zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 7 listopada 2024

recenzja: Marilyn Manson "Eat Me, Drink Me"

19.10.2007  autor: Cemetary Slut
okładka płyty
Nazwa zespołu: Marilyn Manson
Tytuł płyty: "Eat Me, Drink Me"
Utwory: If I Was Your Vampire; Putting Holes in Hapiness; The Red Carpet Grave; They Said Hell's Not Hot; Just a Car Crash Away; Heart Shaped Glasses; Evidence; Are You the Rabbit?; Mutilation is the Most Sincere Form of Flattery; You and Me and the Devil Makes 3; Eat Me, Drink Me
Wykonawcy: Marilyn Manson - wokal; Tim Skold - gitara, gitara basowa, programowanie
Wydawcy: Interscope Records
Premiera: 2007
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 4

Czas leci nieubłaganie, co nie zawsze dobrze służy ikonom rocka. Tym oto banalnym stwierdzeniem, chciałbym rozpocząć recenzję nowego krążka jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii muzyki, czyli Briana Warnera, znanego szerzej jako Marilyn Manson. Po, w miarę udanym, "The Golden Age Of Grotesque" i typowej składance, jaką był wydany w 2004 roku album "Lest We Forget", w obozie "największego deprawatora młodzieży" w USA, nastąpiła przedłużająca się cisza. Plotkowano, że Manson pragnie zakończyć karierę i skupić się na reżyserowaniu filmów. Jednakże po 4 latach od wydania ostatniej regularnej płyty, artysta powraca z szóstym już krążkiem, zatytułowanym, dość przewrotnie "Eat Me, Drink Me".

Najnowszy album miał być zupełnie nowym rozdziałem w karierze muzyka. Po nieszczęśliwej historii miłosnej z słynną modelką Ditą Von Teese i odejściu praktycznie wszystkich członków zespołu (ostał się jedynie gitarzysta, a wcześniej basista - Tim Skold), Manson deklarował w wywiadach, że postanowił nagrać płytę, która miała być jego swoistym katharsis, która pozwoliłaby mu uzewnętrznić jego wszystkie problemy i jednocześnie się ich pozbyć. Czy mu się to udało? Możliwe, że osobistych kłopotów się pozbył, aczkolwiek muzycznie mu raczej nie wyszło. "Eat Me, Drink Me" to album mocno bezpłciowy i często po prostu nudny. Bardzo mało się na nim dzieje, brakuje przebojowych, a zarazem dobrych utworów, z których kiedyś przecież ten zespół słynął! Trochę zabawny jest fakt, że ów dość nieudany krążek, rozpoczyna jeden z najlepszych kawałków, jakie kiedykolwiek Manson nagrał. "If I Was Your Vampire" to naprawdę długi (jak na ten zespół), mroczny i posępny utwór. Rozpoczynający się krótkim wstępem, przechodzi w dość złowieszcze granie, mogące się kojarzyć z tym, co zaprezentował zespół na świetnym "Holy Wood". Naprawdę mało kogo stać na tak dobry "otwieracz" płyty. Jednakże potem jest już tylko i wyłącznie gorzej. Kolejne kawałki osadzone są zdecydowanie bardziej w rockowych klimatach, zupełnie niepodobnych do pierwszego utworu. W następnych piosenkach zdecydowanie brakuje tego, czasami trochę prześmiewczego i groteskowego mroku, do którego Manson przyzwyczaił nas na dwóch ostatnich płytach. Dostajemy za to dawkę bardzo melodyjnego i często wesołego rocka, momentami mocno kojarzącego się z płytą "Mechanical Animals". Na przykład "Putting Holes In Happiness" czy "Red Carpet Grave" mogłyby bez większego problemu znaleźć się na wspomnianym albumie, który trudno nazwać dużym osiągnięciem Mansona. Co gorsza, taki "Just A Car Crash Away" to po prostu kalka "Fundamentally Loathsome" z "mechanicznych zwierzątek", a "Are You The Rabbit?" brzmi jak część druga "Dope Hat" z debiutu, co lekko pogrąża tę płytę. Pozbycie się prawie wszystkich członków składu, a szczególnie tak ważnych, jak Twiggy Ramirez czy John 5, spowodowało, że zespół w żadnym wypadku nie gra już industrialnego połączenia rocka i metalu. Obecnemu obliczu Mansona znacznie bliżej nawet do grania, kojarzonego dotychczas z Oasis, czy przedstawicielami nowej fali rocka, jak The Killers! Singlowy "Heart-Shaped Glasses" to trochę taki unowocześniony David Bowie, czego jednak nie można uznać za wadę, gdyż to i tak jeden z najlepszych kawałków na płycie. Piosenka ta, jako jedna z nielicznych, posiada naprawdę wchodzący w głowę refren i mimo, że jest przewidywalna do bólu, to przyjemnie się jej słucha. Płytę ratuje też "Evidence" oraz "They Said That Hell's Not Hot", które, jako jedyne, poza utworem otwierającym i singlem, posiadają wyraźny, wchodzący do głowy motyw gitarowy i naprawdę dobry, świetnie zaśpiewany refren. Krążek wieńczy kawałek tytułowy, który w zamierzeniu autora miał być zapewne drugim "Coma White" czy "Man That You Fear", jednakże "Eat Me, Drink Me" nie dorasta im do pięt. Zaletą tego albumu jest świetne brzmienie, każdy instrument brzmi doskonale i nie można w tej kwestii niczego Mansonowi zarzucić. Atutem albumu są też gitarowe sola. Praktycznie w każdym utworze jakieś się pojawia i z reguły są zagrane na niezłym poziomie. Jako, że Madonna Wayne Gacy odszedł z zespołu, klawisze zostały zepchnięte na dalszy plan, praktycznie poza utworem singlowym ich nie ma. Warto zwrócić też uwagę na teksty. Cały album poświęcony został historii trudnej miłości i związanych z tym wyborów. Nie mam zamiaru deprecjonować, zapewne dużej wrażliwości tego muzyka, pragnę jedynie zauważyć, jak wielka zmiana zaszła w jego stylu, niegdysiejszy antychryst nagle stał się smutnym i rozczarowanym miłością mężczyzną. Doprawdy zdumiewające.

Jak więc już wspomniałem na samym początku tej recenzji, niektóre gwiazdorzy rocka, powinny odejść na przedwczesną emeryturę. Marilyn Manson pokazuje na najnowszym albumie swoje mocno wypalone i nużące oblicze. Płyta ta nie przynosi nic nowego, a zespół z ikony industrialnego rocka, stał się zwykłym, przynudzającym, rockowym zespołem, jakich wiele. Naprawdę szkoda, że po 4 latach Manson powraca w taki sposób. Możemy jedynie mieć nadzieję, że jego nowa miłość (19-letnia aktorka) na tyle go uleczy, iż jego następny album można będzie postawić na tej samej półce, co rewolucyjny "Antichrist Superstar" czy świetny "Holy Wood (In The Valley Of The Shadow Of Death)".

Komentarze
Dodaj komentarz »