zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Megadeth "Youthanasia (reedycja)"

20.02.2012  autor: Mateusz Liber
okładka płyty
Nazwa zespołu: Megadeth
Tytuł płyty: "Youthanasia (reedycja)"
Utwory: Reckoning Day; Train Of Conesquences; Addicted To Chaos; A Tout Le Monde; Elysian Fields; The Killing Road; Blood Of Heroes; Family Tree; Youthanasia; I Thought I Knew It All; Black Curtains; Victory; Millenium Of The Blind; New World Order (demo); Absolution; A Tout Le Monde (demo)
Wykonawcy: Dave Mustaine - wokal, gitara; Marty Friedman - gitara; David Ellefson - gitara basowa; Nick Menza - instrumenty perkusyjne
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Były perkusista Megadeth, Nick Menza, powiedział kiedyś, że "Youthanasia" jest cięższym album niż "Countdown To Extinction". Co prawda jest sporo przesady w tej wypowiedzi, ale wypada się już zgodzić, że to mocniejsza płyta od kolejnego "Cryptic Writings". Faktem jest również, że "Youthanasia" otwiera i jednocześnie zamyka pewien rozdział w historii Megadeth. Po wydaniu tego krążka zespołowi zaczęto zarzucać, że coraz "śmielej" sobie poczyna, robiąc ukłon w stronę komercji. Stąd właśnie słowa Nicka Menzy broniące "Youthanasia".

Sądzę jednak, że media wyolbrzymiały sprawę, "Youthasia" jest bowiem w 100% heavymetalowym albumem. Nie jest na pewno cięższa od poprzedniczki, ale za to następczyni ("Cryptic Writings") nie ma do niej pod tym względem startu. Uważam, że "Youthanasia" zamyka, przynajmniej na kilka dobrych lat, złoty okres dla Megadeth. Nie biorę pod uwagę kwestii popularności (ta, mimo wszystko, zawsze była ogromna), ale spadek poziomu kompozytorskiego. Przez następne lata słuchacze musieli zapomnieć o porywających solówkach oraz ciężkich riffach. To bardzo przykra chwila, ale można powiedzieć, że trudno jej uniknąć, będąc gwiazdą takiego formatu. Każdy zna przecież historię Metalliki. Piętno, które odciskają wytwórnie, pozostaje na wieczność. Nie mam zamiaru w dalszej części bawić się w porównania. Nie to jest tutaj najważniejsze, a wyłącznie muzyka zawarta na krążku z 1994 roku.

"Youthanasia" wchodzi w skład mojej "trójcy świętej" albumów Megadeth. Tworzy ją wspólnie z "Rust In Peace" i "Countdown To Extinction". Uważam, że te trzy albumy to szczytowe osiągnięcia kapeli. Wiem, że w tym momencie narażam się mocno fanom "Peace Sells...", które cenię tylko nieco mniej, ale może to już kwestia sentymentu. Nie oznacza to jednak, że wolę heavymetalowe niż thrashowe oblicze zespołu.

Pamiętam, że dostałem ten album od mojego ojca. Był to 1994 rok, czyli moment ukazania się krążka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to niesamowita, legendarna już chyba okładka, którą zaprojektował Hugh Syme. Widok tego mrocznego i zachmurzonego nieba, niekończących się zielonych łąk, praczki i tych wszystkich bobasów zawieszonych na sznurku do suszenia prania wzbudził autentycznie mój niepokój. Byłem wtedy bardzo młody i przyznam, że cały ten surrealizm wpływał wyjątkowo na moją wyobraźnię. Trochę się nawet bałem, ale nie potrafiłem jednocześnie oderwać wzroku. Nic dziwnego, to naprawdę małe arcydzieło. Nie wszędzie ten wspaniały i niepokojący obraz został pozytywnie odebrany. Sprzedaży albumu zakazano w Singapurze i Malezji. Władze tych państw określiły okładkę mianem "oszczerczej".

Skoro jestem przy ograniczeniach, wypada wspomnieć, że emisja teledysku do "A Tout Le Monde" została wstrzymana przez MTV. Powodem miał być tekst rzekomo nakłaniający do popełnienia samobójstwa.

Jeśli chodzi o samą muzykę, jest to wyjątkowo dojrzały album. To samo tyczy się tekstów, często bardzo osobistych, niejednokrotnie wręcz edukacyjnych. Słychać, że lider grupy, Dave Mustaine, sporo w życiu przeszedł (rok wcześniej przedawkował valium i był w śpiączce), ale jednocześnie wiele go to nauczyło. Pod względem warstwy lirycznej, "Youthanasia" nie ma sobie równych. Album został napisany wyłącznie w studiu. Jak mówią muzycy, "tak naprawdę nic z przeszłości nie wpłynęło na tę płytę".

Wziąłem pod lupę wersję "Youthanasia" pochodzącą z serii "Remixed & Remastered" z 2004 roku. Diametralnych różnic w brzmieniu nie ma, jednak cenię sobie bardziej wydanie poprawione, ponieważ nie słychać na nim pewnego pogłosu, który towarzyszy pierwotnej wersji albumu. Zespół uraczył fanów także czterema bonusowymi utworami, które jednak nie są warte jakiejś szczególnej uwagi, dlatego o nich na sam koniec.

Płytę rozpoczyna znakomity "Reckoning Day", który świetnie sprawdził się w roli openera. Bardzo dynamiczny utwór z chwytliwym refrenem, co zresztą jest naturalne na tym albumie. Od pierwszych minut słuchacz dostaje więc solidnego kopa i ma chęć na więcej. Drugim utworem jest "Train Of Consequences", do którego został stworzony jeden z najlepszych teledysków w historii grupy. Kawałek ten ma tylu zwolenników, co przeciwników. Ja należę do tej pierwszej grupy. To była miłość od pierwszego przesłuchania. Bardzo często do niego wracam i nawet teraz, pisząc te słowa, z głośników rozbrzmiewają melodie "Train Of Consequences". W wersji albumu, którą opisuję, na końcu utworu dodano solówkę. Nie jest to jakiś majstersztyk, ale wpasowuje się dobrze i jest ciekawym uzupełnieniem całości. Następnym na liście jest "Addicted To Chaos". Pamiętam, że na początku nie przepadałem za nim. Strasznie drażniła mnie do przesady zachowawcza gra Nicka Menzy. Czasem brzmi to wręcz prostacko. Jednostajne i przewidywalne uderzanie sprawiają wrażenie, że to automat, a nie żywy perkusista. Ten zarzut można podtrzymać i przypisać całej płycie, jednak tutaj jest to wyjątkowo wyraźnie słyszalne. Jednak po pewnym czasie zdołałem się przekonać do "Addicted To Chaos". Mimo mankamentów bardzo podoba mi się wokal Dave'a w tym utworze. Ten facet potrafił kiedyś naprawdę wysoko i z odpowiednią dramaturgią zaśpiewać.

Czas na największy hit - "A Tout Le Monde". Od razu napiszę, że nie według mnie. To zwyczajnie najbardziej promowany utwór z albumu. Do dziś zespół gra go niemalże na każdym koncercie. Myślę, że Dave powinien w końcu z niego zrezygnować ze względu na swoją niewydolność wokalną. Co prawda na nowej trasie pomaga mu Christina Scabbia, z którą Megadeth zarejestrowali ten kawałek na nowo w 2007, łamiąc serca niektórym fanom, jednak w pojedynkę nie radzi sobie już tak dobrze. Pamiętam, że kiedyś byłem bardziej zafascynowany "A Tout Le Monde", dziś ta miłość nieco osłabła. Uważam, że większość kompozycji na płycie stoi na wyższy poziomie i oferuje więcej. Takim utworem jest choćby "Elysian Fields". Mam straszną słabość do tego kawałka. Słyszałem wiele zarzutów, że jest zbyt "cukierkowaty" itd., ale na mnie te wypowiedzi nie zrobiły najmniejszego wrażenia, nie mogę się zgodzić z takimi opiniami. Przyznam, że utwór ociera się może bardziej o hard rocka, ale lepsze to niż ocieranie się o Bon Jovi na "Cryptic Writings". Na pewno to najbardziej melodyjny punkt na krążku, ale na tym polega jego piękno. Szkoda, że Dave zapomniał o tej znakomitej płycie i na koncertach wciąż wałkuje "A Tout Le Monde" zamiast sięgnąć po inne utwory z "Youthanasia".

Jesteśmy na półmetku, który rozpoczyna wspaniały i potężny riff do "The Killing Road". Jeśli "Elysian Fields" można uznać za najlżejszy, to "The Killing Road" jest dla niego doskonałym kontrastem. Obok tytułowego "Youthanasia" i zamykającego album "Victory", to zdecydowanie najostrzejszy utwór na płycie. Pikanterii dodają znakomite solówki Mustaine'a i Friedmana, które rozpędzają się z każdą sekundą. "Blood Of Heroes", który jest siódmy, dalej trzyma wysoki poziom. Pokazuje to wyraźnie, że "Youthanasia" jest bardzo równym albumem, który praktycznie pozbawiony jest słabszych momentów. Wszystko to oczywiście kwestia indywidualnego podejścia, ale jestem pewien, że sporo osób zgodzi się ze mną. Zaryzykuję stwierdzeniem, że następną płytą, która dorównuje jej poziomem, jest dopiero "The System Has Failed", która została wydana dekadę później.

Wspomniałem, że "Youthanasia" zawiera sporo osobistych tekstów Dave'a. "Familly Tree", traktujący o kazirodztwie, jest tego doskonałym przykładem. Mustaine nie był osobiście ofiarą takiej dewiacji, ale wspominał swego czasu, że w jego rodzinie podobna sytuacja miała miejsce. Sam kawałek jest jednym z moich faworytów na płycie. Co prawda ciężko wskazać na niej numer jeden - właśnie dlatego, że album jest bardzo spójny stylistycznie - ale ścisłą czołówkę da się ustalić. Tytułowa kompozycja to już istny majstersztyk. Kilkutonowy walec nacierający na uszy słuchacza. Z pewnością wchodzi w skład tej ścisłej czołówki. Zaczyna się całkiem niepozornie. Pamiętam, że gdy usłyszałem pierwszy raz początkowe riffy, pomyślałem sobie, że to pewnie będzie jakiś słabszy numer. Moje zdumienie było ogromne, kiedy ten niemrawy wstęp przerodził się w wyjątkowo ciężki i specyficzny zarazem utwór. Nastrój budowany jest bardzo umiejętnie, a momentem kulminacyjnym są wyborne solówki w środku utworu.

Powoli zbliżamy się do końca, a tam czekają na nas "I Thought I Knew It All", "Black Curtains" i "Victory". Pierwszy z nich to kolejny bardzo solidny numer, jednak słychać, że muzycy nie mieli zbytnio pomysłu na refren i to obniża delikatnie notę utworu. Jeśli chodzi o "Black Curtains", to równie dobrze mogłoby go nie być. Brzmi jakby był stworzony na siłę i nijak ma się do całości. To w zasadzie jedyny poważny słaby punkt "Youthanasia". Przymykam jednak na niego oko, zwłaszcza, że na każdym albumie można znaleźć jakieś słabsze ogniwo. Za to kończący płytę "Victory" to już istna perełka z bardzo... przewrotnym i niekonwencjonalnym tekstem. Warto zwrócić uwagę, gdyż znajduje się w nim wiele umiejętnie wplecionych nawiązań, które są ozdobą tej kompozycji. Podobnie wygląda sprawa z doskonałymi i błyskotliwymi solówkami, którymi wymieniają się zgrabnie Dave i Marty. Sprawiają one wrażenie czegoś w rodzaju gonitwy lub pościgu, utrzymując doskonałe tempo utworu.

Tym sposobem dobrnęliśmy do końca podstawowego zestawu kompozycji. Pozostały jeszcze bonusy. Nie są warte większej uwagi, ewentualnie poza "New World Order", które - podobnie jak "Millennium Of The Blind" - znajdują się na nowym albumie Megadeth, "TH1RT3EN". Pozostałe dwa to "Absolution", którego fragmenty zawiera "Trust" z kolejnego krążka, oraz wersja demo "A Tout Le Monde". Jakość tej pierwotnej wersji pozostawia jednak wiele do życzenia, podobnie jak sama jej budowa. Ciekawostką może być dłuższy tekst i więcej francuskiego w refrenach, jednak przebrnięcie przez to jest sporym wyzwaniem.

"Youthanasia" prezentuje się naprawdę świetnie. Ciężko doszukać się na niej słabszych momentów (może poza "Black Curtains") i dlatego właśnie tworzy spójną całość. Nie udawało się to już zespołowi w późniejszych latach. Album zamyka jednocześnie (oczywiście na pewien czas) rozdział typowego heavymetalowego grania kapeli. Mimo melodyjności i większej prostoty, to wciąż kawał solidnego i ciężkiego brzmienia, stąd też wystawiam płycie najwyższą ocenę.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Megadeth "Youthanasia (reedycja)"
Alex DeLarge (gość, IP: 188.122.20.*), 2014-05-08 19:55:13 | odpowiedz | zgłoś
Rzadko sie to zdarza, ale właściwie zgadzam się ze wszystkim, co napisał recenzent. Ostatnia świetna płyta Megadeth. Dla mnie też to jest absolutnie pierwsza trójka jeśli chodzi o Megadeth. Szkoda, że takie płyty już nie wychodzą...
megadeth
marcin kutera 1 (gość, IP: 164.127.93.*), 2012-03-07 22:08:46 | odpowiedz | zgłoś
Jeden z najlepszych albumów Megadeth.
Nie ważne czy to album pierwotny czy reedycja. No chyba ze na reedycji przesadzono z pracami na krystalicznością dźwięku ale nie sądzę, bo wtedy można sknocić coś co miało swój urok. Ja z reguły wolę albumy pierwotne.
re: megadeth
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2014-05-09 15:54:12 | odpowiedz | zgłoś
Na reedycji moim zdaniem zjebali gary, oryginalne grzmią jak na Black album mety, a tu pukają, posłuchaj pod tym kątem
Youth
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2012-02-24 19:12:29 | odpowiedz | zgłoś
Świetna płyta z genialną okładką. Może brakuje trochę szybkich agresywnych numerów ale i tak się przyjemnie słucha całości. Menza gra prosto ale porównywać go do automatu nie można. Wystarczy posłuchać ile dynamiki jest w przejściach np. w "The Killing Road". Kogo to nie przekonuje niech włączy sobie "The Eye" Kinga Diamonda, jeśli nie poczuje różnicy między automatem który tam jest a Menzą to ... świeć Panie nad jego uszami
Dobry.
Domine (wyślij pw), 2012-02-21 16:44:32 | odpowiedz | zgłoś
Dobry, czy nawet, niech będzie świetny, album, ale dycha?

To jaką ocenę wystawić CtE? Oczywiście, wszystko jest rzeczą gustu.
9/10
deviathor
deviathor (wyślij pw), 2012-02-20 23:07:05 | odpowiedz | zgłoś
A mnie się ta płyta podobała, podoba i będę do niej wracał. Mnie kojarzy się z fajnymi czasami - przyjemne brzmienie, spójne kompozycje, melodyjne zagrywki. Warto polecać ten album młodym adeptom metalowym :)
re: 9/10
pik (gość, IP: 79.163.42.*), 2012-02-21 15:15:18 | odpowiedz | zgłoś
Otóż to.
Reedycja...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-02-20 22:01:24 | odpowiedz | zgłoś
Oceniana wersja płyty jest zdecydowanie gorsza pod względem brzmieniowym od oryginału. Ucierpiała potęga perkusji Menzy. Negowany przez autora pogłos dawał tamtej produkcji solidnego dupnięcia. Co do cytatu o tym, że nic z przeszłości nie miało wpływu na te nagrania, to oczywiście blef ze strony zespołu - przynajmniej w warstwie lirycznej - patrz Vicotry poskładany z tytułów kawałków poprzednich krążków. Co do dodatków mających uatrakcyjnić to wydawnictwo, to też słabiutko, bo przecież wszystko to wcześniej już było. Z wszystkich remasterów zdecydowanie najlepiej wypada Countdown, ale tylko z powodu bonusów takich jak demo Psychotron - który pokazuje jak potężną mogła być ta płyta. Warto też wspomnieć o wprowadzeniu Mustaine'a z wkładki - gdzie już w remasterze Countdown, wspomina, że Megadeth zaczynał chylić się ku kompromisowi i upadkowi, paradoksalnie przez fakt dania równych praw głosu wszystkim członkom miast niego (early SKOM?). Weźmy oryginał kasety Youthanasia z 1994 r. wytłuszczone na maxa - Mustaine Music Co, Menza Music Co, Ellefson Music Co, Friedman Music Co.

Youthanasia: oryginał: 8/10
Reissue: 6/10
re: Reedycja...
boleń (gość, IP: 77.237.16.*), 2012-02-20 22:20:15 | odpowiedz | zgłoś
nie mam oryginalnego wydania youthanasii wiec nie wiem czy wszystkie kawalki zostaly podpisane zespolowo jak na remasterze? z paru innych zrodel wynika ze wylacznym autorem 7 numerow z 12 jest rudy; wiec co, cala kapela czerpala rowne profity z tego materialu mimo ze to mustaine mial najwiekszy wklad?
re: Reedycja...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-02-21 16:05:35 | odpowiedz | zgłoś
Sprawa jest problematyczna i wymaga konstatacji tego co jest napisane w oryginalnych wkładkach, z tym co Mustaine napisał we wstępie do reedycji i w końcu z tym co napisał w biografii sprzed roku. Generalnie już przy tworzeniu Countdown, wyglądało na to, że złoty skład się zaczął sypać, zaczęło się lawirowanie między menedżerami i starania odsunięcia Mustainea od hegemonii w Megadeth. Przynajmniej on tak twierdzi. W zasadzie on do dziś twierdzi, że cała muzyka i tekst należy do niego, choć pojawiają się nazwiska kolegów. Dalej idąc przyszedł ktoś z zewnątrz mówiąc Megadeth co dla niego jest najlepsze, czyli wprowadzenie demokracji do składu, tworzenie grupowe, każdy z kolegów, za każde najmniejsze pięrdnięcie, już ma prawa autora kawałka. Na tej kanwie potem Ellefson żądał od Seniora kilku baniek z praw autorskich, ale sprawę przegrał jak wiadomo. Zagmatwane to, ale generalnie Megadeth Music + Mustaine Music. Dlatego też dzisiejszy skład jest taki a nie inny. To raczej siła najemna, która nie wychyla nosa, póki wypłata na koncie jest o czasie. Takie mam wrażenie.