zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Pain Of Salvation "Scarsick"

19.03.2007  autor: Krzysiek "kksk"
okładka płyty
Nazwa zespołu: Pain Of Salvation
Tytuł płyty: "Scarsick"
Utwory: Scarsick; Spitfall; Cribcaged; America; Disco Queen; Kingdom of Loss; Mrs Modern Mother Mary; Idiocracy; Flame To The Moth; Enter Rain
Wykonawcy: Daniel Gildenlow - wokal, gitara, gitara basowa, banjo, sample; Fredrik Hermansson - instrumenty klawiszowe, sample; Johan Hallgren - gitara, wokal; Johan Langell - instrumenty perkusyjne, wokal
Wydawcy: Mystic Production
Premiera: 22.01.2007
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Przez długi czas Pain Of Salvation, tuż obok Dream Theater, był dla mnie w progresywnym metalu zespołem numer 1. Niestety dwie ostatnie płyty, dzięki którym paradoksalnie stał się popularny i rozpoznawany przez szerszą publiczność, nie przypadły mi już tak bardzo do gustu - najpierw, na "Remedy Lane", kapela znacznie złagodziła swoje brzmienie, by potem, w "Be", pójść dalej tym samym tropem, jednocześnie wprowadzając do swoich kompozycji motywy zdecydowanie pozametalowe, kierując się bardziej w stronę rockowej progresji i konceptualizmu.

Z zespołu odszedł, gdyż nie mógł w pełni wspierać swoich kolegów, basista Kristoffer Gildenlow. Jego obowiązki w studio przejął brat Daniel Gildenlow, a na czas trasy koncertowej zatrudniony został tymczasowo basista Simon Andersson. Pierwsze nowiny dotyczące nowej płyty wskazywały na to, że kapela może wrócić do swoich wcześniejszych dokonań - miało być zdecydowanie bardziej spójnie i metalowo niż na "Be". To skłoniło mnie do zapoznania się z jej zawartością. Była to niejako ostatnia szansa zespołu - czy rzeczywiście wróci do swoich progresywno - metalowych korzeni, czy też, idąc ścieżką zapoczątkowaną na "Be", całkowicie straci moje zainteresowanie?

Pierwsze dźwięki utworu tytułowego wskazują rzeczywiście na powrót do korzeni - tak zwarty i spójny riff na poprzednich dwóch albumach należał do rzadkości. Zdziwienie pojawia się, kiedy do głosu dochodzi Daniel Gildenlow - wokal, zamiast bycia śpiewem, jest tutaj niemalże monodeklamacyjny, rapowy. Jedynie momentami usłyszeć można prawdziwy śpiew. Taka sama maniera wokalna kontynuowana jest w "Spitfall" - spokojnej, ale i mocno gitarowej balladzie, w której, co ważne, usłyszeć możemy bardzo dobry tekst i linię melodyczną. "Cribcaged" to kolejna urzekająca ballada, tym razem zdecydowanie bardziej spokojna, w której przed długi czas słyszymy jedynie delikatne dźwięki pianina i perkusji. Rewelacyjny tekst, melodia, niesamowity klimat i brak rapującego wokalu czynią ten utwór zdecydowanie najlepszym na płycie. W całkiem inny nastrój wprowadzają nas "America" i "Disco Queen" - pierwszy, wesoły i niemalże popowy, w warstwie tekstowej ukazuje tak modne obecnie "uwielbienie" dla amerykańskiej nacji. Drugi może zadziwić jeszcze bardziej niż rapujący wokal - zaczyna się od dźwięków i wokaliz, które niewątpliwie musiały być często spotykane na dyskotekach lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ta "dyskoteka" przerywana jest jednak rewelacyjnymi progresywnymi wstawkami, które zdecydowanie ratują utwór z opresji. "Kingdom Of Loss" ponownie wprowadza nas w balladowy nastrój, a "Mrs Modern Mother Mary" zaczyna się od niemalże nu tone'owych gitar tylko po to, by za chwilę przejść w rewelacyjną progresywną formę. Ostatnie trzy utwory również nie schodzą poniżej poziomu wyznaczonego przez pierwsze siedem, jednocześnie wnosząc trochę nowości w twórczość Szwedów - epickie i pokręcone "Idiocracy", "Flame To The Moth", w którym momentami wokalista stara się naśladować Phila Anselmo, czy 10-minutowe, spokojne, ale chyba najsłabsze na płycie, "Enter Rain".

Mój sceptycyzm i metalowe oczekiwania sprawiły, że na początku nie wiedziałem, co mam o tym albumie myśleć. Z kolejnymi przesłuchaniami zacząłem się jednak stopniowo (ale zdecydowanie) do niego przekonywać, by dojść do wniosku, że jest to na progresywnym poletku płyta rewelacyjna, niemalże idealna. Pozametalowe smaczki idealnie wpasowywują się w całość, czyniąc album ciekawszym oraz momentami ukazując ironiczne poczucie humoru muzyków. Nie jest to na pewno kontynuacja "Be", lecz nie jest to już również metal. Pomimo tego Pain Of Salvation znakomicie wykorzystał daną mu przeze mnie szansę i w nieco przewrotny sposób zachęcił do dalszego śledzenia losów ekipy pana Gildenlowa.

Komentarze
Dodaj komentarz »
super
Wotan
Wotan (wyślij pw), 2009-02-24 12:50:15 | odpowiedz | zgłoś
Niedawno kupiłem tą płytkę i tak jak autor recki z początku byłem zdziwiony, by z czasem uznać ten album za niemalże boski:)