zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Vader "Tibi Et Igni"

13.07.2014  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Vader
Tytuł płyty: "Tibi Et Igni"
Utwory: Go To Hell; Where Angels Weep; Armada On Fire; Triumph Of Death; Hexenkessel; Abandon All Hope; Worms Of Eden; The Eye Of The Abyss; Light Reaper; The End
Wykonawcy: Peter - wokal, gitara; Marek "Spider" Pająk - gitara; Tomasz "Hal" Halicki - gitara basowa; James Stewart - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Nuclear Blast Records, Warner Music Poland
Premiera: 30.05.2014
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Dłuuugo wycierałem własne nasienie z twarzy po wnikliwej analizie "Tibi Et igni", oj długo. Tym razem to nie tylko to, że jestem fanem Vader, kocham ten zespół, mam wszystkie płyty, EP, bootlegi, mini i czego by Peter nie zaryczał, to już mi stoi. Po przesłuchaniu dziesiątego długograja ongiś Olsztynian jestem po prostu szczęśliwy jak dziecko, któremu mama kupiła karabin na odpuście. Pisząc tę recenzję, nie muszę uciekać się do naginania rzeczywistości, masturbowania się sentymentami i zatrudniania niekwestionowanej 30-letniej legendy zespołu do sztucznego lobbowania w jego interesie. To nie jest tekst z cyklu - zajebiste, bo Vejda, lub hej Robinie z Behemoth na glebę. Wielu by oczekiwało takiego oczywistego "wymiotu", lecz nic z tego. Tutaj jest bowiem "ten Vader" i "ta muzyka". Odpalając "Dla Ciebie i Ognia" zawadzam zębami o sufit niczym za czasów piekielnych "De Profundis" czy "Black To The Blind" (choć to już nieco inne dźwięki) i w ogóle nie mam czasu na myślenie o tym całym okołomuzycznym pierdoleniu. Znów jest rok 95 i wiem, że coś takiego, jak konkurencja dla Pana Gwiazdy śmierci nie istnieje. On (oni) grają w swojej własnej lidze śmierć metalu, co ciekawe - wciąż wysoko ocenianego przez zagranicę, a u nas (też jak za starych czasów) opluwanego za chuj wie co. Ale do rzeczy.

Podoba mi się, że nikt nie przegrzewał tego wydawnictwa zanim się ukazało. Nie było tym razem raportów ze studia, ziewających jap braci Wiesławskich, relacjonujących rutyniarsko o przeżyciach związanych z kręceniem gałką w lewo i prawo, lub wynurzeń muzyków w stylu "jesteśmy tym razem najlepiej przygotowani, kupiliśmy sobie nowe wiosło, hej James Stewart - puknij w ten fajny talerz, a to nasza najlepsza płyta, bo to o czym śpiewamy, to nowy Koran, Biblia, podręcznik Tatarkiewicza w jednym dla upadłej młodzieży". Tego typu rzeczy były fajne parę lat temu, obecnie każdy w to się bawi, więc mnie osobiście takie banialuki już nie robią, a w przypadku, gdy efekt finalny mija się z zapowiedziami, wręcz wkurwiają.

Tak więc "Tibi Et Igni", jak na nasze standardy wydawnicze, pojawiło się w miarę po cichu. News na stronie, parę zdjęć Petera, na których wygląda niczym długowłosa, "krótsza" wersja Roba Halforda i mini "Go To Hell", po którym w zasadzie nic prócz stwierdzenia - "Vader i czy to przypadkiem nie zaginiona w kniejach wersja okładki 'Jump In The Fire' 'Tallicats z 84" - nie dało się napisać. Podobnie z towarzyszącą premierze płyty biografią zespołu autorstwa Pana Luxa "kiedyś metala" Occulty, na którą czekałem od przynajmniej 7 lat. Znów napiszę - radocha tym większa, bo i jedno, i drugie wydawnictwo dają radę, i to jak.

Skupmy się jednak na "Tibi Et Igni". Rzecz jasna od chuja tutaj typowych, vaderowych patentów. Sam początek wizyty w piekle w postaci nomen omen "Go To Hell" to oldskulmadafaka made in Wiwczarek. Paradoks - bo kawałek wymościł Marek Pająk, ale cóż, wchodzące po patetycznym intro, potężne riffsko tylko udowadnia, że "Spajdermen" tę kilkuletnią unitarkę przeszedł wręcz wzorcowo. Prosta, szybka, thrashowa pała leje po ryju, aż miło, także nabijaniem Docenta... ech, no tak... tzn. Dżemza Stewarta. Gdyby ktoś pytał, 666 z kolei perkusista w historii Vader, z wszystkich następców legendarnego Doca, najbardziej stylem zbliża się do jego unikatowego nepierdalania, łączącego siłę, prostotę, prędkość i znakomite wyczucie klimatu muzyki zespołu. Rewelacja! Za ciosem podąża też klasyczny "Where Angels Weep", który tempem spokojnie mieści się w ramach kanonu takiej "Litany". Blast blasta pogania, trochę znanych z "Welcome To The Morbid Reich" skrzeków i rozgrzewka długodystansowca gotowa.

"Armada On Fire" brzmi jak brakujący element przykrótkiej w porównaniu z imponującym ponad 40-minutowym trwaniem "Tibi Et Igni" - "Black To The Blind". Dalej, kto nie myje radarów od 30 lat i nie wie, że podstawą istnienia Vejda jest twórczość Slayer, z pewnością pomyli "Triumph Of Death" z "Necrophobic" lub "Reign In Blood". Czy z tego można jednak czynić zarzut? W tym momencie większość nażartych wszelakimi premierami ziewnie, popuka się w baniak i pobiegnie poszukać kolejnych rozwojowych produkcji, by być smart, wajz, trendy i modern talking. No to pa pa, stracicie swoiste vaderowe novum w postaci "Hexenkessel" - gdzie, w końcu, Peter we współpracy z Pająkiem wypełnia pozdrowienia z wkładki "De Profundis" sprzed 20 niemal lat, serwując danie zarówno dla amatorów kultu death, jak i black. Intro przywodzi na myśl "This Is The War", a potem po śmierć - thrashowych schodkach wbiega prawdziwe mardukowe piekło cyrkularek, by dobić heavymetalową solówką a'la Esqarial. Dla mnie bomba, przy tym mięso koncertowe, ciary na plecach i gwarancja moshu na misteriach. Wyciszenie pod koniec kawałka, uderzenia dzwonu, melorecytacja i wchodzący zaraz atak Peterowego "Yeeeeeeeahhhhhhh!!!", to czysta moc Panie Jezu. Chwilę potem doczekuję się i ja... kontynuacji pamiętnego "Reborn In Flames", tutaj pieszczotliwie ochrzczonego mianem "Robactwa Edenu", w którym roją się apokaliptyczne wycia gitar, solowe wiertary Pietrka, popisy Spidera i firmowe, riffowe "przeczołgiwacze".

Już na tym etapie ze spokojnym sumieniem wystawiam płycie maksa, ale Vaderowi wciąż mało, a rolę docinaczy, czy lepiej - dojebywaczy słuchacza, pełnią tutaj: chyba najbardziej rozbudowany w twórczości zespołu, miażdżący jaja patosem i nietzscheańskim przesłaniem "The Eye Of The Abyss" oraz finał pt. "The End", który jednak końcem się nie kończy, że tak powiem (patrz tekst). Ale po kolei. Pierwszy z wymienionych to rzecz, o którą nigdy Wiwczarka bym nie posądził. Katedralne intro (po raz enty Siegmar aus Vesanija), kroczące wejście, doskonale spasowanych esqarialowo - vaderowych wynalazków i ostatecznego napierdolu, wprost wyrywają z butów, czyniąc z tych 6 minut wielobarwny - jak na "deathkriegsmachine" - orgazm. Co przesłuchanie, to nowe doznania. Podobnie "The End", tuptający rytmami "Kingdom" czy "Revelation Of The Black Moses", gdzie bez dwóch zdań słychać echa kolejnej młodzieńczej fascynacji Petera, czyli Judas Priest. Może Vader mieli kiedyś taka płytę "The Beast", ale czegoś takiego na pewno nie (cover z "Reign Forever World" się nie liczy).

Do muzycznego dania głównego dodajmy jeszcze znakomitą okładkę mistrza Petagno, na której i tym razem dzięki Panu nie zabrakło "oka strażnika" i mamy komplet. "Tibi Et Igni" to po prawdzie najbardziej zamaszysty materiał w dziejach Vader. Prócz dobrze znanego i kochanego miotania ofiarami w rytm thrash deathu, Generał dopuścił do głosu nie tylko innych muzyków (Marek Pająk), ale dał też upust swoim słabostkom spoza tzw. kanonu, co do klasycznego szlachtowania wpuściło masę powietrza. Płyta brzmi potężnie, jest niesłychanie witalna, a dzięki zastosowanym, choć dobrze znanym, smaczkom (nie chodzi mi tutaj o legendarną studencką wędlinę) - niesłychanie atrakcyjna w odsłuchu. Ja nie mam więcej pytań, mnie to po prostu rozpierdala. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to może do Nuclear Blast i Warner Polska, którzy podstawową wersję wydawnictwa opatrzyli tak chujową, ubogą wkładką, że aż wstyd, biorąc pod uwagę jakość materiału. Okładka jak najbardziej mistrzostwo planety, ale w środku prócz kilku fajnych, lecz dobrze znanych ze strony internetowej zdjęć - syf, kiła i mogiła. Nie każdy musi przecież połasić się na wypaśne digi czy inne "limited do cztery kopie 55 dekagram vinyl edition". "Tibi Et Igni", z uwagi na swoistą eklektyczność (death, thrash, black, heavy), z pewnością zaspokoi oczekiwania nie tylko fanów Vader, ale też tych do tej pory niezwiązanych z muzyką zespołu, którzy nie będą szukać wydań specjalnych. Tych może zniechęcić taka co by nie było - olewka. To co? Ocena chyba jest jasna. Klasyk, gruuuuby klasyk, na wiele przesłuchań.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Vader "Tibi Et Igni"
Łukasz (gość, IP: 87.206.3.*), 2014-08-05 17:30:48 | odpowiedz | zgłoś
Płyta przesłuchana i osłuchana-jest mistrzowska.Skojarzenia z BTTB są nieodzowne.Nawet Peter mówił że Stewart podobnie bębni do Docenta i coś w tym jest,James mistrzowsko gra.Gitary też siekają na kawałki.Natomiast do oprawy płyty-mam wydanie Nuclear Blast ze spotkania z Vaderem w Hardrock Caffe w Warszawie,niestety książeczka to jakaś kpina,dla porównania Behemoth(też mam wydanie Nuclear Blast)-to mistrzostwo jakich mało.O co chodzi?Ta sama firma wydawnicza i takie dwie różne rzeczy?
I tak-Vader 9/10,natomiast Behemoth-10/10.
re: Vader "Tibi Et Igni"
edi_gein (gość, IP: 217.173.180.*), 2014-07-29 11:25:43 | odpowiedz | zgłoś
Anno Domini 2014 - Poland.

Odbył się swego czasu w warszawskiej Stodole koncert charytatywny , w którym na jednej scenie zagrały trzy "eksportowe " kapele polskie czyli Vader , Behemoth i Frontside. Oczywiście to nie jedyne kapele którymi możemy się pochwalić (Acid, Decapitated itd.) ale do rzeczy. W 2014 każda z tych kapel wypuściła nowa płytę. No i cóż mimo ze płyta Vader jest solidna to moim zdaniem wypada najsłabiej w tym gronie. Nic nowego. Bardzo lubię Vader szczególnie płyty De profundis i Impressions in Blood, ale na tej płycie nie odnalazłem nic nowego co wykraczałoby poza ramy dawno już przyjęte przez Petera. Znakomity vokal, sekcja, aranż, produkcja itd.,itd. Ale powiewu świeżości trochę mi brak. Behemoth moim zdaniem zaprezentował materiał który może nie każdemu odpowiadając ale zagrali płytę odmienną od poprzedniczek. Chwała. Frontside! uwielbiam te płytę mimo że po pierwszym przesłuchaniu było raczej What The Fuck!!??!!

Reasumując Vader wypada jak rzemieślnik przy artystach.
Dobry rok dla polskiego metalu.
re: Vader "Tibi Et Igni"
Zefiry (gość, IP: 93.181.143.*), 2014-07-26 00:13:48 | odpowiedz | zgłoś
Nigdy nie byłem fanem Vadera. Te tak zachwalane przez Was płyty z lat 90' jakoś mi nigdy nie podchodziły. Ale w "Tibi Et Igni" jest coś, co sprawia, że mogę słuchać tej płyty na okrągło. Jak dla mnie 9/10.
re: Vader "Tibi Et Igni"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2014-07-27 22:13:42 | odpowiedz | zgłoś
A jaki miałeś/ miałaś wiek w latach 90-tych? Dużo płyt znasz z tego okresu?
Bo mi muza z lat 60tych i 70tych podchodzi mimo, że mnie wtedy na świecie nie było. Lata 80 były dla mnie słabsze, a 90 to ponownie wysyp wspaniałych płyt. Po 2000 znowu slabiej.
re: Vader "Tibi Et Igni"
Zefiry (gość, IP: 93.181.143.*), 2014-07-28 19:36:30 | odpowiedz | zgłoś
Przepraszam, wyraziłem się nieprecyzyjnie - nie chodziło mi o wszystkie (w skali globalnej) płyty z lat 90' ale o albumy Vadera z tego okresu. Zgadzam się w pełni z Twoją oceną muzyki na przestrzeni ostatnich dekad. Pozdrawiam.
re: Vader "Tibi Et Igni"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2014-07-28 22:29:23 | odpowiedz | zgłoś
Nie ma za co przepraszać, bo na tym forum można wyrażać swoje opinie. A ja czasami robię to dosadnie, ale króluje tutaj przecież metal yeah. Po prostu zdziwiłem się. Pomyślałem,
że albo słabo znasz płyty z lat 90tych, albo jesteś na tyle młody, że nie zdążyłeś się zapoznać. Co do Vadera, to nigdy nie byłem mega fanem, więc skoro polecasz to zapoznam się z ostatnim dziełem dokładniej.
re: Vader "Tibi Et Igni"
TheSpookyGloom (gość, IP: 84.39.166.*), 2014-07-25 22:56:45 | odpowiedz | zgłoś
Co za czasy nastały prawie każdy narzeka jakie to slabe plyty powstaja,jakie to kiedys byly brzmienia itd jak poczytac komentarze to wychodzi ze zyjemy w jakims strasznym swiecie ,a dla mnie nowy materiał Vader to świetny kawał porządnego metalowego łojenia na najwyższym światowym poziomie z swietnym mocnym brzmieniem,ktos tu napisal,że vader na szczyty wdrapał sie wraz z litany i mial gosc racje,ale to wcale nie znaczy ze ten material nie jest wart uwagi ja tam jestem zadowolony i slucham sobie szczesliwy.
re: Vader "Tibi Et Igni"
CozzY
CozzY (wyślij pw), 2014-07-23 13:08:08 | odpowiedz | zgłoś
Posłuchałem (dzięki internet). Jak dla mnie typowy Vader - jednym uchem wpada, drugim wypada. Jedyna różnica na tej płycie jest taka, że interwał między wejściem a wyjściem jest trochę dłuższy. Nie zlewa się to wszystko w jednolitą maź, ale jest na tyle ulotne, że zatrzymać się na długo tego w głowie nie da. Może na tym właśnie polega specyfika i geniusz tej muzyki? Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem.

Najbardziej na płycie podoba mi się cover Das Ich. Na drugim miejscu jeśli już to dałbym Triumph of death. W tym miejscu zaleciłbym Megakrukowi przeczyszczenie małżowin (a także kowadełka, strzemiączka i trąbki Eustachiusza) - ten kawałek to nie żaden Slayer tylko żywcem obdarty ze skóry Mille Petrozza, a konkretnie "Betrayer" + "People of the lie".

Półtora słowem - płyty nie kupię.
re: Vader "Tibi Et Igni"
wac
wac (wyślij pw), 2014-07-24 13:34:37 | odpowiedz | zgłoś
cholera, w końcu ktoś to napisał...wszyscy pieją z zachwytu i bałem się nawet napisać nie ryzykując linczu ale wolę po raz milionowy włączyć BTTB albo DP niż cokolwiek z ostatnich lat 10ciu - piąteczka!!!
re: Vader "Tibi Et Igni"
Marcin Kutera (wyślij pw), 2014-07-31 08:47:46 | odpowiedz | zgłoś
Wg mnie Trumph of Death najbardziej nawiązuje do Celtic Frost. Taki thrashowo - deathowy mrok (wokal Petera ma coś z wokalu Fishera, w ogóle aura utworu nawiązuje do CF (w tym brzmienie)).
Za to cover Das Ich - dla mnie osobiście bez werwy. Z tego typu utworów, nawiązujących do czasów lat 80., czy początku 90. muzyki elektronicznej (grających szeroko rozumiany Synth Pop, EBM, Industrial, Dark Wave) - to najlepiej i najorginalniej i do tego w sposób charakterystyczny zarówno dla Vader i jak i dla pierwowzoru - wypadł utwór Depeche Mode - I Feel You.