zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 30 kwietnia 2024

recenzja: Manowar "Gods Of War"

9.06.2007  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Manowar
Tytuł płyty: "Gods Of War"
Utwory: Overture To The Hymn Of The Immortal Warriors; The Ascension; King Of Kings; Army Of The Dead, Part I; Sleipnir; Loki God Of Fire; Blood Brothers; Overture To Odin; The Blood Of Odin; The Sons Of Odin; Glory Majesty Unity; Gods Of War; Army Of The Dead, Part II; Odin; Hymn Of The Immortal Warrior; Die For Metal
Wykonawcy: Eric Adams - wokal; Joey DeMaio - gitara basowa; Karl Logan - gitara; Scott Columbus - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Magic Circle Music, Mystic Production
Premiera: 2007
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 4

Manowar to bez wątpienia jeden z najlepiej rozpoznawalnych grup metalowych na świecie, o którym opinie należą jednocześnie do najbardziej spolaryzowanych. Osobiście muszę przyznać, że choć ich true-metalowy image (z tekstami na czele!) jest dla mnie irytującym, śmiesznym, a chwilami wręcz żenującym aspektem działalności zespołu, to wydaje mi się, że Manowar dość niesłusznie został zdemonizowany do tego stopnia, że słuchanie ich płyt może być uznane za "w złym guście". Może przemawia przeze mnie sentyment, gdyż w swoim czasie była to bodaj pierwsza metalowa kapela, której płyty (a właściwie kasety) usłyszałem i przez czas jakiś "tłukłem" non-stop, ale moim zdaniem zespół ma na swoim koncie wiele naprawdę godnych uwagi numerów. Niemal w całości można tu zaliczyć moją ulubioną, debiutancką płytę zespołu - "Battle Hymns" - będącą świetną mieszanką power metalu, klasycznego rocka i NWOBHM. A potem też trafiały się perełki, jak choćby blisko półgodzinne epickie "Achilles, Agony And Ecstasy In Eight Parts" (niestety momentami nieco nierówne), sabbathowate "The Demon's Whip", klimatyczny instrumental "Today Is A Good Day To Die" czy "Defender" z narracyjną wstawką w wykonaniu słynnego Orsona Wellesa.

Niestety, najnowszy album zespołu nie dorasta do pięt dawnym wydawnictwom. Stylistycznie na pewno nie ma tu zakoczenia. Rockowe naleciałości przebijające się na pierwszych płytach zespołu, dawno już zostały zapomniane i od lat Manowar funduje nam mocno do siebie podobne albumy. To, co można potraktować jako zmianę, to duża ilość pseudosymfonicznych wstawek oraz nieco mroczna atmosfera - ani jedno, ani drugie nie wyszło jednak w mojej opinii płycie na zdrowie. Orkiestrowych wstawek jest po pierwsze za dużo, a po drugie - są marnej jakości. Sprawia to wrażenie, jakby zespół stwierdził, że wystarczy samo brzmienie bębnów, trąb itd., żeby stworzyć klimat i zyskać nobilitację w uszach słuchaczy. No cóż, nie wystarczyło... Dość podobnie rzecz się ma z "klimatycznością" muzyki, którą kapela próbuje budować dużą ilością narracyjnych, mówionych wstawek oraz wolnymi i średnimi tempami, w których utrzymana jest większość płyty. W efekcie rozległe obszary płyty są mdłe i bez wyrazu, a tylko chwilami jest ciekawie - przypomina to łowienie perełek w zamulonym muzycznym stawie.

Dla przykładu można wziąć na tapetę trzy kolejne numery ze środkowej części płyty, opowiadające o najważniejszym bogu skandynawskiej mitologii - Odynie. I tak "Overture To Odin" to beznadziejne orkiestrowe nudziarstwo (trwa 3:41), a następujący po niej "Blood Of Odin" jest słabiutkim, pozbawionym życia i atmosfery narracyjnym gadu-gadu (3:57). A po tych usypiających marnościach jeden z najlepszych numerów na płycie - "Sons Of Odin". Ciekawy klimat, miarowe, spokojne tempo, ciężkie wejścia gitary, dobre solo, zaskakująco "zjadliwe" chóry. Niestety w końcowej partii "wchodzi" recytacja i orkiestracja, która trochę psuje efekt całości.

I tak też słucha się tej płyty. "Uwertura do hymnu nieśmiertelnych wojowników" wzbudza śmiech patetycznym tytułem, a potem usypia orkiestrowym nudziarstwem. "The Ascension" to również głównie orkiestracje i recytacja z odbrobiną wokalu - całość jest kompletnie bezpłciowa. "King Of Kings" jest pozbawioną pomysłów, jednostajną "naparzanką". Pierwsza część "Army Of The Dead" to głównie chóralne zaśpiewy, a druga - smętne organy, smętny chór i marna melodia. "Glory Majesty Unity" to narracja, orkiestra, efekty specjalne (huki, wiejący wicher, bitewny zgiełk), a na koniec budząca ironiczny uśmiech "przysięga wojowników". "Gods Of War" to jeden z nielicznych numerów, gdzie fajnie wpleciona w muzykę jest orkiestracja - podniosłe dźwięki dobrze współgrają tu z ciężka gitarą. Ale ogólnie kawałek jest do poprawki, bo melodyka i rytm robią nieco zbyt patetyczne wrażenie, a jak na czas trwania (7,5 minuty) jest tu zbyt monotonnie. Podobnie jest z balladą "Blood Brothers" oraz "Odin" (kojarzy się z epickimi numerami z przeszłości Manowar w stylu "Bridge Of Death" czy też "March For Revenge") - oba numery niepotrzebnie "przeciągnięto". "Hymn Of The Immortal Warriors" zaskakuje w pierwszej części bardzo ciekawą melodyką, lekką akustyczną gitarą i świetnym klimatem, by potem zmienić się w przeciętniaka, a na koniec zabić dobre wrażenie fatalnym chórem. Czyli znów do korekty.

Tak naprawdę to z czystym sumieniem zostawiłbym w całości na tym albumie tylko trzy numery. Pierwszy to "Sleipnir" z ciekawą melodyką, "zanikającymi" riffami, szeptano-mówionym wokalem oraz dobrą, ostrą solówką. Drugi to bodaj najcięższe na płycie, konkretne "Loki God Of Fire" z bardzo fajnym, zwartym i mocarnym riffem (trochę przypomina "Number 1" z "Louder Than Hell"). No i mocarne "Die For Metal" ze świetnym, walcującym riffem oraz rockmetalowym klimatem w stylu pierwszych albumów.

Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że po usunięciu ośmiu marnych nagrań, skróceniu pięciu i pozostawieniu trzech bez zmian, wyszłaby z "Gods Of War" dobra, trwająca nieco ponad pół godziny EPka. Za postawę na całej płycie mogę też z czystym sumieniem pochwalić Karla Logana, który wywija tu naprawdę na wysokim poziomie, ciekawie, z pomysłem i ikrą. Niemal każdy numer ożywa, gdy "wchodzi" gitarowa solówka w jego wykonaniu - szczególnie polecam te w "Loki God Of Fire", "Gods Of War", "Sleipnir" oraz "Odin". Niestety mam do ocenienia wszystkich muzyków i całość muzyki - i w tym kontekście wrażenie jest jednak słabe. Po średnim "Louder Than Hell" i będącym twórczym dnem "Warriors Of The World" zespół podniósł się wprawdzie z kolan, ale ciągle jest mocno wytrącony z równowagi. Całe 73 minuty muzyki nadają się raczej tylko dla zatwardziałych fanów, bo moje sentymentalne - ale mam nadzieje, że pomimo to dość obiektywne - podejście nie jest w stanie zamaskować wielkich braków "Gods Of War".

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Trafna recenzja.
rezasurmar (gość, IP: 91.150.154.*), 2010-10-08 19:27:44 | odpowiedz | zgłoś
Jeżeli ktoś lubi łomot przez 60minut albo i dłużej, to może faktycznie wydawać się ta płyta patetyczna.
Dla mnie jest genialna, coś w stylu lacrimosy Elodia, świetne połączenie muzyki symfonicznej, ostrych metalowych riffów i dobrego hardrocka miejscami.
Kapitalna, słycham jej już 4dzien non-stop :).
Jestem fanem twórczości Pink Floyd, Porcupine Tree, GovtMule itp.
Płyta jest inna niż wcześniejsze dokonania Manowar, przez co jest ciekawą odskocznią od łomotu :P, który na tej płycie jest podciągnięty do rangi sztuki i to przez duże S :P. Komu się nie podoba niech spada na drzewo.
2
Starsze »