zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Muse "The Resistance"

16.11.2009  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: Muse
Tytuł płyty: "The Resistance"
Utwory: Uprising; Resistance; Undisclosed Desires; United States of Eurasia (+ Collateral Damage); Guiding Light; Unnatural Selection; MK Ultra; I Belong to You (+ Mon cour s'ouvre a ta voix); Exogenesis: Symphony Part 1 (Overture); Exogenesis: Symphony Part 2 (Cross-Pollination); Exogenesis: Symphony Part 3 (Redemption)
Wykonawcy: Matthew Bellamy; Christopher Wolstenholme; Dominic Howard
Wydawcy: Warner Bros.
Premiera: 2009
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 5

Czego jeszcze może pragnąć zespół, gdy wydał tak świetne płyty jak "Origin of Symmetry" i "Absolution"? Może próbować je przeskoczyć i starać się nagrać coś lepszego. W przypadku Muse sprawdziła się jednak inna, o wiele bardziej popularna, droga. Panowie trzy lata temu opublikowali koszmarny krążek "Black Holes and Revelations", który w połowie stanowił dowód na ich kompozycyjne wypalenie, w drugiej połowie zaś został wymierzony w listy przebojów i najbardziej komercyjne rejony rynku muzycznego. Bardzo ciężko jest powiedzieć, która połowa jest gorsza. "Spokojnie, jeszcze nagramy swoje 'Dark Side of the Moon'" - uspokajał w wywiadach Matthew Bellamy co bardziej wymagających swoich fanów. Wszyscy się już jednak dawno nauczyliśmy, żeby nigdy nie wierzyć muzykom rockowym...

"The Resistance" od początku było zapowiadane jako najbardziej ambitne dzieło zespołu i poniekąd zapowiedzi te się sprawdziły. Krążek wieńczy nagrana z udziałem orkiestry, trzyczęściowa suita "Exogenesis", nad którą Bellamy pracował w wolnych chwilach od kilku lat. Inspirowana muzyką Straussa i Chopina a także Pink Floyd, stanowi bez wątpienia największą atrakcję nowego krążka Brytyjczyków - w zasadzie jedyne, co mi się w niej nie podoba, to podział na trzy części. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że dokonano go specjalnie z myślą o posiadaczach iPodów i miłośnikach piosenki o "starlajcie", którzy uciekliby od całej płyty na sam widok trzynastominutowego utworu.

Już zdradziłem, że epickie zakończenie stanowi pewną zachętę, by z "The Resistance" się zapoznać. A jak się ma sprawa z resztą płyty? Tu już jest różnie...

Pozostałe osiem kawałków zdecydowanie rozjeżdża się na dwie części: pierwsza z nich skonstruowana została, niestety, nieco na wzór "Black Holes and Revelations". Drugą można by nazwać spadkobiercami "Origin of Symmetry" i "Absolution", aczkolwiek nie wiem, czy jednak określenie "popłuczyny" nie byłoby bliższe prawdy. W części do bólu singlowej najlepsze wrażenie robią pierwsze dwa utwory: "Uprising" - taneczny przebój z wyrazistą sekcją rytmiczną, chwytliwym motywem klawiszowym i stadionowym refrenem - oraz "Resistance" - przejmująca balladka, naznaczona charakterystycznym dla Muse patosem, ale również nie pozbawiona przebojowości. Rzeczy dziwne zaczynają się dziać na poziomie "Undisclosed Desires": aż musiałem spojrzeć do książeczki, aby się upewnić, czy przy utworze tym nie maczał palców Timbaland. Okazało się, że nie, ale i tak mięsisty beat oraz synkopowy rytm budzą jednoznaczne skojarzenia. Potworek ten już został wybrany na drugiego singla - z pewnością poradzi sobie na listach przebojów niewiele gorzej od cukierkowego "Starlight". Dalej wpływów czarnych hip-hopowców już brak, ale nie znaczy to wcale, że atmosfera krążka się uspokaja. "United States of Eurasia" brzmi jak twór maniakalnego fana Queen, który właśnie uciekł ze szpitala psychiatrycznego. Fragment orientalny może się jeszcze nawet podobać, ale już rozdmuchane partie wokalne, uzupełnione wielogłosami, zaaranżowanymi na wzór "Bohemian Rhapsody", są nie do przebrnięcia. Żeby kompozycję udziwnić, wieńczy ją cytat z chopinowskiego nokturnu.

Ambitniejszą w zamierzeniu część "The Resistance" otwiera "Guiding Light" - kolejny dziwny twór wymierzony w stadionową publikę (ach, ta sekcja rytmiczna). Niestety, pompatyczna, lukrowana partia klawiszy, na której jedzie cała kompozycja, oraz wykonywane w najwyższych rejestrach, przeciągane do granic możliwości jęki Bellamy'ego czynią wysłuchanie utworu do końca prawdziwym wyzwaniem. "Unnatural Selection" razi nijakością, nawet mimo riffu na miarę "New Born". Aż się prosi, żeby przewinąć od razu do "MK Ultra", który jest najlepszą piosenką podstawowej części albumu (wyłączając "Exogenesis") i spokojnie można go zakolejkować na playliście tuż obok najjaśniejszych utworów z trzech pierwszych płyt Muse. "I Belong to You" jest niezłą rozgrzewką przed finałem krążka i też stanowi jeden z jego najlepszych momentów. To wielowątkowa, rozbudowana kompozycja, w której jest miejsce i dla knajpianego, fortepianowego motywu, i dla iście operowych partii wokalnych, a nawet dla cytatu z arii "Mon cour s'ouvre a ta voix" Camille'a Saint-Saensa. Jednak w przeciwieństwie do "Guiding Light" czy "Unnatural Selection", tutaj wszystkie te elementy idealnie do siebie pasują i tworzą bardzo przekonującą całość.

"The Resistance" to Muse w pigułce. Niestety, pigułka ta, oprócz substancji idealnych dla naszego zdrowia, zawiera również kilka składników ewidentnie niestrawnych dla ludzkiego organizmu. Najnowsze dzieło Wyspiarzy udowadnia po raz kolejny, że są oni zdolni zawojować wszystkie listy przebojów i wypełnić największe stadiony świata miłośnikami swojej twórczości. Krążek w pierwszym tygodniu sprzedaży znalazł prawie 150 tysięcy nabywców w samej Wielkiej Brytanii, zaś promujące go koncerty są wyprzedawane w mgnieniu oka. Bellamy'emu udało się też na pewno zaspokoić własne ambicje, tworząc takie cudeńka jak "Exogenesis" czy "I Belong to You".

Niestety, "The Resistance" obnaża też największe wady jego zespołu. Patos kompozycji potrafi sięgnąć niewyobrażalnych rozmiarów i trudno się potem dziwić, że Muse nazywane jest karykaturą rocka progresywnego. Wiele utworów na siłę wydumano lub niepotrzebnie upstrzono nachalnymi cytatami: albo z własnej twórczości ("Unnatural Selection"), albo też cudzej (wszędobylskie queenowe akcenty; "Uprising", które brzmi zupełnie jak unowocześniona wersja "Call Me" Blondie).

Ta płyta ani nie przekona licznych przeciwników zespołu, ani nie zniechęci równie licznych fanów. Mnie chyba dalej pozostaje czekać na ich "Dark Side of the Moon".

Komentarze
Dodaj komentarz »
Płytka jest genialna...
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2009-11-18 17:25:12 | odpowiedz | zgłoś
...podobnie jak prawie wszystko, co do tej pory zrobił Muse. Ale rozumiem, że publiczności z gustami nieco bardziej metalowymi podchodzi mniej niż pierwsze ich płyty. Jak ktoś nie lubi pompatyczności i rozmachu, to rzeczywiście już jakiś czas temu powinien sobie Muse darować. Mimo wszystko te zarzuty trochę mnie śmieszą, bo taki Queen, na którym Muse wzoruje się przecież nie po raz pierwszy, też zawsze taki był, i to chyba w jeszcze większym stopniu. "The Resistance" jest za to bardziej różnorodna od poprzednich płyt, świetna kompozycyjnie i brzmieniowo, o geniuszu wokalnym nie muszę chyba wspominać. Dla mnie to jedna z najepszych kapel rockowych w tej chwili, chociaż rockiem progresywnym bym tego nie nazwał, więc trudno mówić o karykaturze tego gatunku. A zarzut wtórności - przecież 99 procent kapel rockowych i metalowych to sama wtórność, ale jak robi się to z klasą, to mi to w żaden sposób nie przeszkadza. Tyle... Czekam na koncert.
Muse
Tru (gość, IP: 94.75.73.*), 2009-11-17 18:41:20 | odpowiedz | zgłoś
przeciez to jest swietna plyta! Moze nie 10/10, ale 8 lub 9/10 spokojnie. Dobre melodie! Ludzie, to jest nawiazanie do prog-rocka, musi byc pompatycznie, epicko. Jesli nie chwytacie takiej muzyki, nie powinniscie sluchac Muse.
Muse
mihau (gość, IP: 87.105.237.*), 2009-11-16 22:24:46 | odpowiedz | zgłoś
"Mnie chyba dalej pozostaje czekać na ich "Dark Side of the Moon". "

ja już zwątpiłem że coś takiego nagrają

płyta na 4/10 to jest max co mogę od siebie dac a szkoda...
Dramat
caporomano (wyślij pw), 2009-11-16 19:32:58 | odpowiedz | zgłoś
Ocena max 2. Profanacja legendy jaką jest Queen. Gdy nie ma sie czego zaproponowac czerpie sie z innych garcsiami. Płyta zart.
jedna uwaga
mozart (gość, IP: 83.8.176.*), 2009-11-16 15:28:59 | odpowiedz | zgłoś
ocena jest za wysoka, dla mnie maksymalnie 3, tylko ich dwie pierwsze płyty nadają sie do słuchania, potem polecieli w jakieś opery
bez przesady
haladdin (wyślij pw), 2009-11-16 11:25:58 | odpowiedz | zgłoś
'Black Holes...' był jeszcze całkiem strawny, ale to, co nam zaserwowali na tej płycie bardziej przypomina mi album 'Systematic Chaos' DT. Z tym, że bez przedrostka Systematic...
2
Starsze »