- Koncerty
 - terminy koncertów
 - galeria zdjęć
 - relacje z koncertów
 - Wieści
 - wieści muzyczne
 - kocioł
 - dodaj wieść
 - Płyty
 - recenzje płyt
 - zapowiedzi premier
 - Wywiady
 - wywiady
 - Ogłoszenia
 - ogłoszenia drobne
 - dodaj ogłoszenie
 - Zobacz
 - wywiady
 - forum
 - linki
 - rekomenduj muzykę
 - korozja
 - sondy - archiwum
 - Redakcja
 - o nas
 - szukamy pomocników
 - reklama
 - polityka cookies
 - kontakt
 
- Konto
 - zaloguj się
 - załóż konto
 - po co?
 
recenzja: Waltari "Yeah! Yeah! Die! Die! Death Metal Symphony In Deep C"
  Zacznę może od tego, że jest to jedna z najlepiej wyprodukowanych płyt metalowych nagranych z towarzyszeniem orkiestry. Jest to ponadto żywa symfonika, a nie jakieś sample jak na "Theli" czy płytach Lacrimosy, tutaj doskonale słychać smyki i blaszaki. Z tym, że ten album to zupełnie co innego, niż serwuje nam wiele kapel "symfonicznych", w których gra się banalne melodyjki w harmoniach molowych. Może przesadzam i wydaję opinię nieco niesprawiedliwą, ale płyta Waltari naprawdę jest odmienna od reszty mariaży metalu z orkiestrą.
Przede wszystkim mamy do czynienia z muzyką niezwykle hermetyczną. Warstwa orkiestrowa nie przypomina pseudo barokowych, czy niby romantycznych stylistyk, lecz zbliża się do estetyki wypracowanej przez muzykę współczesną. Nie ma tu jasnych podziałów na dur i moll, są raczej dźwiękowe plamy, a jeśli występuje jasno zarysowana melodia, ma ona najczęściej przerysowany, groteskowy wydźwięk. Partie metalowe ostro kontrastują z elementami symfonicznymi, nieraz jednak zdarzają się momenty, kiedy symfonicy i zespół grają razem. Całość jest nieco ekscentryczna i tę niejednorodność formalną potęgują nietypowe połączenia stylistyczne. Gdzieś w utworze "Move" pojawia się... rap, skontrastowany z typowym orkiestrowym podkładem i dodatkowo z kobiecym operowym śpiewem; ostatnia kompozycja ma podkład techno, ponadto cała płyta, po parominutowej, przerwie kończy się rock and rollową kodą. Te i inne jeszcze elementy powodują, że w całości album jest niespójny, a kontrasty są może zarysowane zbyt ostro. Mimo wszystko płyta jest ciekawym i oryginalnym zjawiskiem na scenie metalowej.
Tu się czuje nawet tego symfonicznego Laibacha chocby z "Opus Dei" czy "Mackbeth" a czasami znów symfoniczny Nightwish (choć na pewne aranże oni tez nigdy nie wpadli).




