zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 12 grudnia 2024

recenzja: My Dying Bride "Turn Loose the Swans"

19.12.1999  autor: Margaret
okładka płyty
Nazwa zespołu: My Dying Bride
Tytuł płyty: "Turn Loose the Swans"
Utwory: Sear Me MCMXCIII; Your River; The Songless Bird; The Snow in My Hands; The Crown of Sympathy; Turn Loose the Swans; Black God
Wykonawcy: Aaron Stainthorpe - wokal; Andrew Craighan - gitara; Calvin - gitara; Ade - gitara basowa; Martin "Martin" Powell - skrzypce; Rick "Rick" Miah - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Peaceville Records, Metal Mind Productions
Premiera: 1993
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Rok 1993 - prężny rozwój wszystkiego, co brutalne i deathowe. Im agresywniej i ekstremalniej tym lepiej... Ale nie wszyscy do końca zadowoleni byli z takiego obrotu spraw. Wielu już wtedy podświadomie, lub całkiem jawnie czekało na zastrzyk świeżej krwi, na coś pod potęgą czego ziemia rozwarłaby swoje drżące ciało... Tak, jak dwa lata wcześniej, gdy noc padła na kolana przed kultowym, rewolucyjnym "Gothic" Paradise Lost. W końcu prośby się spełniły. Nadszedł dzień, który kolejny raz namieszał na deathowej scenie. Dzień, w którym z melancholii i bólu wybudowano wiekopomny monument, otwierający swe bramy dla każdej odtrąconej duszy. My Dying Bride "Turn Loose the Swans"...

Właściwie to nie ten album zapewnił Umierającej Narzeczonej wyjątkową pozycję w świecie ciężkiego grania. Już "As the Flower Withers" ukazał ich jako grupę nietuzinkową, oryginalną, wymykającą się jakimkolwiek klasyfikacją i porównaniom. My Dying Bride, podobnie jak Paradise Lost, Tiamat czy Anathema, podążył w kierunku piękna, smutku, cierpienia i mroku. Ciężar zaromansował z delikatnością, chaos z przestrzenią, uczucia z brutalnością... Zdarza się jednak, że nawet wspaniały debiut zostaje przyćmiony potęgą swego następcy. Tak właśnie było w tym przypadku. "Turn Loose the Swans" to dołująca do szpiku kości opowieść o bólu, miłości, śmierci, zagubieniu... Opowieść, zastanawiająca przez swój smutek, strach i agonalne piękno, zatopione w morzu płaczących emocji.

Od pierwszych dźwięków "Sear Me MCMXCIII" (początkowy motyw jest taki sam, jak w pierwotnej wersji znanej z "As the Flower Withers", potem jednak zamienia się w zupełnie inną kompozycję. Tu przy akompaniamencie wyłącznie skrzypiec i klawiszy...), zaczyna się Misterium pełne łez, smutku i desperacji. Jest w tym jednak jakaś iskierka nadziei szybkiego przejścia w sferę braku jakichkolwiek uczuć i emocji - chwilowych i wiecznych. Zimny uścisk porywa moje drżące dłonie... Zamyka usta, bym nie mogła zadawać żadnych pytań... Stanowczo każe iść za sobą... Nie protestuję... Nie mogę... Nie potrafię... Już teraz wiem, że moja podróż nigdy się nie skończy... Słyszę dosłownie tę rzekę, płynącą przez jakiś dziewiczy las w zamglonej otchłani nocy ("Your River"). Smakuje jak krew, pachnie jak róża... Dlaczego na jej falach wznoszą się wciąż jeszcze świeże łzy ludzkiej boleści...? Teraz wiem... Narodziła się z głębokiej rozpaczy młodego kochanka, stojącego nad łożem śmierci swej umierającej narzeczonej... Świat brutalnie odebrał im miłość... Słyszę łopot skrzydeł niemego ptaka, który tylko w ten sposób może zaznaczyć swą obecność w tej nierealnej rzeczywistości ("The Songless Bird"). Czy jego majestatyczny śpiew rozpłynął się w obłokach wszechobecnego cierpienia? Mogę odczuć padający śnieg, ale jest to śnieg powstały z wygasłych uczuć osoby, którą się kocha ( "The Snow in My Hands"). Obojętność, chłód, odtrącenie... tak dobrze to znam z własnego życia... Moja desperacka przeprawa trwa dalej... Z oddali widzę rozmazaną, ukoronowaną postać ( "The Crown of Sympathy)". Czy to książę w blasku chwały, wracający do swego pałacu? Nie, to ktoś, kto przeżył śmierć wielu bliskich osób, często zmarłych po długotrwałych torturach. Ta korona na jego głowie to symbol bólu, rozpaczy, współczucia... Nie wiem już, czy jestem poetą wśród niepoetów, czy tylko ziarnkiem piasku, bo skradziona mi skrzydła ("Turn loose the Swans" ). W końcu odczuwam obecność czarnego boga ("Black God"), który nie jest niczym innym jak tylko pustką, zagadką, nie kończącą się otchłanią wieczności, milczącą enigmą ludzkiego bólu, bo tylko on liczy się tu i teraz...

Co tu dużo mówić - "Turn Loose the Swans" to kult dla wszystkich wielbicieli melancholijnych rozmachów. Spektakl, symfonia męki, okryta całunem namiętnej erotyki, odziana w płaszcz natchnionej poezji... Jedno z tych dzieł, o których czas zawsze będzie pamiętał. Bo TAKIE rzeczy nie zdarzają się dwa razy. Nie mogą...

Komentarze
Dodaj komentarz »