zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Pendragon "Love Over Fear"

11.11.2020  autor: Meloman
okładka płyty
Nazwa zespołu: Pendragon
Tytuł płyty: "Love Over Fear"
Utwory: Everything; Starfish And The Moon; Truth And Lies; 360 Degrees; Soul And The Sea; Eternal Light; Water; Whirlwind; Who Really Are We?; Afraid Of Everything
Wykonawcy: Nick Barrett - gitara, mandolina, wokal, pianino; Peter Gee - gitara basowa; Clive Nolan - instrumenty klawiszowe; Jan Vincent Velazco - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Pendragon Toff Records
Premiera: 2019
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Czym jest dla mnie muzyka zespołu Pendragon? Na pewno czymś niezwykłym i wyjątkowym. Pierwszy raz nagrania tej grupy usłyszałem w radiowej Trójce w nocnym programie w dniu 15.10.1989. Była to płyta "Kowtow". Nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Do dziś jej nie polubiłem. Ale kiedy formacja wydała kolejne krążki, takie jak "The World" i "The Windows Of Life", coś we mnie zaskoczyło. Często zastanawiam się, dlaczego tak bardzo pasują mi melodie i solówki gitarowe oraz klawiszowe stworzone przez Barretta i jego drużynę. Jest tu element szczególny - jakaś bliskość gustu, trafienie w samo sedno. Kiedyś Wojciech Młynarski śpiewał o sednie, że trafiamy w nie, bo zrobiło się takie duże. Nie, ono jest takie, jakie być powinno, ale zarezerwowane dla ludzi o niezwykłej wrażliwości. Ta muzyka bardzo mnie porusza, czasem wzrusza w niektórych fragmentach. Tak jest również dzisiaj. Kapela niedawno, bo w 2018 roku, świętowała swoje 40-lecie, a rok później wydała jedenasty album studyjny, "Love Over Fear".

Wiedziałem, że tak będzie, wierzyłem, że Nick Barrett wróci na płytach Pendragon do typowego progresywnego rocka. Do cudnie rozbudowanych solówek gitarowych i klimatycznego brzmienia instrumentów klawiszowych oraz wokalnych harmonii. Okazało się, że cichy układ z prog metalem, którego sporo mogliśmy usłyszeć na poprzednich krążkach formacji ("Pure" i "Passion"), uległ rozwiązaniu. Świadczy o tym właśnie ostatnie wydawnictwo. Wreszcie nastąpił przełom i ekipa sięga do tego, za co najbardziej cenią ją jej sympatycy, czyli do malowania dźwięków. Powracają melodyjne, niezwykle bogato zaaranżowane solówki gitar poparte barwną klawiszową paletą dźwięków. Tym razem również Clive Nolan w pełnej okazałości i doskonałej formie - w przeciwieństwie do jego minimalnego udziału w poprzednim wydawnictwie, "Men Who Climb Mountains" (przeczytaj recenzję).

W "360 Degrees" pojawiły się też elementy świadczące o rozszerzeniu brzmienia o muzykę folkową, Barrett gra tu na mandolinie i słyszymy skrzypce. Ten instrument występuje także w "Soul And The Sea". W obydwu przypadkach dzięki gościnnemu udziałowi Zoe Devenish. Mamy też w jednym numerze partię saksofonu (Julian Baker w "Whirlwind"). To imię i nazwisko muzyka, który pod koniec lat 70, na początku istnienia bandu, był w składzie, kiedy nazywali się jeszcze Zeus Pendragon.

Wszystko dobrze, ale mam jedną drobną uwagę. Nie rozumiem, dlaczego krążek rozpoczyna się od łomotu perkusji, który trwa 55 sekund. Co prawda towarzyszy mu partia organów, ale mnie to osobiście lekko razi. Potem już następuje rozwinięcie zasadniczego tematu w bardzo dobrym kawałku "Everything". No tak, ale nie wszystko musi być zrozumiałe, bo artyści idą swoją niezależną drogą. Skoro tak ma być, to niech im będzie.

Trudno określić, który utwór jest najlepszy, bo to bardzo równy muzycznie materiał. Sądzę, że najciekawsze są najdłuższe kompozycje, gdyż zawierają wiele wątków oraz mnóstwo solowych partii gitarowych i klawiszowych w rozbudowanych aranżacjach, czyli "Eternal Light", "Who Really Are We?" i "Water" (przypomina miejscami trochę "Breaking The Spell"). Czwarte długie nagranie, też ponad ośmiominutowe, to "Truth And Lies" - klimatyczna przecudnej śliczności ballada z solówką gitarową, zakończona krótkim syntezatorowym tematem, który w szerszej już formie słyszymy w finale tego albumu w "Afraid Of Everything".

Jeżeli chodzi o ballady, to mamy jeszcze przepiękne "Starfish And The Moon" oraz jakby fragment muzyki filmowej w postaci "Whirlwind" (w obydwu Nick przy pianinie). Zakończenie płyty brzmi genialnie za sprawą dwuminutowego fragmentu na klawiszach, wywołującego u mnie ciarki na plecach. Słyszę tutaj nawiązanie do twórczości wybitnych zespołów progresywnego i symfonicznego rocka, które stworzyły ten muzyczny gatunek na przełomie lat 60 i 70. Najbardziej kojarzy mi się z repertuarem Genesis. Trzeba koniecznie posłuchać. Serdecznie polecam. Album oceniam wysoko, jeden z najlepszych w historii zespołu Pendragon.

Wydawnictwo "Love Over Fear" ukazało się w trzech wariantach. W postaci CD (digisleeve) , winylu (2LP) oraz w formie poszerzonej, składającej się z trzech kompaktów (3D boxset), czyli płyta podstawowa, wersje akustyczne i tylko instrumentalne.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Pendragon "Love Over Fear"
At straws (gość, IP: 94.254.199.*), 2020-11-14 22:36:04 | odpowiedz | zgłoś
Bardzo fajna recenzja. Płyty jeszcze nie znam ale z.pewnoscia po nią sięgnę.