zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Camel "Harbour Of Tears"

22.05.2000  autor: Przemysław Semik
okładka płyty
Nazwa zespołu: Camel
Tytuł płyty: "Harbour Of Tears"
Utwory: Irish Air; Irish Air (instrumental reprise); Harbour Of Tears; Cobh; Send Home The Slates; Under The Moon; Watching The Bobbins; Generations; Eyes of Ireland; Running From Paradise; End Of The Day; Coming of Age; The Hour Candle (A Song For My Father)
Wydawcy: Camel Productions
Premiera: 1996
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Trzeba było aż pięciu lat, aby na rynku muzycznym ukazał się kolejny album grupy Camel. Płyta "Harbour Of Tears" ukazała się po śmierci ojca Andy Latimera. Lider grupy przeżył tę tragedię wyjątkowo mocno, czego wyrazem miał stać się materiał zawarty na tym właśnie albumie. Tak jak poprzedni album "Dust & Dreams", tak i ten jest również albumem koncepcyjnym i opowiada jedną historię. Po śmierci ojca Andy Latimer postanowił zainteresować się głębiej historią swoich krewnych, którzy opuścili Irlandię i udali się w nieznane. Chciał, aby nowa płyta o nich właśnie opowiadała. Jej tytuł jest wyjaśniony krótką informacją na okładce:

"Przylądek Cóbh jest pięknym, głębokim portem w County Cork w Irlandii. Był on ostatnim skrawkiem Irlandii dla setek z tysięcy złamanych rodzin, które odpływały od jej brzegów ku nieznanemu przeznaczeniu. Nazywano go Przylądkiem Łez."

Płytę otwiera krótka, acz przecudna wokaliza Mae McKenny - "Irish Air":

"In this quiet place I stand alone,
from my homeland far away.
And my empty heart cannot recall,
the forgotten dreams that brought me joy..."

Następnie na tę samą melodię otrzymujemy nieco dłuższą instrumentalna repryzę, która zdradza już nam charakter całej płyty. Głównie za sprawą przepełnionej smutkiem gitary elektrycznej. Od trzeciego utworu Andy Latimer zaczyna opowiadać historię również słowami. To kompozycja tytułowa "Harbour of Tears". Słyszymy tu już również Colina Bassa, śpiewającego na przemian z Latimerem. Krótki przerywnik "Cobh" jest niejako wstępem do kolejnego utworu: "Send Home The Slates". Tu pojawiają się zauważalne aranżacje orkiestrowe oraz wokal Davida Patona, który śpiewa na zmianę z Latimerem. Ten ostatni zaś wzbogaca utwór o przepiękne tło gitarowe oraz partie fletu. Nieco ponad jednominutowy "Under The Moon" to przykład na to, ile uczuć można przekazać za pomocą prostego motywu gitarowego. To jeden z najbardziej zapadających w pamięć fragmentów albumu. Przechodzi on niezauważalnie w "Watching The Bobbins" - balladę niezmiennie prowadzoną przez gitarę Latimera, która czasami zapiera nam dech w piersiach. Jest to opowieść o kobiecie, która, tak jak wiele innych, bardzo chciałaby odpłynąć w nieznane, ale wie, że nigdy nie będzie ją na to stać.

Jak do tej pory, utwory były ze sobą połączone. Teraz następuje krótka chwila ciszy, po której rozpoczyna się kolejny, zaaranżowany przy pomocy orkiestry, krótki "Generations", a kolejna ballada - "Eyes Of Ireland" rozpoczyna się bardzo akustycznie:

"Listen now boys
my grandmother said -
I'll tell you a story and
then off to bed..."

Również i tutaj usłyszymy przepiękną, i znowu krótką podróż z gitarą Latimera. "Running From Paradise" po raz kolejny uderza symfonicznym rozmachem. Zwracają uwagę przepiękne sola na flet oraz partie fortepianu. "End Of The Day" to jeszcze jedna, bardzo krótka i zarazem ostatnia, ballada na albumie. "Coming of Age" to utwór nieco szybszy i podobnie jak w "Running..." - smutek na chwilę gdzieś znika. I znowu mamy do czynienia z porywającymi popisami na gitarze i klawiszach. Zarówno "Running..." jak i "Coming of Age" to chyba dwie najweselsze, tchnące optymizmem kompozycje na albumie. Płytę zamyka "The Hour Candle", kompozycja bardzo długa, bo aż 23-minutowa. Jej pierwsza część to długie solo gitarowe, w typowych Camelowych kolorach. Solo przepełnione tęsknotą i smutkiem. Po chwili przerwy jeszcze raz słyszymy motyw z "Irish Air" i Mae McKenna śpiewająca po raz kolejny a'capella, a ostatnie 15 minut(sic!), aż do końca płyty to szum fal, obijających się o przylądek Cobh, zwany przylądkiem łez. Podtytuł tej kopozycji - "A Song For My Father" - sugeruje nam, że jest to swoisty rodzaj pożegnania się Andy Latimera ze swoim ojcem.

Nic dodać, nic ująć. To z pewnością najbardziej irlandzka i zarazem najsmutniejsza historia, opowiedziana jak do tej pory przez Andy Latimera. Po ponad pięciu latach od wydania tego albumu, trudno mi będzie wyobrazić sobie fana grupy Camel nie znającego "Harbour Of Tears". Muzykę z tego albumu w całości miałem okazję posłuchać jeszcze na kilka tygodni przed ukazaniem się płyty w Polsce i do dnia dzisiejszego jest ona jedną z najczęściej słuchanych płyt Camela w moim domu. To, co stworzył Latimer na tym krążku, to coś więcej niż piękno. To idealna opowieść muzyczna, którą zrozumieć można bez słów. To 100% smutku zamienionego na dźwięki. Ojciec Andy Latimera, gdziekolwiek teraz jest, może być dumny ze swojego syna.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Harbour
Pawel P (wyślij pw), 2011-05-28 16:45:37 | odpowiedz | zgłoś
Płyta piękna, ale moim zdaniem powinna się skończyć na "Eyes Of Ireland". Do piosenki Eyes jest wszystko- łzy, minimalizm,harmonie wokalne, piękne solówki, potem płyta zaczyna się trochę rozwlekać i magia znika.
Album nie dorasta jednak nawet do pięt absolutnie genialnej i niezapomnianej płycie "Stationary Traveller".
re Camel
h.b (gość, IP: 188.33.223.*), 2011-05-27 18:57:55 | odpowiedz | zgłoś
koncert w Krakowie brzmi w moich uszach do dziś, pamiętam wzruszenie Latimera za wspaniałe przyjęcie przez słuchaczy, płyta jeszcze cieplutka kupiona na koncercie, należy oczywiście do perełek w moim zbiorze.
re: re Camel
Romano Manson (gość, IP: 89.69.252.*), 2013-12-12 14:50:55 | odpowiedz | zgłoś
Krakowski koncert to legenda !
Poruszeni muzyką kołysaliśmy się wokół
Przylądka Łez... wspólny śpiew, magia trwa w sercu do dziś !
Czy kiedyś jeszcze ?
Perła!
Cynik (gość, IP: 195.225.250.*), 2010-08-24 13:41:09 | odpowiedz | zgłoś
wraz z "Misplaced childhood" Marillion, to moja najważniejsza płyta prog rocka!!!
Ta płyta to miód na zbolałe serce
mariano (gość, IP: 87.204.126.*), 2010-08-22 22:36:52 | odpowiedz | zgłoś
sorry za patos , ale płytka genialna . Kanon!!!
re
odi.profanum (gość, IP: 85.222.111.*), 2009-12-24 00:07:09 | odpowiedz | zgłoś
Niesamowita płyta, szkoda, że Camel jako zespól pozostaje w cieniu PF, Genesis czy KC, moim zdaniem nie zasługuje na to. Najlepsza płyta Camela, the Snow Goose jest również świetna. Jednak te instrumentale z HoT są niesamowite.
moja ocena
robert137 (gość, IP: 94.191.165.*), 2008-10-18 23:23:07 | odpowiedz | zgłoś
absolutnie najlepszy album w histori prog rocka arcydzieło muzyki .nie mozna tego oceniac to jest ponadczasowe
re: moja ocena
km (gość, IP: 212.2.96.*), 2009-09-22 14:47:50 | odpowiedz | zgłoś
Może to lekko przesadzona ocena... ale tylko lekko... Jest to nie wątpliwie arcydzieło. Pamiętam wykonanie w Kongresowej, gdzie byłem nie znając tej płyty... W przerwie koncertu już była moja.