zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Nile "Those Whom the Gods Detest"

6.12.2009  autor: Kępol
okładka płyty
Nazwa zespołu: Nile
Tytuł płyty: "Those Whom the Gods Detest"
Utwory: Kafir; Hittite Dung Incantation; Utterances of the Crawling Dead; Those Whom the Gods Detest; 4th Arra of Dagon; Permitting the Noble Dead to Descend to the Underworld; Yezd Desert Ghul Ritual in the Abandoned Towers of Silence; Kem Khefa Kheshef; The Eye of Ra; Iskander Dhul Kharnon
Wykonawcy: Karl Sanders - gitara, wokal; Dallas Toler - Wade - gitara, gitara basowa, wokal; George Kollias - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Nuclear Blast Records
Premiera: 2009
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Death metal, jak wiadomo, niejedno ma oblicze, a miłość do niego niejedno ma imię. Temat rzeka - można by stwierdzić, nawiązując do nazwy pewnego trio zza oceanu. Zastanawiam się przez chwilę, czy gdybym się uparł, byłbym w stanie znaleźć inną, bardziej różnorodną odmianę ciężkiego grania. Wbrew temu, co stylowi zarzucają malkontenci, każdy zorientowany w temacie odbiorca wie doskonale, że na estradzie zwanej "śmierć metalem" nie brakuje ani takich, którzy grać potrafią, ani tych, którzy mają na to pomysł. Nie wierzycie? W takim razie wrzućcie do odtwarzacza "Those Whom the Gods Detest" zespołu Nile i pozwólcie, by nurt Nilu porwał wasze czółno wprost na spotkanie z mrocznym światem starożytnego Egiptu...

Jak się okazuje, słuchając najnowszej propozycji zespołu odwiedzimy nie tylko piramidy, albowiem lidera grupy Karla Sandersa inspirowała tym razem również muzyka irańska oraz hinduska. Aż trudno uwierzyć, że przy użyciu standardowego instrumentarium można stworzyć coś tak niematerialnego, nieuchwytnego, transcendentnego. Zwykle jest tak, że twórcy muzycznego klimatu osiągają go za pomocą klawiszy, sampli, instrumentów smyczkowych i całej masy innych wspomagaczy, przy pomocy których z lepszym lub gorszym skutkiem tworzą pożądaną atmosferę. Nile również wykorzystuje niekiedy podobne środki. Co by się jednak stało, gdyby odrzeć muzykę tej amerykańskiej formacji z tych ozdobników? Jestem absolutnie pewien, że nic złego. Mogę założyć się z każdym, że twórczość zespołu nie straciłaby prawie nic ze swego egipsko - orientalnego klimatu. Wystarczy posłuchać linii melodycznej właściwie każdego utworu na płycie. Można by pokusić się o stwierdzenie, że w materiale prezentowanym na krążku nie potrzeba tekstów, lecz byłoby to krzywdzące dla ich autora, który tematykę związaną ze starożytnym Egiptem zgłębia nie od dziś i to z wielką z pasją. Wiedzy, którą można z owych liryków czerpać, nie znajdziecie moi drodzy w podręczniku do historii, a i niejeden program popularnonaukowy mógłby w takiej konfrontacji okazać ubogi.

Ale tego wszystkiego nie trzeba powtarzać. Przecież Nile to zespół, który zaskakującym odkryciem był dawno temu. Dokładnie dwanaście lat temu objawił światu swe nietuzinkowe oblicze za sprawą debiutu "Amongst the Catacombs of Nephren-Ka". Każdy wie, że jak Sanders to Egipt i death metal.

Świadomy tych faktów odpalam szósty album Nile, na którym nic ultra odkrywczego się nie dzieje, nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, bo trasa podróży, w jaką się wybieram, jest mi doskonale znana z pięciu poprzednich płyt. Odpalam więc najnowsze dzieło niestrudzonego "metalowego egiptologa" i z miejsca chylę czoła, albowiem tak przekonujący Nile nie był chyba jeszcze nigdy.

Nie wiem, czy moje spostrzeżenia pokryją się z waszymi, Szanowni Czytelnicy, lecz odnoszę wrażenie, jakby twórcy płyty tym razem postawili w dużym stopniu na organiczność brzmienia. Jakby chcieli pogodzić granie oldschoolowe z selektywnym, technicznym wymiataniem. Brzmienie jest tłuste, masywne i wylewa się z głośników niekiedy tak mozolnie, że w moim odczuciu wprost ciężko nie skojarzyć go z tym, przy pomocy którego atakują deathmetalowi ortodoksi chociażby z Incantation, i słychać to aż nazbyt wyraźnie już w otwierającym krążek "Kafir". Tych, którzy pokochali Nile za profesjonalny warsztat, spieszę uspokoić - album brzmi jak najbardziej klarownie. Grupa standardowo serwuje nam częste zmiany tempa, gradobicia niewyobrażalnie wręcz szybkich solówek, wulkany deathowych tremoli oraz piekielny growlingowy wyziew, często zrytmizowany w oparciu o pracę instrumentów. Tutaj jednak dzieje się to w sposób niezwykle naturalny, szczery. Czuć tu po prostu pierwotną energię. Warto w tym miejscu nadmienić, że nad brzmieniem perkusji czuwał co raz lepiej radzący sobie w roli producenta Erki Rutan. Słyszeliście ostatnie albumy Vital Remains lub Cannibal Corpse? Jeśli tak, to już wiecie, że o brzmienie partii George'a Kolliasa na "Those Whom the Gods Detest" możecie być spokojni.

Po raz kolejny zadziwia precyzja wykonania. Niby nic nowego, przecież obecnie każdy szanujący się zespół metalowy gra równo i przyzwoicie. Dzisiaj odpowiedni warsztat jest standardem, a zabrzmieć "garażowo" to już niemal obciach. A jednak z Nile niewielu idzie ramię w ramię. Mawiają, że najlepszym sprawdzianem dla zespołu jest występ na żywo. Amerykanie z Nile czują się na scenicznych deskach jak ryba w wodzie, a raczej krokodyl w zdradliwych wodach Nilu. Ten zespół to po prostu jeden organizm. Niezwykle drapieżny i silny, odporny na czynniki zewnętrzne, masywny i niebezpieczny, ale ciągle ewoluujący i niezwykle inteligentny. Wystarczy posłuchać tytułowego numeru. Ten refren to po prostu miazga, a klimat... zamknijcie oczy... witamy w królestwie Ra!

Jedyne, czego można by sobie życzyć, to ciut bardziej odważnego rozwoju, brakuje tu mimo wszystko odrobiny świeżego powietrza i szczypty smaczków zaczerpniętych spoza zbyt twardo ustalonych ram, w jakich zespół tworzy. Jeżeli ktoś nie jest maniakiem muzyki tej grupy i zna doskonale poprzednie jej płyty, to granie przedstawione na "Those Whom the Gods Detest" może chwilami nużyć. Na szczęście całość wieńczy "Iskander Dhul Kharnon" - utwór niezwykle pomysłowy, który każdą przygodę z recenzowanym wydawnictwem zakończy w sposób niezwykle emocjonujący i niewątpliwie zachęci do ponownych przesłuchań.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Bezbłędny
Kuba678 (gość, IP: 87.205.251.*), 2009-12-19 10:12:36 | odpowiedz | zgłoś
dokładnie tak, dwa genialne albumy. Osobiscie do szacownego tria dodałbym Chimaire "The Infection" - równie genialny album a także "Wrath" Lamb of God.
2
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (348 głosów):

 
 
76%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- Nile

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol

Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk

Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk

Lost Soul "Immerse In Infinity"
- autor: Megakruk

Katatonia "Night Is The New Day"
- autor: Kępol
- autor: Megakruk

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?