mnie "Animatronic" to pomyłka. Zanim zdecydujesz się na zakup tego krążka, przesłuchaj go kilka razy w sklepie, choćbyś miał tam spędzić cały dzień. Jeśli kochasz Rammstein i od czasu do czasu lubisz posłuchać disco, to ta płyta będzie dla Ciebie jak znalazł. Tylko proszę, jeśli będziesz nią zachwycony i zechcesz się podzielić swoją recenzją, nie nazywaj tego industrialem. Nie obrażajmy bogów, bo niektórzy z nich mogą się w trumnie przekręcić.

PS. Chciałbym jeszcze podziękować siłom wyższym, że nie dopuściły do występu Kovenant na tegorocznym Mystic Festivalu (i to jeszcze jako jednej z gwiazd - ludzie!!!). Dzięki temu uniknąłem załamania nerwowego.

Faworyty: nic mi się tu nie podoba...

Komentarze
Dodaj komentarz »