zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Black Sabbath "Tyr"

29.02.2012  autor: Mateusz Liber
okładka płyty
Nazwa zespołu: Black Sabbath
Tytuł płyty: "Tyr"
Utwory: Anno Mundi; The Lawmaker; Jerusalem; The Sabbath Stones; The Battle Of Tyr; Odins Court; Valhalla; Fells Good To Me; Heaven In Black
Wykonawcy: Tony Martin - wokal; Tony Iommi - gitara; Neil Murray - gitara basowa; Cozy Powell - instrumenty perkusyjne; Geoff Nicholss - instrumenty klawiszowe
Premiera: 1990
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Przyznam, że nie jestem fanem okresu twórczości Black Sabbath z Tonym Martinem na wokalu. Sama barwa jego głosu jest całkiem przyjemna, jednak był to czas niemocy twórczej Iommiego. Do dziś nie mogę słuchać w całości fatalnych "The Eternal Idol" i "Forbidden" oraz kiepskich "Headless Cross" i "Cross Purposes". Zabierając się za "Tyr" byłem niemal pewny, że moje uszy przeżyją zderzenie czołowe z kolejną nieudolną próbą uratowania nazwy Black Sabbath, a to przecież było w tamtym okresie nie lada wyzwaniem. Faktem jest, że "Headless Cross" poprawił nieco nastroje, ale Sabbsi mieli spore problemy z zapełnianiem sal koncertowych (część występów w USA w 1989 i 1990 roku zespół był zmuszony odwołać), a większość recenzentów nie pozostawiała na nich suchej nitki. Wydanie "Tyr" nie poprawiło tego stanu rzeczy, jednak muzycznie ten album przebija wszystkie wydawnictwa z Martinem w składzie, zaryzykuję nawet, że to jeden z najlepszych albumów Black Sabbath w ogóle.

Na "Tyr" zespół zrezygnował z tematyki związanej z diabłem itp. i odniósł się tym razem do mitologii nordyckiej, która jest głównym tematem wydawnictwa. Sami muzycy zaprzeczają jednak, że "Tyr" jest concept albumem. Tytuł płyty odnosi się do jednego z głównych mitologicznych bogów nordyckich - Tyr jest bogiem m.in. wojny, honoru i sprawiedliwości. Na płycie znajdziemy również odniesienia do Biblii ("Jerusalem" i "The Sabbath Stones"). Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego ten album nie osiągnął sukcesu. To wydawnictwo jest przepełnione przecież znakomitymi melodiami, które budują wspaniały klimat i mroczną atmosferę. Tony Martin wspiął się tutaj chyba na wyżyny swoich umiejętności wokalnych. Odnoszę także wrażenie, że pozbył się maniery Davida Coverdale'a, co wielokrotnie mu zarzucano.

O wiele wyżej cenię "Tyr" niż wydany dwa lata później "Dehumanizer", często zresztą przeceniany. Nie chcę urazić sympatyków tego drugiego, ale uważam, że "Tyr" jest ostatnim bardzo dobrym albumem Black Sabbath. Owszem, "Dehumanizer" przyniósł spory sukces, największy od czasów "Born Again", jednak dla mnie ważniejszym czynnikiem, wpływającym na osąd, jest muzyka, a ta wydaje się być lepsza na "Tyr". Płyta nie ma też nic wspólnego ze starym obliczem zespołu. W zasadzie ciężko doszukać się na niej jakichkolwiek nawiązań do wcześniejszej twórczości grupy, co wychodzi jednak zdecydowanie na plus. Czuć świeżość i nowe pomysły, dlatego właśnie tak bardzo cenię ten album.

Otwierający "Anno Mundi" jest już wystarczająco dobrym zwiastunem. Utwór zaczyna się spokojnymi dźwiękami gitary Tony'ego w towarzystwie chórku posługującego się łaciną - "Spiritus Sanctus Anno Anno Mundi". "Spiritus Sanctus" znaczy "święta dusza", natomiast "Anno Mundi" oznacza "w roku na świecie". Kompozycja utrzymana jest w średnim, a nawet wolnym tempie, co jest w tym przypadku dodatkowym atutem. Wydaje się dzięki temu, że utwór "waży" dużo więcej i stara się przygniatać słuchacza swoją ciężkością. Słychać, że Martin jest naprawdę w wybornej formie i potrafi zadziwiająco wysoko operować głosem. Gorzej spisywał się już na trasie, choć dobrych momentów nie brakowało.

Odmienny nastrój prezentuje "The Lawmaker". Bardzo energiczny i żywiołowy kawałek, zdecydowanie najszybszy na płycie. Niweluje mroczny nastrój, który wprowadził "Anno Mundi". To samo tyczy się kolejnego, bardzo przebojowego i melodyjnego "Jerusalem". W "The Sabbath Stones" muzycy ponownie wprowadzają słuchacza w ponury klimat. Iommi dawno nie wymyślił tak dobrego riffu, jak w tym numerze. Nie ma w tym stwierdzeniu grama przesady. Właśnie ten utwór z otwierającym płytę "Anno Mundi" są moimi faworytami, co nie oznacza, że pozostałe odstają poziomem. Te dwa są jednak niepowtarzalne, ale w pewnym sensie do siebie podobne. To także najdłuższe kompozycje na płycie.

Następnym utworem jest instrumentalna miniatura "The Battle Of Tyr" rozpoczynająca trylogię, która traktuje o nordyckich bogach. Zgrabnie łączy się z nastrojowym "Odins Court", gdzie partię akustycznej gitary dopełnia już śpiew Martina. Utwór ten równie płynnie przechodzi w "Valhalla", kolejny wyjątkowo przebojowy moment na "Tyr".

W przedostatnim kawałku Iommi i spółka znacznie spuszczają z tonu i raczą odbiorcę balladą w postaci "Fells Good To Me". Nie jest to jakieś wybitne osiągnięcie, ale całkiem przyjemnie się słucha i z łatwością można przebrnąć przez te prawie sześć minut. Muszę zwrócić uwagę na fakt, że "Tyr" to wyjątkowo chwytliwy album. Znajdziemy tutaj mnóstwo wpadających w ucho melodii. Jednocześnie niesie ze sobą pewien niepokój. Takim typowym "powerem" jest zamykający płytę "Heaven In Black". Stylistycznie zbliżony do "Jerusalem" i "Valhalla", z których bije przebojowością.

Jestem bardzo mile zaskoczony tym albumem. Zacząłem już wątpić w to, że Iommi będzie potrafił skomponować jeszcze coś wartościowego, a tutaj taka miła niespodzianka. Szkoda, że nie przełożyło się to na sprzedaż, przez co kryzys w szeregach grupy był dalej zauważalny, a wizerunek kapeli wciąż pozostawał mocno nadszarpnięty.

Polecam odkopać ten album i brać się za słuchanie. To kawał solidnego heavy metalu z surowym brzmieniem i głośnymi bębnami śp. Cozy'ego Powella. Może brakować jakichś wyróżniających się solówek Tony'ego, ale "Tyr" na tle dyskografii Black Sabbath i tak wypada naprawdę świetnie.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Tyr
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2012-03-01 14:22:08 | odpowiedz | zgłoś
Nie lubię brzmienia tej płyty. Gitara Tony'ego często musi się przebijać z oddali. Klawisze usiłują być "evil", ale nie są nawet w połowie tak mroczne jak granatowy metalik lakier na oplu insigni proboszcza. W ogóle odczucia przy tym albumie mam podobne jak w przypadku serialu "Robin z Sherwood" z Michaelem Praedem w roli głównej. W podstawówce uwielbiałem ten serial ale jak oglądam po latach, to lekkie zażenowanie się pojawia. Choć pokłady sympatii czy to dla serialu czy dla płyty "Tyr" nie wyczerpały się jeszcze u mnie to zastanawiam się na ile wynikają z czystego sentymentu.
Nie da się tego słuchać
FredFrith (gość, IP: 89.74.192.*), 2012-02-29 23:06:43 | odpowiedz | zgłoś
Ostatni album Sabbs, który uważam za naprawdę dobry to Sabotage, zaś ostatnim którego w ogóle jestem w stanie słuchać (co bynajmniej nie oznacza, że go lubię!) jest Born Again. To co później to dla mnie większy koszmar niż gułag u Batki Stalina. Tyr nie jest najgorszym albumem z tego okresu, a powiedziałbym nawet, że jednym z mniej potwornych, co nie zmienia faktu, że noty wyższej niż 3/10 bym mu nie postawił.

I nie jestem zdolny pojąć ludzi, którym się to podoba. Rozumiem jeszcze, że można lubić heavy metalowy kicz. Są fani Iron Maiden, Judas Priest, albo Rainbow - zespołów potwornie pretensjonalnych, ale jednak w jakiś sposób wyróżniających się. Można nie lubić Judas Priest (sam ich kompletnie nie trawię), ale nie da się zarzucić im nijakości. A Sabbsom z tymi wszystkimi Martinami jak najbardziej się da!

Tyr to nudna, kiczowata, tandetna a co najgorsze totalnie podrzędna płyta. Iommi powinien, zamiast wywalać Ozzyego w '79 po prostu rozwiązać Black Sabbath. I założyć sobie jakiś inny zespół z rożnymi wyjcami i przebierańcami. Albo wypuszczać kloce takie jak Tyr pod własnym nazwiskiem.
re: Nie da się tego słuchać
wac (gość, IP: 62.21.34.*), 2012-03-01 09:44:12 | odpowiedz | zgłoś
dokładnie - Sabotage to ostatni legendarny album!
powiedzmy, że da się posłuchać H&H ale to już nie to samo
re: Nie da się tego słuchać
boleń (gość, IP: 77.237.16.*), 2012-03-12 18:59:12 | odpowiedz | zgłoś
o to to, brawo panowie; wreszcie ktos tu sie odwazyl nazwac rzeczy po imieniu; dla mnie generalnie sabbath bez ozza nie ma racji bytu ale staralem sie podejsc bez uprzedzen do ich pozniejszych plytek; rzeczy z dio jeszcze daja rade choc ja np odczuwam wyraznie brak ozzyego, to juz nie to po prostu; ale pozniej? masakra, to juz jest zerowanie na legendarnej nazwie; 8 dla takiej slabizny jak tyr? za te tandetne klawisze nalezaloby juz z 3 punkty odjac; zupelnie sie nie zgadzam z ocena
re: Nie da się tego słuchać
Krist (wyślij pw), 2019-09-07 21:33:04 | odpowiedz | zgłoś
Oj, też tak sądzę. Dla mnie już płyty z Dio to nie jest ten Black Sabbath... Gdy wywalili Ozzy'ego <mniejsza o powód> powstał całkiem inny zespół. Dio przecież niezbyt przekonująco brzmiał wykonując linie melodyczne Ozzyego, co słychać choćby na płytach live z tego okresu. Nie oceniam płyt jakie nagrali, dla wielu to klasyka, mnie jakoś nie kręcą. Okres z Martinem (jakoś dość często mam wrażenie marginalizowany w ostatnich czasach) to dla mnie bardziej kariera solowa Iommiego pod szyldem Black Sabbath. To już był tylko i wyłącznie biznes. Nie czułem też tej swoistej wibracji z pierwszego okresu działalności zespołu, tego swoistego szaleństwa.
Tylko 9?
Cygan (wyślij pw), 2012-02-29 21:04:31 | odpowiedz | zgłoś
Ten album to najzajebistsza rzecz Sabbathu wraz z Master of Reality i Heaven and Hell! 10/10

A Headless Cross to zarąbisty krążek, masa melodyjnego metalu na 8 lub 9.

I gdzie tu do czorta jest niemoc twórcza??
Ja bardzo przepraszam...
yony
yony (wyślij pw), 2012-02-29 20:58:02 | odpowiedz | zgłoś
...ale Eternal Idol i Headless Cross to są znakomite płyty i nie zgodzę się, że to okres niemocy twórczej Iommiego, bo riffy są tam bezczelnie doskonałe! :)
re: Ja bardzo przepraszam...
FredTombstone
FredTombstone (wyślij pw), 2012-06-19 00:21:56 | odpowiedz | zgłoś
Myślę że myk polega na tym że wydano je chyba w złym okresie, gdzie ludzi na tyle popaprało że tamtych Sabbathów nawet mianowano pudel metalem. Dla mnie muza sprawdza się wtedy gdy słuchasz jej tak samo dobrze po latach jak kiedyś. Eternal Idol jak najbardziej, Headless Cross, Tyr, mroczne sroczne, zajebista nieprzekombinowana muza, destylat świetnych riffów, bez nadmiaru kostkowania, nikt nie potrafi tak treściwych a zarazem prostych riffów jak Iommi wypocić, na tonę sweepów Petrucciego wystarczą 2 powerchordy Iommiego. Takie, myślę są właśnie płyty z Martinem, któryż muzycznie ludem niemało kumatym, tylko myślę że Ozzy miał lepszego managera.
Pozdro
Świetna płyta.
Slesz
Slesz (wyślij pw), 2012-02-29 20:52:20 | odpowiedz | zgłoś
Fajnie,że ktoś się wziął za najmniej znany i niedoceniany okres Black Sabbath.Płyta jakby zupełnie innego zespołu ale mimo to genialna.Co do "Headless cross" z kolei się wogóle nie zgadzam,płyta jest bardzo dobra tak jak "Eternal idol"."Forbidden" faktycznie nie wyszło :)
"Headless Cross" kiepskie????
minus
minus (wyślij pw), 2012-02-29 20:25:01 | odpowiedz | zgłoś
aaaaaaaaaa, moje oczy