- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
recenzja: Oranżada "Salto"

Wkrótce po wydaniu albumu "Karma Tango", w kwietniu 2023 r. Oranżada ponownie wkroczyła do studia nagraniowego. Pół roku później zaprezentowała singiel "Idź do chmury" z udziałem wokalisty Ścianki. Premiera pełnego materiału trochę się opóźniła, a z zapowiedzi działających od niemal ćwierć wieku przedstawicieli rocka psychodelicznego wynikało, że chyba nawet nie musiał się w tradycyjny sposób ukazać, bo zaplanowany został jako muzyka do filmu. Ostatecznie, prawie dwa lata po rejestracji, "Salto" wreszcie ujrzało światło dzienne.
Wypada od razu podkreślić, że zaśpiewany przez Macieja Cieślaka utwór "Idź do chmury" nie jest dla albumu reprezentatywny. W 42-minutowym materiale muzycznym stanowi raczej tylko krótki przerywnik między dwiema zbliżonej długości częściami, z których pierwsza ma dość improwizacyjny charakter, a druga ma jeszcze wyraźniej improwizacyjny charakter. Jest to też jedyna piosenka na albumie. Pozostałe utwory nie posiadają tekstów - są dziełem kwartetu instrumentalistów, a właściwie kwintetu, bo Oranżadzie towarzyszy na "Salcie" Maja Laura wzbogacająca muzykę o wokalizy m.in. w formie przerywanych jęków w "Ostatnich poprawkach galaktycznego krawca", a w "O.P.S.I.W.M.R." czegoś w rodzaju czkawki. Jej udział jest na tyle znaczny i godny uwagi, że aż trochę szkoda, że na zdjęciach w pozbawionym książeczki digipaku znaleźli się tylko czterej panowie ze składu podstawowego. Piosenkarka też zasłużyła na graficzne uwzględnienie. Chyba że postać z okładki to właśnie jej podobizna.
"Salto" sklasyfikować można jako w większości instrumentalny, czasami mroczny space rock, trochę w stylu wczesnego Pink Floyd, z domieszką jazzowych partii perkusji i wokaliz. Niektóre kawałki, chociażby "Nie wszystko oczywiste", zanim się rozkręcą, to nawet bardziej free jazz. Nie jest to album w stylu "Karma Tango" czy "Samsary" - bliżej mu do "Once Upon a Train", tylko nagrania są dłuższe. W jednym przypadku różnica ta wydaje się sztucznie zwiększona: "O.P.S.I.W.M.R. (Odwieczne poszukiwanie sensu istnienia wg malarza Rzempka)" po niespełna dwóch minutach ni stąd, ni zowąd zmienia się praktycznie w inny kawałek. Co do kompozycji, to poza ogólną, czyli zastosowaniem "Idź do chmury" jako rozgraniczenia w środku albumu, trudno tu dostrzec jakikolwiek zamysł. "Powolny rozwój, ale nagły rozkwit" z wejściem energiczniejszego gitarowego riffu w połowie to chyba jedyne nagranie, w którym da się wyczuć pewną koncepcję. Chociaż dana chwila na "Salcie" może się podobać, i to nawet bardzo, to z szerszej perspektywy, kilku i więcej minut, brakuje nie tylko ram, ale też dramaturgii. Trzyminutowe "Ostatnie poprawki galaktycznego krawca" oparte są na ciekawym pod względem rytmicznym motywie, ale ostatecznie rozczarowują tym, że się nie rozwijają. Początek "Narodzin planety" wytwarza lekkie napięcie, potem słychać solo gitarowe, aż w końcu wychodzi na to, że to wszystko do niczego nie dążyło. Interesująco wypadły partie bębenków i dęciaków w "Powolnym rozwoju, ale nagłym rozkwicie". Są tak krótkie, że robią wrażenie niemal przypadkowych - jakby muzyk z braku pomysłu szybko rezygnował z dalszego używania instrumentu. Pianino w "Idź do chmury" ma więcej sensu, ale w tym utworze akurat wszystkie partie są stosunkowo konkretne, zwłaszcza gitary elektrycznej. Reszta materiału to bardziej dobrze brzmiący zapis próby zdolnych muzyków ćwiczących nowe, jeszcze dość luźne pomysły - z bardzo małą ilością motywów mogących zapaść w pamięć, bez kulminacji i z wokalizami, które na dłuższą metę, zwłaszcza w końcowych, chyba wykorzystujących jakieś niewyraźnie artykułowane słowa "Nie wszystko oczywiste" i "O.P.S.I.W.M.R.", stają się niestety męczące. Takie nagrania publikuje się raczej jako ciekawostki wygrzebane po latach z archiwum, a nie jako pełnoprawne kolejne albumy studyjne. "Salto" mogłoby być niezłym przeżyciem jako set koncertowy. Płyta nie wciąga tak, jak powinna, a swoim nagłym zakończeniem jeszcze wzmacnia rozczarowanie. Sposób, w jaki poszerzony kwartet przeszedł od obiecującego "Początku wszystkiego" do wpędzającego w apatię "O.P.S.I.W.M.R.", to po prostu pomyłka.
Zespół można pochwalić jako świetnych wykonawców, a album - za dobre brzmienie. Niestety pod względem dramaturgii i kompozycji nowa pozycja w dyskografii grupy wypadła słabo. Chociaż nagrania ukazały się prawie dwa lata po wejściu muzyków do studia, to chyba i tak za szybko. Po wykonaniu salta Oranżada niech stabilnie stanie na nogach, bo w locie brakowało jej oparcia, jak i skupionego spojrzenia.